Pyrkon z perspektywy Zesk - relacja
Dodane: 15-06-2019 17:12 ()
Tegoroczny Pyrkon, chociaż to dopiero drugi w moim życiu wspominam jako najlepszy konwent, na jakim byłam do tej pory. Możliwe, że ze względu na to, że to jedyny czas w roku, kiedy jestem w stanie spotkać niemalże wszystkich moich przyjaciół albo dlatego, że w tym roku wyjątkowo nie udało mi się wydać wszystkich swoich pieniędzy na głupoty, lub dlatego że w tym roku była wyjątkowo duża obecność na organizowanych przeze mnie atrakcjach. Ciężko powiedzieć, najpewniej wszystko po trochu, aby jak najlepiej oddać magię tego wydarzenia, postaram się w miarę wiarygodnie opisać swoją przygodę w trakcie tego wspaniałego konwentu.
Na takie wydarzenie najlepiej jechać z przyjaciółmi, dzięki temu podróż upływa o wiele przyjemniej, więc jechałam z moją ekipą złożoną z mojego chłopaka, kuzyna, oraz mojej najlepszej przyjaciółki. Nasza przygoda rozpoczęła się o godzinie 7 na dworcu centralnym w Warszawie, gdzie już zaczynali tłoczyć się ludzie z ogromnymi plecakami, karimatami, torbami, z których wystawały elementy przebrań i już tam dało się odczuć atmosferę zbliżającego się konwentu. W przedziale, którym jechaliśmy, znajdowały się dwie osoby, które również zmierzały na poznański festiwal, więc podróż upłynęła nam bardzo sympatycznie, między innymi na partii Kart Dżentelmenów.
W Poznaniu zjawiliśmy się o godzinie 10, słońce zaczynało prażyć coraz bardziej, co było dużym problemem dla ludzi stojących w dosyć długim kolejkonie, by odebrać bilet zakupiony w przedsprzedaży. Ja jednak musiałam się skierować do wejścia północnego, czyli przyszło mi obejść teren targów, aby dostać się do kas, gdzie odebrałam moją wejściówkę twórcy programu. Odstawiliśmy na już-prawie-pełny-sleep-room mojego kuzyna oraz zabraliśmy ze sobą na dalszą przygodę dwójkę naszych przyjaciół. Do oficjalnego rozpoczęcia konwentu były jeszcze 4 godziny, więc z całą ekipą postanowiliśmy skorzystać z oferty jednego z pyrkonowych partnerów. Wybraliśmy się do CornAir, lokalu serwującego jedynie sprowadzane z Ameryki płatki śniadaniowe. W ramach konwentu serwowano tam „Zestaw Pyrkonowicza” zawierający porcję płatków (do 3 rodzajów), ciastko i kawę, co zdecydowanie zawierało wystarczająco dużą ilość cukru i kofeiny, żeby przetrwać dzień.
Na teren targów wróciliśmy dopiero o 17, w międzyczasie przebrałam się w strój Linka z gry The Legend of Zelda: Breath of the Wild, a pierwszym miejscem, w które się udaliśmy, była Kraina Wystawców. Stoiska to miejsce, gdzie spędzam stanowczą większość konwentu, nie mówię tylko o Pyrkonie, to po prostu to tam jest najwięcej ludzi, do których można zagadać, cosplayerów, których można po podziwiać i rzeczy, tak drogie, że musiałabym oszczędzać pół roku, żeby je kupić. Jest to tak duży obiekt, że jedno jest pewne, chociaż chodziłam tam 3 dni, to jestem przekonana, że nie zobaczyłam każdego stoiska, dopiero po konwencie dowiedziałam się, że było jedno z moich ulubionych i można było tam kupić sakiewki na kości do sesji gier RPG w kształcie kości dwudziestościennych. Po nieco ponad pół godziny włóczenia się musiałam udać się na Blok integracyjny, gdzie miał się odbywać mój punkt programu: Wspólne śpiewanie szant i innych piosenek. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że trwa tam jakaś zabawa integracyjna i trzeba nam znaleźć inne miejsce, na koordynator Bloku Integracyjnego szybko znalazł nam idealne – na zewnątrz obok hali. Nie przeszkadzał nam taki rozwój wypadków, bo o tej porze na zewnątrz było cieplej niż w halach. Dzięki zmianie lokalizacji mieliśmy nieco większą dowolność, jeśli chodzi o czas prelekcji, więc udało nam się przeciągnąć całość o 40 minut. Było bardzo wesoło, było nas około 20 osób, co druga piosenka była szantą, a do akompaniamentu przyłączyło się spontanicznie 3 bardów – dwóch grało na gitarach i jeden na flecie, ja grałam na okarynie, ale tylko „Morskie opowieści”, których na koniec zaśpiewaliśmy 100 zwrotek. Musiałam niestety na chwilę dać się porwać koleżance, która zrobiła mi cosplayową sesję zdjęciową. Resztę dnia spędziliśmy, włócząc się po hali wystawców, raz zawitaliśmy do games roomu, ale jako iż już był wieczór, nie było ani jednego wolnego miejsca. Co nam nie przeszkodziło w dobrej zabawie pełnej rozmów z zupełnie obcymi osobami. Jeżeli zna się mnie wystarczająco długo, to ludzie są przyzwyczajeni, że mam zwyczaj zaprzyjaźniania się z każdym, więc całkiem sporo wystawców mnie kojarzy i mam zwyczaj pójścia do każdego z nich i przywitania się, przy okazji wpadając co chwilę na kogoś znajomego w cosplayu, albo kogoś, kto chce zrobić sobie ze mną zdjęcie, albo po prostu zaczepiam jakiegoś cosplayera, bo ma niesamowity strój, albo dlatego że uwielbiam tę postać, albo oba. Około godziny 22 wróciliśmy do naszego apartamentu.
Sobota to najważniejszy dzień konwentu, więc to oczywiste, że trzeba być tam jak najwcześniej, zerwaliśmy się o godzinie 8 rano z nadzieją, że załapiemy się na menu śniadaniowe w galerii handlowej, która znajduje się tuż obok konwentu, ale zanim wszyscy przebraliśmy się w nasze cosplayowe stroje, to już było pewne, że nie dotrzemy na miejsce przed godziną 11. Rozdzieliliśmy się, każde poszło zjeść coś na szybko i od razu wyruszyliśmy na konwent. Zaraz po dotarciu na miejsce wpadliśmy na kilku cosplayerów z mojej ulubionej mangi: „One Piece” i tylko jak dowiedziałam się, że spotkanie fandomu jest za chwilę, od razu poszłam z nimi. W przeciwieństwie do piątku, kiedy było 30 stopni, w sobotę temperatura spadła do 10, więc cosplayerzy dzielili się na „O dzięki wam bogowie chaosu za to, że nie dostanę udaru słonecznego w tym stroju”, oraz „Jeśli po konwencie nie będę mieć zapalenia płuc, to będzie cud”. Kiedy stanęłam w miejscu meet-upu, zobaczyłam dosyć dużą grupę przebranych osób, większość postaci z One Piece ma stroje przystosowane do nieco wyższych temperatur, więc dopóki w końcu nie ruszyliśmy z piosenką na ustach, wszyscy stali przytuleni do siebie z nadzieją, że może w końcu wyjdzie słońce i zrobi się cieplej. Pochód One Piece to świetne przeżycie, zeszłoroczny był poprowadzony wokół terenu konwentu, w tym roku wybraliśmy lepszą trasę i przeszliśmy się przez teren hali wystawców, wesoło podśpiewując „Binks no sake” na zmianę z pierwszym intro anime „We are”. Niedługo po skończeniu przemarszu musiałam uciekać na kolejną moją prelekcję na Bloku Integracyjnym – Suchar Kinga, gdzie do walki o prestiżowy tytuł Króla Sucharów stanęło sześciu śmiałków opowiadających za zmianę żarty tak długo, aż skończą im się repertuary. Było bardzo wesoło, chociaż niektóre żarty były czarnym humorem do tego stopnia, że niektórzy ludzie wśród publiki nie byli nieco zgorszeni. Następnie z ekipą wyruszyliśmy na spotkanie fanów serialu RWBY, które sama organizowałam, w tym roku było około 20 osób, w zeszłym 8. Osobiście uznaję to za duży sukces. Zaśpiewaliśmy przerobioną wersję „Z pijanym żeglarzem”, zrobiliśmy trochę wspólnych zdjęć i wyruszyliśmy coś zjeść. Kiedy wróciliśmy na konwent, byliśmy dosyć często zaczepiani przez ludzi, głównie dlatego, że byliśmy dosyć rzucającą się w oczy ekipą – człowiek w ogromnej masce wilka, dwie dziewczyny z czerwonymi włosami, z czego jedna z mieczem i w masce zakrywającej oczy, jedna z długimi żółtymi włosami i ja w kocich uszkach i z wielką flagą. Regularnie proszono nas o pozowanie do zdjęć, czasem pytano nas z jakiego serialu/komiksu/gry pochodzimy, a czasem przewijali się ludzie, którzy oglądali serial i chcieli zagadać. Reszta dnia upłynęła nam na rozmawianiu o RWBY, przybijaniu piątek ze świetnymi cosplayerami i przytulaniu każdej osoby z kartką „free hugs”. Kiedy już było około godziny 20, stwierdziliśmy, że to czas, żeby pójść na halę wystawców i dokonać ostatnich sobotnich zakupów, rozeszliśmy się na chwilę, każdy kupił to, co chciał, po czym skierowaliśmy się na stoisko, gdzie były rozłożone stoliki i krzesła, oraz gry do przetestowania. Jako iż byliśmy dosyć zmęczeni po całym dniu chodzenia, to na naszą szóstkę tylko cztery osoby miały jakąkolwiek chęć, żeby grać, ale rozegraliśmy partyjkę w grę Totem. Niestety nie udało nam się dokończyć, ponieważ zamykali Karinę Wystawców, więc przenieśliśmy się do hali, gdzie były porozstawiane wioski. Były to niewielkie stoiska tematyczne dotyczące różnego rodzaju obozów LARPowych, książek, gier, był też oczywiście legendarny żelazny tron z Gry o Tron i kilka snopków siana, na których można było grać w Gwinta. Spotkaliśmy tam moją znajomą – Vanthica’s Cosplay Ventures, której pogratulowaliśmy nagrody w pyrkonowym konkursie cosplay – Maskaradzie i dostania się na tegoroczny European Cosplay Gathering, który jest najbardziej prestiżowym konkursem cosplay w Europie. Na sam koniec dnia spotkaliśmy się z grupką mojego kuzyna i zagraliśmy w jego rozbudowaną wersję Mafii.
Ostatni dzień Pyrkonu zaczęliśmy tak samo wcześnie jak w sobotę, uznaliśmy, że musimy być na konwencie o 10, bo inaczej nie będzie nam się w ogóle opłacało tam być, ponieważ pociąg mieliśmy o godzinie 13. Te kilka godzin na konwencie upłynęło nam na pożegnaniach, na włóczeniu się po miejscach, gdzie wcześniej nie mieliśmy czasu być, zajrzeliśmy więc na chwilę na gry elektroniczne i stoisko Nintendo, przeszliśmy się jeszcze raz po Krainie Wystawców, żeby doradzić znajomym przy ostatnich zakupach i zajrzeć po raz ostatni do wystawców, z którymi się znamy. Następnie powoli ruszyliśmy na pociąg, który standardowo był przepełniony do tego stopnia, że kontrolerzy nawet nie sprawdzali biletów, bo ledwo mieli jak się przecisnąć między stłoczonymi na korytarzu pyrkonowiczami.
Droga powrotna upłynęła w całkiem innym nastroju niż ta na podróż na konwent. Głównie rozmawialiśmy na temat tego, jak było genialnie i jak bardzo już tęsknimy za tymi wspaniałymi ludźmi, za tym fantastycznie zorganizowanym wydarzeniem, za tą powszechnie panującą atmosferą wzajemnej przyjaźni, za tańczeniem cosplayowej belgijki, za konwentowymi odzywkami, za wszystkim, co czyni fantastyczne miejsce spotkań, fantastycznym miejscem spotkań. Pyrkon to przygoda i nie mogę się doczekać, kiedy znowu wybiorę się tam za rok.
comments powered by Disqus