„Upiorne opowieści po zmroku” - recenzja
Dodane: 16-08-2019 20:44 ()
Mimo że w materiałach promujących Upiorne opowieści po zmroku przewija się nazwisko Guillermo del Toro to jednak obrazowi André Øvredala daleko do poziomu twórcy Kształtu wody. I nie ma co w tym przypadku narzekać na materiał źródłowy, bo opowiadania Alvina Schwartza mają swój urok. Wina leży raczej po stronie przewidywalnej fabuły, a nadto dzieło Øvredala toczy również inny problem. Nie wiadomo, do kogo skierowany jest ten tytuł. Starszego widza nie wystraszy, a młodszy może raz czy dwa podskoczyć na kinowym fotelu, ale nie z powodu dreszczyku emocji tylko typowych straszaków.
Upiorne opowieści po zmroku skupiają się na grupce szkolnych znajomych, którzy pewnego dnia trafiają do zapomnianego, zdewastowanego domu. Mimo powtarzanych od lat historii o nawiedzonym i przeklętym domostwie myszkują w jego zakamarkach. Trochę z ciekawości, trochę z przymusu. Stella zabiera ze sobą książkę z przerażającymi opowieściami, a jak szybko się okazuje, kartki same zaczynają się zapełniać, a bohaterami kolejnych opowiadań stają się jej przyjaciele. Przyjaciele zaczynają znikać jeden po drugim, a stoją za tym potwory, które powstały do życia. Dzieciaki przeprowadzają swoje dochodzenie, by odkryć sekret właściciela książki i zakończyć ten koszmar.
Fabuła Upiornych opowieści po zmroku nie jest wyszukana, a przypomina niedawny Polaroid czy kultowe niegdyś Oszukać przeznaczenie, czyli bohaterowie giną jeden po drugim. Konfrontacje nastolatków z przywołanymi upiorami zostały pokazane w banalny sposób bez należytego napięcia. W produkcji znajdziemy niewiele więcej scen grozy niż w zwiastunie. Ciekawym zabiegiem jest osadzenie czasu akcji. Gdy jeden z młodych bohaterów pojawia się w mieście, mamy końcówkę kampanii wyborczej Richarda Nixona, a w prasie i telewizji szeroko komentowana jest wojna w Wietnamie. Øvredal wprowadza rozmyślnie wątki polityczno-społeczne – po części dotyczą one również jednej z kluczowych postaci, ale później ich siła rażenia zdecydowanie słabnie, by nie rzec, że zanika. Czyżby reżyser pokusił się o komentarz obecnej sytuacji w Ameryce, przyrównując ją do końcówki lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia? Podobnie ma problem z nakreśleniem głębszej charakterystyki postaci, a wątek relacji głównej bohaterki z ojcem wepchnięto na siłę, by chociaż w niewielkim stopniu upozorować namiastkę normalnego życia poza niewyjaśnionymi i strasznymi zjawiskami. Brak w tym wszystkim autentyczności i wrażliwości.
Chwile nudy podczas seansu przerywają sceny z upiorami. Można wyczuć delikatną aurę grozy, ale nie zmienia to faktu, że sceny z udziałem potworów nie zostały specjalnie udanie zaaranżowane. Dochodzenie ocalałych bohaterów starających się odkryć tajemnice nawiedzonego domu sprowadza się do standardowego szperania w starych dokumentach. I o ile nie ma w tym za wiele oryginalności, to Øvredalowi udała się jedna rzecz. A dokładnie finał, który rozegrany został pomysłowo, a także obdarzony - jako jedna z nielicznych scen - odpowiednią dozą grozy i enigmatyczności. Szkoda zatem, że większa część obrazu nie została utrzymana w podobnym tonie.
Upiorne opowieści po zmroku mogą oczywiście zadowolić sympatyków niewyszukanych horrorów, generowanych komputerowo maszkar czy powielanych schematów, ale jako kino z dreszczykiem raczej okażą się rozczarowującym seansem. Może w rękach bardziej doświadczonego reżysera ten materiał zostałby znacznie lepiej wykorzystany.
Ocena: 4/10
Tytuł: Upiorne opowieści po zmroku
Reżyseria: André Øvredal
Scenariusz: Kevin Hageman, Dan Hageman
Obsada:
- Zoe Margaret Colletti
- Michael Garza
- Gabriel Rush
- Dean Norris
- Gil Bellows
- Austin Abrams
- Kathleen Pollard
Muzyka: Marco Beltrami, Anna Drubich
Zdjęcia: Roman Osin
Montaż: Patrick Larsgaard
Scenografia: Patricia Larman
Kostiumy: Ruth Myers
Czas trwania: 108 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus