„Avengers”: „Koniec gry” - recenzja trzecia

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 29-04-2019 21:40 ()


Koniec. Gem, set, mecz. Szach mat. Finito. Przed nami ukoronowanie tytanicznego projektu, który ponad dekadę temu narodził się w głowach włodarzy Marvela i Disneya. Filmowe uniwersum Marvela, które towarzyszyło miłośnikom komiksów i filmów zamyka istotny rozdział. To, że kolejnych filmów o przygodach bohaterów doczekamy się, jest więcej niż pewne, gdyż, parafrazując Siarę, nie urzyna się kurze złotych jajec. Niemniej jednak będą one zmuszone zaistnieć w cieniu największej filmowej epopei wszech czasów. Czy Koniec gry okazał się jednak końcem godnym, czy też powinien bez echa odejść w zapomnienie?

Thanos zwyciężył, siły bohaterów zostały zdziesiątkowane, a połowa żywych istot we wszechświecie obróciła się w proch. Szalony Tytan wcielił w życie swój diaboliczny plan. W świecie, w którym stało się o wiele puściej i ciszej ocaleni borykać muszą się z konsekwencjami porażki - stratą najbliższych, poczuciem winy i wszechogarniającej beznadziei. Starając się walczyć z losem niedobitki Mścicieli i ich sojusznicy rozpaczliwie szukają sposobu na odwrócenie biegu wydarzeń. Z egzystencjalnego marazmu wyrywa ich pojawienie się nieobecnego w czasie pierwszej konfrontacji z Thanosem Scotta Langa (Ant-Man), który natchniony przymusowym pobytem w kwantowym wymiarze podsuwa szalony z pozoru pomysł rozwiązanie problemu poprzez podróż w czasie.

Przyznam szczerze, że nie jestem wielkim fanem tego typu fabularnych zagrywek. W moim odczuciu możliwość odkręcenia praktycznie wszystkiego poprzez dokonywanie korekt w przeszłości odziera scenariusz z „gravitas”, a działania bohaterów z ciężaru konsekwencji. No bo czemu mamy martwić się tym, że bohater X zginął skoro jego kumple Y i Z skoczą sobie w czasie, by go uratować? Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego scenarzysta zdecydował się na taki krok - finał Wojny bez granic wykreował świat, w którym bohaterowie szanse na sukces bez uciekania się do temporalnych machinacji mieli zerowe, a sednem heroicznego eposu jest przecież odniesienie zwycięstwa nad siłami zła. I chociaż powrót ukochanych postaci powitałem z radością, to wydawało mi się, że z większym napięciem i fascynacją śledziłbym losy bohaterów w świecie, w którym rozstrzygnięcie konfliktu nie jest tak proste, jak uciekanie się do tanich zagrywek z podróżami w czasie.

Myliłem się. Scenarzyści zadbali o to, by Koniec gry rozpoczął z przytupem, by motyw podróży w czasie podparty został solidna fabularną podbudową i by przygody bohaterów w odmiennych liniach czasu były emocjonujące, intrygujące, a także zaskakująco wzruszające. Ta część obrazu obfituje w akcję, ale akcja ta ma charakter dużo bardziej pacyfistyczny niż typowa naparzanka herosów i heroin w trykotach. Więcej tu skradania się, akrobacji i kombinowania niż samej walki, choć i ta, w formie krótkiej i intensywnej występuje, gdy bohaterowie postawieni zostają pod ścianą. Nie zabrakło również miejsca na sceny emocjonalnie poruszające, które pozwalają postaciom zamknąć pewne osobiste wątki. W ostatecznym rozrachunku motyw podróży w czasie okazał się znacznie przyjemniejszy w odbiorze i łatwiejszy w przyswojeniu niż szukanie na siłę innych fabularnych wolt i rozwiązań, które dałyby Mścicielom szansę na zwycięską konfrontację z Thanosem.

No właśnie, samej konfrontacji z kreowaną przez Josha Brolina postaci poświęcono cały bez mała trzeci akt recenzowanej produkcji. Apokaliptyczna iście konfrontacja pęka wręcz w szwach od akcji i towarzyszącej jej emocji. Finałowa batalia jest pełna zaskakujących zwrotów, spektakularnych zagrań, dynamiki i ekspresji. Jakby tego było mało, znalazły się w niej również miejsce na chwytające za serce wzruszenia, a także odrobinę strategicznie umieszczonego humoru, który pozwala w całym tym natłoku akcji i emocji złapać odrobinę wytchnienia. Biorąc pod uwagę rozmiar obsady stworzenie sekwencji scen, w której można by dać się wykazać wszystkim bohaterom, było nie lada wyczynem, ale na szczęście udało się powtórzyć na tym polu sukces Wojny bez granic Pomimo tego, że herosów jest wielu, każdy z nich ma swoje pięć minut chwały, a akcja dynamicznie przenosi się z jednej części pola bitwy na drugą. Twórcom udało się stworzyć niemal doskonały pod względem choreografii i inscenizacji obraz bitwy o losy świata. Dlaczego tylko niemal? Wśród całej tej wizualnej maestrii pola walki jest jedna scena, która boli jak cierń w tyłku. Chodzi o piękną jak z obrazka scenę, w której bohaterki z rozmaitych odsłon filmowego uniwersum Marvela stają, choć lepszym określeniem byłoby, pozują do grupowej słit foci, rządkiem wyraźnie podkreślając fakt, że są kobietami i będą teraz emanować kobiecą siłą. Po co to mocno wystylizowana scena? Chyba tylko po to, żeby feministki miały co wrzucać na tapetę w laptopie. Jeśli w finałowej batalii dobra ze złem można było organicznie umiejscowić kilka scen, w których postaci kobiece autentycznie wymiatają i mówiąc obcesowo, dają czadu, nie burząc przy tym filmowej iluzji, to czego takich scen nie umieścić więcej, zamiast serwowania widzom kadru tak nienaturalnego i pod względem stylistycznym oderwanego od reszty malowniczego i pełnego ekspresji bitewnego chaosu, że oglądanie go wręcz fizycznie boli? Nie mam absolutnie nic przeciwko silnym kobiecym postaciom, ale na pewno niewplecionym do filmu w takiej wizualnej formie. Poza tym jednym zgrzytem cała finalna część to mistrzostwo dostarczające nie tylko adrenaliny i emocji, ale również satysfakcjonującego zakończenia losów bohaterów, którym kibicowaliśmy przez tyle lat.

Wszystko to oczywiście zaserwowano widzom w oszałamiającej wykonaniem oprawie. Nie będę się nad tym tematem rozwodził. Każdy element audiowizualnej oprawy recenzowanej produkcji stoi na najwyższym poziomie. Praca kamery, choreografia, kadry, montaż, udźwiękowienie, kostiumy, rekwizyty, scenografia - wszystko to oszałamia techniczną jakością wykonania. Oprócz przykuwającej uwagę akcji obraz pełen jest wizualnych smaczków sprytnie poukrywanych w kadrach, a udźwiękowienie muzycznych odniesień i nawiązań do znanych nam z serii muzycznych motywów i soczystych dźwiękowych efektów. Wszystko to szczególnie wyraźne staje się w finale filmu. W czasie seansu czuć ogromną, chciałoby się powiedzieć epicką, skalę potyczki pomiędzy zjednoczonymi siłami bohaterów a armią Thanosa. Ten ostatni jest niczym nieujarzmiony żywioł. W odróżnieniu od Wojny bez granic, w której Tytan sprawiał wrażenie zmęczonego brzemieniem swojej misji ekstremisty o dobrych intencjach. Thanos w najnowszej produkcji braci Russo jawi się jako pełen buty i arogancji maniak, podniecony perspektywą nadciągającego konfliktu i wręcz kipiący od ledwo powstrzymywanej nienawiści. Zresztą, wielu z bohaterów przeszło podobną do Thanosa, diametralną metamorfozę, która zmieniła charakter postaci. Wielu z widzów może to razić. Musimy jednak pamiętać, że zmiany te nie wzięły się znikąd, protagoniści musieli poradzić sobię ze stratą, jakiej nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Najważniejsze jest jednak to, że każdy z aktorów wcielających się w swoją rolę był w stanie zmianę tą przedstawić w sposób przekonujący i naturalny - na ekranie nie widzimy Chrisa Evansa, Roberta Downeya Juniora i Scarlett Johansson. Widzimy Kapitana Amerykę, Iron Mana i Czarną Wdowę.

Podsumowanie będzie krótkie. Pomimo wspomnianych przeze mnie wad Koniec gry to nie tylko wspaniałe zwieńczenie epoki i spektakularne filmowe widowisko, ale również godny początek nowego rozdziału. To pozycja obowiązkowa.

Ocena: 10/10

Tytuł: Avengers: Koniec gry

Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo

Scenariusz: Stephen McFeely, Christopher Markus

Obsada:

  • Chris Evans
  • Scarlett Johansson
  • Josh Brolin
  • Anthony Mackie
  • Robert Downey Jr.
  • Katherine Langford
  • Emma Fuhrmann
  • Sebastian Stan
  • Chadwick Boseman
  • Don Cheadle
  • Elizabeth Olsen
  • Chris Pratt
  • Zoe Saldana
  • Vin Diesel
  • Bradley Cooper
  • Dave Bautista
  • Karen Gillan
  • Pom Klementieff  
  • Tom Holland
  • Chris Hemsworth
  • Tom Hiddleston
  • Benedict Cumberbatch
  • Letitia Wright
  • Danai Gurira
  • Gwyneth Paltrow
  • Brie Larson
  • Mark Ruffalo
  • John Slattery
  • Tilda Swinton
  • Jon Favreau
  • Hayley Atwell 
  • Winston Duke
  • Benedict Wong
  • William Hurt  

Muzyka: Alan Silvestri

Zdjęcia:  Trent Opaloch 

Montaż: Jeffrey Ford, Matthew Schmidt

Scenografia: Leslie Pope

Kostiumy:  Judianna Makovsky

Czas trwania: 181 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus