„Men in Black: International” - recenzja
Dodane: 15-06-2019 12:19 ()
Sequele, rebooty i remake’i nie mają łatwo w tym roku. Hollywood żerujące na sentymencie widzów coraz silniej zaczyna odczuwać, że kranik z kasą się zapchał i nawet porządny hydraulik nic nie wskóra. Do rozczarowujących kontynuacji dołączyła kolejna, a dokładnie ta, wobec której można było mieć większe nadzieje. Świeże spojrzenie na Facetów w Czerni oraz para aktorów, która stanowiła o powodzeniu trzeciego Thora, miały zagwarantować sukces, a być może przesądzić o kolejnych produkcjach rozszerzających to uniwersum. Niestety Men in Black: International nawet jako delikatny reboot serii nie sprawdza się ani pod względem czysto rozrywkowym, ani pod kątem zajmującej fabuły.
Bohaterką obrazu jest Molly, która od zawsze fascynowała się wszechświatem, a po pewnym incydencie z dzieciństwa głowę zaprzątała jej tylko jedna myśl. Dostać się do tajnej organizacji, która strzeże Ziemi przed szumowinami z kosmosu. Konsekwentnie realizując swoje marzenie, dziewczyna w końcu dopięła swego. Jednak MiB nie przyjmuje w swoje szeregi byle kogo, toteż Molly – od teraz agentka M – musi udowodnić swoją przydatność, a pierwszym zadaniem podczas próbnego okresu jest staż w zagranicznej filii organizacji, a mianowicie w Londynie. Tutaj niejako zbiera pierwsze szlify obok najbardziej zasłużonego agenta H, a przy okazji stara się rozwiązać spisek, który zagraża nie tylko bezpieczeństwu Ziemi, gdyż w londyńskim oddziale mogło dojść do pozaziemskiej inwigilacji.
W obrazie F. Gary’ego Graya wszystko wydaje się znajome. Schemat opowieści nie został znacznie zmieniony względem przeboju Barry’ego Sonnenfelda z 1997 r., a zamianę Willa Smitha na Tessę Thompson należy uznać za próbę sfeminizowania jednostki nie tylko zwalczającej zagrożenia z kosmosu, ale też zapewniającej azyl wielu międzygalaktycznym uciekinierom. Niestety aktorka w swoich poczynaniach wypada sztywno i sztucznie, brak jej luzu i naturalnego humoru, którym emanowała kreacja Smitha. Jeszcze gorzej prezentuje się Chris Hemsworth, który chyba najwyraźniej rozpamiętywał jeszcze plan Ragnaroku i stworzył kreację zbliżoną do tej z obrazu Marvela. Jego interpretacja agenta MiB jest nieprzekonująca, momentami głupia, a jedyna śmieszna scena oczywiście nie obyła się bez młotka, nawet jeśli miniaturowego. Między wspomnianą parą nie ma też chemii, która tak dobrze była widoczna w Thorze. Tu jednak problem wynika z przeciętnego scenariusza, a także całkowitego wyjałowienia akcji z tak potrzebnego w tym przypadku niezłego humoru. Gagi są mało śmieszne, żarcików jest na lekarstwo, a te najbardziej znane pamiętamy z relacji między Smithem a Tommy Lee Jones, gdzie obaj aktorzy dali popis swoich komediowych możliwości. Bez tego banalna intryga nie funkcjonuje, a przewidywalność zwrotów akcji sprawia, że widz wierci się na fotelu zniecierpliwiony, oczekując na finał.
Z pewnością MiB wygląda olśniewająco, kiedy dochodzimy do wizualnej strony obrazu oraz przedstawienia przeróżnych ras i nowych postaci. Zwłaszcza kosmiczny skrzat imieniem Pionkuś zaskarbia sobie sympatię widza, ciekawie prezentują się też poszczególni złoczyńcy, osławiony Rój i handlarka bronią w interpretacji Rebecci Ferguson. Jednak to niewielkie dodatki, które nie są w stanie przysłonić negatywnego wizerunku obrazu, bo ich role nie zostały szczególnie rozbudowane. Podobnie sytuacja wygląda z akcją, nie można jej odmówić dynamiki, ale brak w tym wszystkim ducha i specyficznego nastroju oryginału. O tym, że to Faceci w Czerni przypomina jedynie muzyka i cieszące oko nawiązania do poprzednich obrazów. Twórcy nie zadali sobie również trudu na pogłębienie mitologii słynnej organizacji, stawiając na popisy aktorów, którzy zawiedli (rywalizacja między agentami H i C jako najbardziej irytująca).
Powrót Facetów w Czerni trudno zaliczyć do udanych, a szkoda, bo ekranizacja komiksu Lowella Cunninghama i Sandy’ego Carruthersa ma potencjał, który w tym przypadku został zaprzepaszczony. Trudno jednak przewidywać, że po takim zawodzie włodarze wytwórni zdecydują się w bliżej nieokreślonej przyszłości ponownie sięgnąć po tych bohaterów. Chyba że użyją na widzach neutralizatora, który wymaże z pamięci ten obraz.
Ocena: 4/10
Tytuł: Men in Black: International
Reżyseria: F. Gary Gray
Scenariusz: Matt Holloway, Art Marcum
Na podstawie komiksu Lowella Cunninghama
Obsada:
- Chris Hemsworth
- Tessa Thompson
- Kumail Nanjiani
- Rebecca Ferguson
- Rafe Spall
- Emma Thompson
- Liam Neeson
- Laurent Bourgeois
- Larry Bourgeois
Muzyka: Danny Elfman, Chris Bacon
Zdjęcia: Stuart Dryburgh
Montaż: Zene Baker, Christian Wagner, Matt Willard
Scenografia: John Bush
Kostiumy: Penny Rose
Czas trwania: 114 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus