„Królowe zbrodni” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 23-08-2019 23:31 ()


Hell’s Kitchen nie jest wyłącznie domeną Daredevila czy amerykańskim reality show o gotowaniu. To również strefa wpływów i działania trzech kobiet, które postanowiły pod nieobecność mężów przejąć interesy w irlandzkiej części dzielnicy. Królowe zbrodni – bo tak polski dystrybutor przetłumaczył tytuł The Kitchen – to ekranizacja komiksu DC/Vertigo autorstwa Olliego Mastersa i Ming Doyle. Czy udana?

Obraz Andrei Berloff nie sili się na skomplikowaną historię. Mamy trzy kobiety, które stają w życiu pod ścianą. Ich mężowie trafili za kratki, a one muszą sobie poradzić same. Dotychczas były całkowicie zależne od mężczyzn, którzy nie zarabiali na życie uczciwą pracą. Co więc mogą one zrobić, aby zarobić parę groszy na wikt i opierunek. Wejść w męski świat mocnym kopniakiem, zająć miejsce swoich mężów, posmakować gangsterki, a jednocześnie zacząć coś znaczyć w tym zmaskulinizowanym świecie. Akcja filmu rozgrywa się w Hell’s Kitchen w 1978 r.

Wejście w buty swoich mężów ze wszystkimi tego konsekwencjami zostało pokazane w banalny, mało realistyczny sposób. Wprawdzie kobiety stają się bardziej zajadłe niż ich partnerzy i silniej walczą o wpływy w swoim rewirze – muszą przecież odpierać ataki męskiej konkurencji – to nie przypomina to karkołomnej i trudnej walki o władzę, poszanowanie i szmal. Dbanie o interesy irlandzkiej braci przypomina bajeczkę, która nie przemienia się w krwiste kino sensacyjne z udziałem trzech kobiet. Sytuacja odrobinę zmienia się wraz z pojawieniem Gabriela, byłego żołnierza, cyngla do wynajęcia. Zachowanie kobiet zaczyna cechować większa bezwzględność i zachłanność. Szczególnie czarnoskóra Ruby, której status w tamtym okresie był najniższy, zaczyna dojrzewać do roli liderki sięgającej po coraz dosadniejsze środki. Jedynie Kathy wydaje się zachowywać największą trzeźwość umysłu, hołdując najważniejszej dla niej wartości, czyli rodzinie. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że wszystkie trzy bohaterki zostały słabo zarysowane i powierzchownie ukazane. Ich zmiana życia ze statecznych żon i matek w wyrachowane kobiety mafii nie została należycie uwiarygodniona.

Kathy grana przez Melissę McCarthy wprawdzie wiedzie szczęśliwie życie z dwójką dzieci, ale jak sama mówi: bycie ładnym jest jednym ze sposób na zdobycie przez kobiety władzy, czym daje do zrozumienia, że sama nie wierzy w inną drogę. Claire grana przez Elisabeth Moss tkwi w toksycznym związku, a wyzwolenie się z niego ujawnia w niej nową siłę pozwalającą przekraczać granice, o których dotąd nie myślała. Dreszcz emocji, strach, zbrodnia zaczynają ją fascynować. Trójkę uzupełnia Ruby (Tiffany Haddish), czyli czarnoskóra mieszkanka Harlemu, która wyszła za mąż za Irlandczyka. Lżona przez własną teściową, upodlana i poniżana przez białych ma większy cel niż tylko zarabianie drobnych w  Hell’s Kitchen.

Nie da się ukryć, że bohaterki zaprezentowane w filmie są dość ciekawe, ale z uwagi na mało wymagającą i prostą fabułę sprawiają wrażenie niedopracowanych. Andrea Berloff nie umie się zdecydować, czy chce snuć kryminalną historię, mówić o kobiecej emancypacji, swoistej „girl power” poprzez pokazanie, że słaba płeć umie być równie brutalna co męska, czy zahaczyć jeszcze o tematy tolerancji, rasizmu i siły rodziny. Dużo tego, a w dodatku  podane w niespecjalnie emocjonującej, płytkiej i trochę przestrzelonej w castingowych wyborach fabule. Trójka aktorek wybrana do ról zyskała pewne uznanie w filmowym światku, ale Melissa McCarthy kojarzona jest z kinem komediowym i jej emploi tutaj wyraźnie przeszkadza, Tiffany Haddish wydaje się zagubiona w swojej roli, gra bez emocji z jednym grymasem na twarzy. Największe pole do popisu ma Elisabeth Moss, bo de facto Claire przechodzi największą przemianę na tle pozostałych bohaterek i aktorce udało się po części uchwycić zmieniający się charakter postaci, która z dobrze ułożonej zmienia się w nieco nieobliczalną i groźną.  

Królowe zbrodni zawodzą fabularnie, a aktorsko nie mają armat, które zatuszowałyby miałkość scenariusza i nadały kobietom większej głębi. Zeszłoroczne Wdowy miały dużą lepiej zarysowaną intrygę i bardziej emocjonalne postaci. I choć obie te produkcje są do siebie podobne, to obraz Andrei Berloff nie ma zbyt wiele do zaoferowania i wypada nadzwyczaj w świecie blado przy filmie Steve’a McQueena. Mocny przeciętniak, dla którego nie warto marnować czasu.

Ocena: 3/10

Tytuł: Królowe zbrodni

Reżyseria: Andrea Berloff

Scenariusz: Andrea Berloff

Obsada:

  • Melissa McCarthy
  • Tiffany Haddish
  • Elisabeth Moss
  • Domhnall Gleeson
  • James Badge Dale
  • Brian d'Arcy James
  • Jeremy Bobb
  • Margo Martindale

Muzyka: Bryce Dessner

Zdjęcia: Maryse Alberti

Montaż: Christopher Tellefsen

Scenografia: Ernesto Solo

Kostiumy: Sarah Edwards

Czas trwania: 102 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus