Marko Kloos „Frontlines” tom 6: „Punkt uderzenia” - recenzja

Autor: Mariusz „Orzeł” Wojteczek Redaktor: Motyl

Dodane: 11-07-2019 22:06 ()


„Punkt uderzenia” Marko Kloosa to nie jest powieść zła w warstwie warsztatowej. Jednak nie do końca pojmuję, po co została napisana?

Nie wnosi za bardzo nic nowego do fabuły, nie posuwa przesadnie wiele akcji do przodu. Ot, jest kolejnym zlepkiem scen bitewnych przeplatanych oczekiwaniem na owe, ale nic poza tym. I można by uznać, że przecież cała seria jest właśnie o tym, jednak wcześniejsze tomy (w znakomitej większości) oferowały coś więcej. Jakąś akcję, jej zwroty, zaskakujące twisty i niespodzianki. Większą ilość emocji, wzruszeń, zaskoczeń. W tym tomie otrzymujemy głównie marazm. Owszem, bardzo sprawnie rozpisany, ale jednak marazm. Przez większość książki czekałem, aż coś spektakularnego się wydarzy, aż nastąpi gwałtowny zwrot, jakiś zaskakujący wątek poboczny. Jednak niestety nic takiego nie nadeszło. A „Punkt uderzenia” okazuje się tomem w serii „Frontiers”, którego wcale mogłoby nie być. I szczerze, nikt by pewnie nawet nie zauważył.

I piszę to ze smutkiem, gdyż naprawdę cenię sobie ten cykl Kloosa. Mocno kojarzy mi się z naszymi „Polami zapomnianych bitew” od Roberta Szmidta, jednak tam autor nie zwalnia tempa, wplata w akcję nowe wątki i poboczne historie urozmaicające każdy tom i naprawdę nie oszczędza na spektakularnej akcji. U Kloosa tego zabrakło. Może tylko w tym tomie, ale jednak. To tym bardziej wzbudza poczucie niedosytu, jako że pisarz przekonał nas już kilkakrotnie, że pisać umie, a i pomysły na kolejne części i rzucanie naszym bohaterem Andrew Graysonem oraz jego żoną Haley w coraz to nowe zakątki znanego nam Wszechświata to jego ulubione zajęcie.

W najnowszej części niby jest podobnie - kolejna super tajna misja na super tajnej jednostce w super tajnej lokalizacji... i nic więcej. Ot, zwykła potyczka z Dryblasami, która nawet nie jest zbyt nowatorska, gdyż Ziemianie bazują na sposobach walki już wcześniej przetestowanych i podskórnie w całej narracji da się wyczuć, że naszych bohaterów czeka sukces. I ten sukces osiągają, przy okazji rozwiązując parę ważkich tematów życiowych, nadspodziewanie oszczędnie szafując dokonywaniem cudów (co często miało miejsce w poprzednich tomach) i tak naprawdę nie robią nic zaskakującego. I chyba nawet oni trochę się nudzą w tym tomie. Owszem, jak wspomniałem na początku, Kloos pisać umie i warsztatowo nadal trzyma poziom. Całość napisana jest prostym, przystępnym i znajomym już czytelnikom stylem, który dobrze wpasowuje się w treść samej historii. Tu - na całe szczęście - autor nie obniżył lotów. Jednak nieustannie miałem podczas lektury wrażenie, że Kloos powoli wyczerpuje zasób pomysłów na tę opowieść i zaczyna zjadać własny ogon, powtarzając te same schematy, sceny i ścieżki, jakimi już przeszedł. A w prozie rozrywkowej klisze - owszem - są pożądane, ale nie można ich eksplorować, czerpiąc z własnej serii!

Mam niemiłe wrażenie, że czas kończyć „Frontiers”, bo jej konwencja się wyczerpała i ta historia niczym nas już nie zdoła zaskoczyć. Mam jednak nadzieję, że Marko Kloos jest autorem na tyle rozsądnym, że nie będzie rozmieniał swojego talentu na drobne i spróbuje kolejnej, zupełnie nowej opowieści, po którą z chęcią bym sięgnął.

 

Tytuł: Frontlines" tom 6: „Punkt uderzenia”

  • Autor: Marko Kloos
  • Wydawca: Fabryka Słów
  • Tłumaczenie: Piotr Kucharski
  • Data wydania: 17.05.2019 r.
  • Liczba stron: 382
  • Oprawa: miękka
  • Format: 125×195mm
  • ISBN-13: 978-83-7964-419-3
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus