„Midsommar. W biały dzień” - recenzja
Dodane: 13-07-2019 21:37 ()
Wiecie, co jest straszne? Noc. A w zasadzie nie same ciemności, a to, co może się w niej skrywać i to, co podsuwa nam wyobraźnia, gdy brakuje nam wizualnych bodźców. Mrok jest odwiecznym sojusznikiem grozy i miejscem, gdzie rodzi się strach. Jak więc nakręcić horror, który w całości toczy się w blasku dnia? Za bary z tym intrygującym konceptem wziął się Ari Aster, twórca świetnego Hereditary. Z jakim skutkiem?
Z całkiem niezłym, choć reżyser nieco oszukuje i pomimo tego, co sugeruje kinowa zapowiedź, nie całość recenzowanej produkcji toczy się w promieniach słońca. Część z filmowych straszaków ukrywa w scenach osadzonych w ciemnych zakamarkach szopy czy innej stodoły co samo w sobie jest dość oklepanym motywem i nie rzutuje zbyt dobrze na nowe dzieło Astera. Jestem jednak to w stanie w pełni wybaczyć, bo w ostatecznym rozrachunku pomimo światła wręcz zalewającego przeważającą większość scen reżyserowi udało się stworzyć klimat stopniowo narastającego napięcia i zagrożenia. Midsommar nie jest filmem strasznym, ale z pewnością można go określić jako sielską filmową pocztówkę budzącą pewien oscylujący na granicy podświadomości i nieustannie towarzyszący widzowi niepokój okazjonalnie punktowany naturalistyczną przemocą ukazaną w odrażającym detalu.
Pomimo powolnego tempa, w jakim toczy się akcja, obserwowanie, jak malownicze tradycje i rytuały lokalnej społeczności powoli degenerują się i przeistaczają w coś obcego, okazało się fascynujące i przyciągające uwagę, bo w każdym kadrze dostrzegałem coś wartego uwagi. Może nie na pierwszym planie, może nawet nie na drugim, ale gdzieś w głębi filmowej klatki kryły się intrygujące detale będące zapowiedzią wydarzeń, które nadejdą. Mieszkańcy Harga, do której trafiają bohaterowie, są pogodni, promienni i wręcz letargiczni, ale za tą fasadą skrywają mroczne tajemnice i jeżące włosy sekrety. Obserwowanie konfrontacji współczesnej kultury zachodu z prostym stylem życia mieszkańców małej szwedzkiej osady okazało się kolejnym źródłem niepokoju przesiąkającego film – jak bohaterowie zareagują na coś dla nich obcego czy wręcz sprzecznego z ich naturą, a co dla mieszkańców Harga jest codziennością i tradycją? Dzięki tej wysuwającej się na pierwszy plan obserwacji nieustannego kulturowego szoku film chłonie się na całej długości z zaangażowaniem i zaciekawieniem. Produkcja nie znudziła mnie nawet pomimo ślimaczego tempa i ponad dwugodzinnego czasu trwania.
Ogromna w tym zasługa aktorstwa i oprawy. Wśród aktorów na pierwszy plan wysuwa się rzecz jasna Florence Pugh. Jej kreacja rozchwianej kobiety na skraju załamania staczającej się w objęcia prymitywnej egzystencji jest wręcz naturalistycznie wiarygodna. Aktorka doskonale przedstawia swoją grą kolejne etapy zatapiania się w błogie bagienko powolnej autodestrukcji wymieszane z atakami paniki i desperacji. Świetnie wypadają również aktorzy wcielający się w autochtonów – choć większość z nich stanowi tło dla wydarzeń to samą swoją mową ciała i postawą przekonująco budują niepokojącą atmosferę. Wiecznie uśmiechnięci, wiecznie mili, wiecznie w pobliżu, ale niezbyt blisko bohaterów, umieją w swojej niezmąconej pogodności być równie upiorni co maszkary z głębi koszmaru.
Co do oprawy – Midsommar ma bardzo wyrazistą i spójną stylistykę. Zarówno scenografia, jak i kostiumy nawiązują do lokalnego folkloru i doskonale udają faktyczne parafernalia codziennego życia, jakimi mogłaby posługiwać się niewielka i hermetyczna społeczność. Są pełne detali, a jednocześnie na swój sposób tchną prostotą i swojskością. Wszystko to ukazane na przepięknych zdjęciach doskonale ukazujących piękno i pozorną sielankowość miejsc, gdzie toczy się akcja skontrastowaną z detalicznie zaprezentowanymi emocjami i niepokojącymi szczegółami. Ścieżka dźwiękowa stanowiąca udany mariaż klasycznych szarpiących nerwy motywów muzycznych z muzyką folkowa i zahaczającymi wręcz o religijne motywy ludowymi zaśpiewami doskonale dopełnia całości.
Midsommar to film... ciekawy i na pewno nie dla każdego. Wielu ludzi odbije się od niego ze względu na długość połączoną ze ślimaczym tempem, w którym rozwija się akcja. Mnie jednak zafascynował koncepcją i jej realizacją oraz urzekł artystycznym kierunkiem oprawy. Jest czymś innym i oryginalnym, a te cechy stanowią akurat w ostatnim czasie towar deficytowy w dziedzinie filmowego horroru. Nie każdemu mogę dzieło Astera polecić z czystym sercem, ale być może będzie to film właśnie dla ciebie.
Ocena: 6/10
Tytuł: Midsommar. W biały dzień
Reżyseria: Ari Aster
Scenariusz: Ari Aster
Obsada:
- Florence Pugh
- Jack Reynor
- William Jackson Harper
- Vilhelm Blomgren
- Archie Madekwe
- Will Poulter
- Ellora Torchia
Muzyka: The Haxan Cloak
Zdjęcia: Paweł Pogorzelski
Montaż: Lucian Johnsto
Scenografia: Nille Svensson, Eszter Takács
Kostiumy: Andrea Flesch
Czas trwania: 147 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus