„Iron Sky: Inwazja” - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 16-05-2019 19:52 ()


Pierwsza odsłona Iron Sky, choć okazała się czymś zupełnie innym, niż sobie wyobrażałem, była całkiem przyjemną rozrywką pełną niewyszukanego i momentami absurdalnego humoru. Po latach ni z gruchy, ni z pietruchy, otrzymujemy kontynuację i sugestię, że oto powstaje Iron Sky Universe. Ok, pomyślałem sobie, mamy już dwa filmowe uniwersa, może jest miejsce i na trzecie – bezpretensjonalne, stworzone nie po to, by snuć misterne rozpisane na lata intrygi i produkować „najambitniejsze crossovery wszech czasów”, lecz po to, by zapewnić widzom rozrywkę, może niezbyt ambitną, ale jednak. Po seansie mam wątpliwości.

Iron Sky: Inwazja to bowiem film bardzo słaby na każdej płaszczyźnie – scenariusza, aktorstwa i oprawy. Recenzowana produkcja stara się kontynuować wątek nuklearnej wojny zapoczątkowany w części pierwszej. W wyniku energetycznego kryzysu Ziemianie zwracają się przeciwko sobie, a ocalałe niedobitki ludzkości chronią się na Księżycu w na wpół zrujnowanej nazistowskiej twierdzy, gdzie w obliczu braku surowców i żywności, postanawiają doczekać kresu ludzkości. Aby uniknąć całkowitej zagłady, grupa śmiałków rusza do wnętrza Ziemi, by z pazurów jaszczuroludzi wydrzeć cudowne źródło energii – Świętego Graala. Pomysł iście z awanturniczej, pulpowej powieści mógłby stanowić świetny fundament, na którym można by zbudować niezły przygodowy film, gdyby nie został w zarodku zarżnięty. Film ma fatalne tempo. Początek jest rozwleczony i dopchnięty scenami, które nijak mają się do reszty filmu (tańcząca przez kilka minut po mapie karykatura Putina po swoim debiucie w produkcji nie pojawia się więcej ani razu), akcja zawiązuje się dopiero w połowie seansu, sensowne działania bohaterów upchnięto i skondensowano w ostatnim akcie, przez co całość filmu najpierw wlecze się jak flaki z olejem, by gwałtownie wejść na wyższy bieg i równie gwałtownie zakończyć. Zamiast dać się ponieść fali absurdu, produkcja momentami sili się na bycie poważną i dramatyczną historią, a nie głupkowatym pastiszem. Zawodzi również humor oparty na mocno przeterminowanych popkulturowych odniesieniach, które dziś już mało kogo bawią, a dla części widowni będą wręcz niezrozumiałe, jak i na interakcjach pomiędzy bohaterami.

Ten ostatni rodzaj humoru zawodzi głównie dlatego, że aktorstwo po prostu leży. Choć materiał, z jakim pracowali aktorzy, mógł dać podstawy do stworzenia ciekawych i zapadających w pamięć kreacji to w większości przypadków role tchną sztucznością, a sposób, w jaki wciela się w nie obsada, jest mało przekonujący i zahacza wręcz o karykaturę. Jaszczuro-Hitler dosiadający tyranozaura sam w sobie nie jest na tyle zabawny i interesujący, by obronił się bez dobrego aktorstwa i intrygującego rozpisania postaci. Twórcy najwyraźniej o tym zapomnieli.

Leży również oprawa graficzna i dźwiękowa filmu. Wszystko w obrazie od scenografii, przez kostiumy, po rekwizyty i efekty specjalne wygląda sztucznie i mało ciekawie. Jeśli celem twórców było sparodiowanie artystycznych konwencji wczesnego kina science fiction to zdecydowanie przegięli, przez co całość wygląda pokracznie niczym rzeźby z masy papierowej wykonane przez amatorów z ogniska plastycznego. Efekty komputerowe wypadają za to o niebo lepiej, bo zasługują na aż przeciętne noty. W porównaniu do całości, parafrazując Borata, „Great Success!”. Całość opatrzono niezwykle irytującą i wybitnie niepasującą do obrazu ścieżką dźwiękową przywodzącą na myśl kota biegającego po klawiszach taniego syntezatora.

Po wyjściu z kina towarzyszyło mi przytłaczające poczucie straconego czasu. Odpuście sobie Inwazję i omijajcie to dziełko szerokim łukiem. Ani to zabawne, ani ładne, ani warte uwagi i ceny biletu.

Ocena: 2/10

Tytuł: Iron Sky: Inwazja

Reżyseria: Timo Vuorensola

Scenariusz: Timo Vuorensola, Dalan Musson

Obsada:

  • Julia Dietze
  • Edward Judge
  • Christopher Kirby
  • Lara Rossi
  • Vladimir Burlakov
  • Kit Dale
  • Tom Green
  • Udo Kier

Muzyka: Laibach 

Zdjęcia: Mika Orasmaa

Montaż: Jan Hameeuw, Joona Louhivuori

Scenografia: Stijn Verhoeven

Czas trwania: 93 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus