„Kod da Vinci” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Neratin

Dodane: 09-08-2006 17:04 ()


Na długo przed swoją premierą „Kod da Vinci” wzbudzał emocje zarówno u miłośników, jak i przeciwników książki Dana Browna. Wytwórnia zacierała ręce, licząc na krociowe zyski, jakie obraz może przynieść na całym świecie. Amatorzy spiskowych teorii dziejów, niewyjaśnionych zagadek historii, zapewne tłumnie odwiedzą kina, a czego mogą spodziewać się pozostali widzowie?

W Luwrze dochodzi do tajemniczego morderstwa. Jacques Sauniere, kustosz muzeum, zostaje zamordowany. Przed śmiercią udaje mu się zostawić trop, który odpowiednio zinterpretowany stanowi wskazówkę do odnalezienia świętego Graala. Policja prosi o pomoc w rozwikłaniu zagadki profesora symboliki religijnej Roberta Langdona (Tom Hanks). Na miejscu okazuje się, że Langdon zajmuje wysokie miejsce na liście podejrzanych o tę zbrodnię. Nieustępliwy kapitan Bezu Fache (Jean Reno) jest święcie przekonany o jego winie. Langdonowi udaje się wyrwać z rąk policji z pomocą agentki kryptografii Sophie Neveu (Audrey Tautou). Wspólnie, mając na karku oddział Fache, będą starali się rozszyfrować tajemnicę Graala. W celu uzyskania potrzebnych informacji profesor postanawia odwiedzić starego znajomego - Leigha Teabinga (Ian McKellen).

Dla kompletnego laika powyższy opis filmu może się wydawać próbą naśladowania awanturniczych przygód poszukiwaczy skarbów. Mamy tu wszystkie potrzebne elementy: tajemnicze zabójstwo, ciąg zagadek, krypteks, legendę o świętym Graalu, brak jedynie charyzmatycznej postaci w stylu Indiany Jonesa. Jednak im dalej sięga akcja filmu, dla widza staje się oczywiste, że nie chodzi tylko o jakiś artefakt. Wszystko opiera się na historii najważniejszej dla każdego chrześcijanina, historii Jezusa Chrystusa. Brown w swojej książce zawarł kilka kontrowersyjnych teorii, które w filmie można poznać podczas rozmowy w posiadłości Teabinga. Tam dowiadujemy się o nietypowej interpretacji fresku Leonarda da Vinci „Ostatnia Wieczerza”, prawdy o istocie Graala czy potomku Jezusa. Ponadto cały czas wśród rozmów bohaterów przewijają się pojęcia tajnego Zakonu Syjonu oraz papieskiej prałatury Opus Dei. Jaki mają wpływ wszystkie te elementy na przeciętnego widza? Raczej nikły, ponieważ książkę Browna, a wraz z nią film, należy traktować z dużym przymrużeniem oka.

Ron Howard nakręcił bardzo poprawny film, czym prawdopodobnie nie przekonał przeciwników książki, ale także nie dał powodów do wpadania w euforię jej zwolennikom. Blisko dwuipółgodzinny obraz jest pełen teoretycznych rozmów, intryg, gdybania i tylko okazjonalne pościgi czy ucieczki powodują mały dreszcz emocji. W sumie najciekawszymi ujęciami są historyczne retrospekcje, na czele z oblężeniem Jerozolimy. Resztę stanowi spora dawka gadaniny, która nie każdemu przypadnie do gustu. Finałowa scena, w której Langdon i Sophie w końcu dowiadują się „prawdy”, rozczarowuje, wywołując przy tym delikatny uśmiech na twarzy. Tom Hanks stara się uwiarygodnić graną przez siebie postać, ale niestety zwyczajnie do niej nie pasuje. Audrey Tautou i Jean Reno nie zawiedli, ale także nie wstrząsnęli swoim aktorstwem. Natomiast na brawa zasługuje rola Teabinga brawurowo zagrana przez Iana McKellena (znany z trylogii „Władca pierścieni” oraz „X-Men”). Od strony technicznej obraz również prezentuje się bez zarzutu, na szczególną uwagę zasługuje nastrojowa muzyka Hansa Zimmera.

Szum medialny powstały wokół filmu, nawoływania do jego bojkotu, stanowią dla produkcji bezpłatną kampanię reklamową. Trudno bowiem uwierzyć, aby mało wiarygodne teorie były w stanie naruszyć podstawy religii chrześcijańskiej. Dlaczego, więc film wywołał protesty Kościoła? Jak wiele prawdy, a ile fikcji kryje się za dziełem Browna? W filmie większość „sensacyjnych” odkryć Browna jest pokazana w sposób atrakcyjny dla widza, ale niezbyt przekonujący. Pozostaje sporo niedomówień, bawi fakt, że starsze wskazówki odnajdywane przez bohaterów są zazwyczaj zapisane po angielsku, a nie po łacinie. Wiara w Boga jest podstawą nauk Kościoła Katolickiego od przeszło dwóch tysięcy lat. „Kod da Vinci”, ukierunkowany głównie na aspekt komercyjny, nie jest w stanie podważyć tych nauk, co najwyżej może wywołać lekki zamęt wśród osób niezdecydowanych.

Najbardziej oczekiwana produkcja roku raczej nie powala na kolana. Zbyt wiele mówi się o tym filmie, aby stanowił on zaskoczenie dla widza. Należy osobiście przekonać się, czy „Kod da Vinci” ma do zaoferowania jakieś wartości, czy jest po prostu tandetną sztuczką sprytnego iluzjonisty.

Ocena: 5/10


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...