Andrzej Pilipiuk „Karpie bijem” - recenzja
Dodane: 19-07-2019 19:13 ()
Jakub Wędrowycz po raz dziewiąty. Czy od przybytku głowa może rozboleć? W tym wypadku powiedzmy, że sprawa jest wyważona.
„Kapie bijem” to zbiór dość nierówny. Z jednej strony mamy opowiadania zupełnie świeże, zbudowane na całkiem nowych pomysłach. Z drugiej strony Pilipiuk sięgnął po sprawdzone, powiedziałbym nawet, że utarte tematy, które czyta się z myślą „to już było”. W sumie tekstów jest siedemnaście. Są różnej długości, ale bez dłuższych nowel. Na pewno w ogólnym rachunku trzeba to policzyć na plus, bo po każdej opowieści można sobie zrobić przerwę lub zwyczajnie przeskakiwać między opowiadaniami bez świadomości, że stracimy wątek. Po prostu Andrzej Pilipiuk jest mistrzem krótkich form literackich, bez względu czy to wedrowyczowskich, czy tzw. bezjakubowych.
Zacznijmy więc omówienie całego tomu od jego warstwy wierzchniej. Andrzej Łaski wizerunków Wędrowycza ma zapewne na pęczki, wiec nikogo nie powinien zdziwić stary, (nie)dobry Jakub spoglądający z ilustracji okładkowej. Chodziła za mną natrętna myśl, że Wędrowycz występował już w podobnej pozie na którejś z wcześniejszych okładek, jednak na szczęście się to nie sprawdziło. Być może zmylił mnie fakt, że autor ilustracji tak dobrze trzyma się tego charakterystycznego wizerunku. Druga sprawa po pierwszym rzucie okiem to oczywiście tytuł. Przemodelowane na jakubową modłę powiedzenie carpe diem to mistrzowskie posunięcie.
Dalej na warsztat trzeba wziąć opowiadania. Tutaj jest już różnie, piał z zachwytu nie będę. „Gumofilc” niestety nie dał dobrej rekomendacji dla całego zbioru. Znowu UFO, w dodatku tak jakoś bez polotu. Na szczęście dalej było lepiej. „Chatka” przenosi nas w czasy II wojny światowej i rzuca zupełnie nowe światło na oddział kapitana Wypruwacza. Co o tym sądzić? Każdy musi rozstrzygnąć we własnym sumieniu. Dla kolejnego opowiadania pt. „Zlecenie” znaczący jest tytuł całego zbioru, czego można się domyślić mniej więcej w połowie czytania. Na szczęście pomysł od początku do końca, jak i domniemania snute przez bohaterów są oryginalne, więc nie ma się do czego przyczepić. „Sztuka kopania” to nic innego jak krótki zapychacz będący chwalbą dla wędrowyczowskiej dedukcji. Mnie ten tekst nie porwał, w przeciwieństwie do opowiadania „Najcenniejsza złota myśl”. Jest to takie opowiadanie w opowiadaniu, ale puenta działa z niszczycielską siłą. Przy kolejnej opowiastce zaliczyłem niestety spadek entuzjazmu. „Rycerz burej onucy vulgo Leonidas” nie przypadł mi do gustu, chociaż dawki humorystycznej odmówić mu nie można. Akcent historyczny został wykorzystany interesująco, w dodatku nawiązując do poprzedniego tekstu, ale jednak styl mi nie podszedł. Kolejnym opowiadaniem w zbiorze jest „Złota kaczka”. Tym razem jest to dowód, że formuła jeszcze się nie wyczerpała. Jakub i Semen przyziemny problem rozwiązują totalnie w swoim stylu, czyli wykorzystując siły nadnaturalne i wszelkie możliwe niedopowiedzenia. Jednak zabrakło w tym tekście takiego dosłownego zamknięcia wątku barmana.
„Polak potrafi” przedstawia sedno odwiecznej wojny Jakuba z Bardakami. Co więcej, piękna jest symbolika tytułu tego powiadania. Ot z jednej strony Bardaki mają pomysł, ale realizują go „po polsku”, z drugiej strony, no właśnie – Bardaki mają pomysł, a typowy Polak – Jakub Wędrowycz, usilnie chce im uprzykrzyć życie. „Najlepszy samogon świata” można zaliczyć do tej samej serii opowiadań o „typowym Polaku”. Wędrowycz ruguje konkurencję ze swojego terytorium, czego nie omieszka mu na koniec wytknąć Semen. Kolejny tekst, który można zgrupować z dwoma poprzednimi, czyli „Indiańskie lato”, to znów historia pomysłowości Bardaków i zawziętości Jakuba. Opowiadanie to wstrząsnęło mną bardzo mocno z uwagi na niespodziewany finał. Tak się nie robi Panie Pilipiuk. Jedenasty z kolei tekst nosi tytuł „Drzwi” i opowiada o ciekawości bohaterów, która zaprowadzi ich do świata alternatywnego. Ponownie, czułem znużenie przy tym opowiadaniu. Niby pomysł dobry, niby oryginalny, ale jakoś nie porwała mnie akcja. No i następny w kolejce był tekst, na który czekałem od momentu przeczytania spisu treści. „Żona”. Chyba każdy, kto czytał kiedykolwiek historie o Jakubie, musiał się zastanawiać, co się stało z panią Wędrowyczową, skoro pasożyt społeczny doczekał się już prawnuków. No i mamy odpowiedź. Zdecydowanie jest to najlepsza opowieść z całego zbioru i gorąco kibicuję, żeby jeszcze ten wątek pociągnąć. „Kolejka” powinna z oczywistych względów skojarzyć się każdemu z zamierzchłą epoką PRL-u. Jakub i Semen otrzymują zadanie rozwiązania problemu kolejek, które nie do końca mają przyczyny naturalne. Hm… zauważyliście, że również dziś mamy kolejki przykładowo w urzędach? No właśnie… „Bekon z jednorożca” to opowiadania, które mogłoby się znaleźć w książce kucharskiej Jakuba Wędrowycza. Oczywiście nie obędzie się bez magii, ale kto by wnikał w szczegóły. Historia opisana w opowiadaniu o tytule „Nadgorliwy” w 100% pasuje do tytułu. Cóż, mówi się, że nadgorliwość gorsza od faszyzmu, w tym przypadku nadgorliwość nie przysłużyła się komuniście. Przedostatnia opowieść to „Wujaszek Edward” gdzie duet Birski i Rowicki skorzystają z wiedzy bardziej doświadczonych w celu zdyskredytowania Jakuba. Co z tego wyniknie, musicie się sami przekonać. Ostatnim tekstem z tego tomu przygód Wędrowycza jest „Wizyta”. Tym razem opowiadanie do bólu wtórne. Bo ile razy można sobie robić jaja ze Śmierci? No ile? Ile się tylko da, byle było ze smakiem i humorem. Tym razem się udało, ale czy został jeszcze jakiś margines do wykorzystania na przyszłość? W mojej opinii nie.
Zbiór jest napisany standardowym Pilipiukiem. Czyli lekko, prosto, z humorem. Nie każdemu humor podejdzie i nie wszystkie pomysły się przyjmą, ale czytać się to da, nawet z zaciekawieniem. Odniosłem też wrażenie, że Jakub w ostatnich tomach stał się ciut wulgarny. Może oddaje to realia polskiej prowincji, jednak burzy zbudowaną w pierwszych tomach wizję bohatera.
Niestety obawiam się jednak, że formuła przygód Jakuba Wędrowycza i jego nieodłącznego przyjaciela Semena Korczaszki jest już na wyczerpaniu. Potrzebny jest zasadniczy zwrot fabularny, który nadałby kolejnym tekstom świeżości. Może receptą jest „Żona”? A może warto byłoby stworzyć serię opowiadań cofniętych w czasie, do momentu, gdy żyli inni kumple Wędrowycza, Józef Paczenko i Tomasz Cieśluk? Coś trzeba zrobić, bo kolejna seria spotkań z kosmitami, podróży w czasie lub do światów alternatywnych może się nie przyjąć. No dobra, Wędrowycz zawsze się przyjmie pytanie tylko, czy lepiej trzymać się tylko tej grupy oddanych fanów, czy zaryzykować i stworzyć coś, co porwie kolejne tłumy?
Powtórzę swoje słowa z początku tekstu. „Karpie bijem” to zbiór nierówny. Miejscami śmieszny, miejscami nudnawy. Dostrzegłem potencjał na dalszy, nowatorski ciąg. Stylu zmieniać nie ma potrzeby, Pilipiuk w opowiadaniach czytał się dobrze i to pozostało. Potrzeba tylko nowych, mniej wydumanych pomysłów.
Całości pozytywnie dopełniają ilustracje poszczególnych opowiadań. Bardzo ładnie obrazują one to, co możemy przeczytać w tekście. Efekt całości psuje wstawka marketingowa, czyli fragment książki Angusa Watsona, który do Wędrowycza pasuje jak pięść do nosa. W repertuarze Fabryki na pewno można było znaleźć coś lepszego.
„Karpie bijem” nie zawładnie sercami wszystkich czytelników, jednak na pewno będą zadowoleni fani Andrzeja Pilipiuka oraz Jakuba Wędrowycza. Osoby, które tych panów nie znają, powinny sięgnąć po wcześniejsze tomy, które są lżejsze i bardziej humorystyczne.
Tytuł: „Karpie bijem”
- Autor: Andrzej Pilipiuk
- Wydawnictwo: Fabryka Słów
- Data wydania: 17.07.2019 r.
- ISBN: 978-83-7964-441-4
- Wymiary: 125 x 205
- Liczba stron: 416
- Oprawa: miękka
- Cena: 39,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus