„Sędzia Dredd: Kompletne Akta 17” - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 11-10-2019 23:54 ()


Dzięki wydawnictwu Ongrys po raz kolejny mamy możliwość powrotu do mrocznego świata przyszłości, w którym na straży ładu stoją sędziowie. Jednak czy utrzymanie porządku w dystopicznej metropolii liczącej osiemset milionów mieszkańców i co dzień stającej na krawędzi totalnego chaosu jest w ogóle możliwie, czy też praca wydziału sprawiedliwości jest zadaniem iście syzyfowym? Niezależnie od odpowiedzi jedno jest pewne – Dredd nie podda się nigdy.

Tym razem wydawnictwo ponownie oferuje nam nowsze przygody najsłynniejszego spośród sędziów. Po tomie złożonym z krótszych form ukazujących liczne oblicza pracy sędziego i poruszającym liczne wątki społeczne i polityczne – w tym niezwykle istotny wątek racji istnienia systemu sędziowskiego i powrotu do demokracji — wracamy do dłuższych opowieści. W tym jednej prawdziwej epiki obejmującej niemalże połowę recenzowanego tomu. Na historię złożyły się numery 776-803 magazynu 2000 AD publikowane w roku 1992 uzupełnione odcinkami publikowanymi w Judge Dredd Magazine w tym samym okresie.

Autorem większości scenariuszy zawartych w publikacji jest Garth Ennis, który już od dłuższego czasu partnerował Johnowi Wagnerowi w roli współscenarzysty i autora krótszych opowieści o przygodach posępnego stróża prawa. Tom 17 wyraźnie ukazuje, jak Wagner spuszcza powoli Ennisa ze smyczy, pozwalając mu rozwinąć się jako scenarzyście i odcisnąć na świecie Dredda piętno własnego stylu. Pierwszą połowę Kompletnych Akt 17 poświęcono składającym się z kilku odcinków sensacyjnym opowieściom, w których główny nacisk położono na fabułę i akcję. Zdecydowanie mniej w nich przyglądania się bohaterom, a więcej świszczących w powietrzu kul. Nie jest to jednak wada, gdyż poprzedni album pozwolił nam aż nadto poznać bohaterów. Skupienie się na akcji nie oznacza jednak, że Akta 17 są lekturą toczącą się w monotonnym rytmie opróżnianych magazynków – wręcz przeciwnie. Każda z zaprezentowanych historii to idealny w swojej objętości kąsek soczystej fabuły – rozwinięty, a zarazem zwarty, obsadzony ciekawymi bohaterami, przyprawiony chwytliwymi dialogami oraz interesującą intrygą. Choć w ostateczności historie sprowadzają się w finale do wymiany ognia to motywacje i komplikacje, które do tej strzelaniny doprowadzą, są zróżnicowane i potrafią zaskoczyć. Napisane przez Ennisa historie łączy jednak jedno – są to opowieści lżejsze niż te zaserwowane nam w poprzednim albumie. Pozytywnymi i optymistycznymi bym ich nie nazwał, ale bardziej niż mroczną i gorzką satyrą są one przykładem czarnej komedii, wciąż przesiąkniętej śmiercią i przemocą, ale zdecydowanie lżejszej w odbiorze. Wśród tej obfitości apetycznych fabularnych kąsków wybija się jeden z nich, historia „Niedościgłe Psy” (niezawarta w oryginalnym brytyjskim wydaniu). Dredd usiłuje w niej ująć międzywymiarowego łowcę nagród Johnny'ego Alphę – bohatera innej serii 2000 AD i postać bardzo ważną dla fabuły „Dnia Sądu” - epickiej opowieści, która wypełnia drugą połowę albumu.

„Nim minie tydzień pozbawi życia trzy miliardy ludzkich istnień”. To jedne z pierwszych słów, które padają w prologu „Dnia Sądu”. Mocne otwarcie prawda? Biorąc pod uwagę, że w roku, w którym Ennis zaczynał snuć swoją pierwszą epicką opowieść o przygodach Dredda, populacja świata wynosiła nieco poniżej 5,5 miliarda, jest to stwierdzenie dogłębnie wręcz przerażające. Rozejrzyjcie się wokół siebie i wyobraźcie sobie, że ponad połowa ludzi znika. Nie jest to jednak efekt podobny do tego w Avengers, ale zostaje brutalnie rozerwana na strzępy przez oszalałe monstra...

Na Ziemi pojawia się nagle Nekromag Sabbat, który wskrzesza umarłych jako żądne krwi zombie, które ruszają szturmem na populację megamiast na całym świecie. Mega City One, tuż za którego murami znajdują się masowe groby ofiar terroru Mrocznych Sędziów (wydarzeń przedstawionych w historii „Nekropolis” zawartej w czternastym tomie Kompletnych Akt), ponownie staje w obliczu całkowitej anihilacji. Z przyszłości przybywa jednak na odsiecz Johnny Alpha mający informacje mogące zadecydować o losach wojny. Pech chce jednak, że trafia na wrogie terytorium. Stawka, o jaką toczy się gra, jest więc wysoka. W odróżnieniu od typowych opowieści rozgrywających się zazwyczaj w obrębie miejskich murów „Dnia Sądu” to saga o zasięgu globalnym. Epicka historia, która podobnie jak wspomniane „Nekropolis” na wiele lat odcisnęła na wykreowanym przez Wagnera świecie i losach zamieszkujących go postaci piętno.

Po relatywnie lekkiej lekturze, którą okazała się pierwsza połowa recenzowanego albumu, „Dzień Sądu” jest jak bolesny cios pięścią w twarz. W odróżnieniu od pozostałych nacechowanych czarną komedią historii zawartych w tym tomie jest to ponura i pozbawiona krzty humoru opowieść o desperackiej walce o przetrwanie. Napięcie rośnie ze strony na stronę, gdy sędziowie stosują coraz bardziej desperackie metody opanowania chaosu. W powieści Ennisa wyraźnie czuć, że dla świata Dredda jest to koniec pewnej ery i nikt nie jest bezpieczny. No może poza Dreddem okutanym w gruby fabularny pancerz głównego bohatera. Wyłączając jednak nietykalność naszego ulubionego kwadratobrodego stróża prawa, autorowi udaje się stworzyć przekonującą i gęstą atmosferę nieustannego zagrożenia. Akcja jest wartka, działania, które podejmują bohaterowie, są brutalnie przebiegłe lub przebiegle brutalne i nierzadko bolesne w konsekwencjach, a całość jest niczym transmisja na żywo z apokalipsy, którą śledzi się z wypiekami na twarzy. To prosta, ale wciągająca i trzymająca w napięciu historia, której siła leży nie w skomplikowanej intrydze, ale w emocjach, jakie budzi w czytelniku. Wszystkie te emocje i zalety podkopuje jednak jeden istotny szczegół – postać antagonisty, który rozpętał to piekło na Ziemi. Sabbat jest postacią nudną i płaską. Jego streszczona na kilku stronach historia jest stereotypowa i mało ciekawa, a o jego motywacji nie wiemy nic. Jego cel – przejąć władzę nad galaktyką! Po co? Nie wiadomo. Jedyne co jest w tej postaci ciekawego, to fakt posiadania peleryny uszytej z ludzkich(?) twarzy, z którą okazjonalnie rozmawia, a i tak zazwyczaj dyskutują o pierdołach. Tak klimatyczna i pełna emocji opowieść zasługiwała na zdecydowanie lepszy i bardziej złożony czarny charakter, bo niestety, ale ze względu na postać Sabbata przeradza się z epickiej bitwy o losy świata w tragikomiczną farsę. Co prawda, nie przekreśla to przyjemności z lektury, ale dokucza nieco świadomość, że mogło być lepiej.

Oprawa albumu jest... specyficzna. Wysoce odrealnione i groteskowe wizje przygotowane przez rysowników nie przypadną do gustu każdemu czytelnikowi. Podobnie zresztą jak przewaga plansz malowanych nad szkicowanymi i zastosowanie przygnębiająco wręcz brudnej palety barw. Jednak według mnie graficzny styl został odpowiednio dopasowany do treści i charakteru świata Dredda. Przyszłość przepełniona makabrą i groteską nie sprawdziłaby się tak dobrze, gdyby próbować odwzorować ją realistycznie. Z kolei styl przyjęty przez odpowiedzialnych za oprawę artystów pozwolił na stworzenie przejmującej wizji posępnego, chylącego się ku upadkowi świata.

 

Tytuł: „Sędzia Dredd: Kompletne Akta 17”

  • Scenariusz: Garth Ennis, John Wagner
  • Rysunek: Colin MacNeil, Greg Staples, Ian Gibson, Steve Dillon, Yan Shimony, Simon Coleby, Peter Doherty, Carlos Ezquerra, Chris Halls, Dean Ormston, Sean Phillips
  • Tłumaczenie: Piotr Krasnowolski, Maciej Jasiński
  • Redakcja tekstu: Maciej Jasiński
  • Wydawnictwo: Ongrys
  • Tytuł oryginalny: Judge Dredd Complete Case Files Volume 17
  • Wydawca oryginalny: Rebellion
  • Rok wydania oryginału: 2011 r.
  • Liczba stron: 336
  • Format: 220x296 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN: 978-83-65803-62-7
  • Wydanie: I
  • Cena z okładki: 135 zł

Dziękujemy wydawnictwu Ongrys za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

comments powered by Disqus