„Belzebub” - recenzja
Dodane: 29-04-2019 11:18 ()
Belzebub, którego premiera odbywała się w Wielki Piątek (idealna data na kino grozy z chrześcijańskim wątkiem w tle), nie jest byle straszakiem, który swą fabułę opiera na demonologii, opętaniu czy pojawieniu się Antychrysta. Emilio Portes zamierzał stworzyć dzieło nie tyle z ambicjami, ile mającego skłonić do jakiejś refleksji dotyczącej życia w czasach ostatecznych. Zamysł fajny i początkowo realizowany według autorskiej wizji niestety zbyt szybko przemienił się w nieporadną, by nie rzec groteskową wersję podrzędnego filmu o opętaniu.
Akcja obrazu nie bez przyczyny osadzona została w Meksyku, bo według twórcy to dobre miejsce na ponowne przyjście Zbawiciela na świat. Już od pierwszych minut wiadomo, że będzie krwawo i makabrycznie, a scena z noworodkami w szpitalu tylko to potwierdza. Ofiarą szaleńczego ataku opętanej kobiety pada dziecko lokalnego gliny Emmanuela Rittera. Jemu też przypadają w udziale kolejne śledztwa, w których w dziwnych okolicznościach dochodzi do masakr dzieci. Wszystko jest ze sobą powiązane, tylko funkcjonariusze policji nie są w stanie ich ze sobą powiązać, a nadto uwierzyć w nadprzyrodzony wątek tych wydarzeń. Dopiero pojawienie się tajnego agenta Watykanu rzuca nieco światła na mroczne dochodzenie, które szybko przemienia się w poszukiwanie nawiedzonego byłego księdza oraz dziecka, któremu udało się już parokrotnie uniknąć niespodziewanej śmierci. W tym religijnym galimatiasie istotną rolę odgrywa Ritter, naznaczony rodzinną tragedią glina, który musi znaleźć siłę, by oprzeć się pokusie demona.
Pierwsza część Belzebuba ma gęstą i nieprzyjemną aurę kryminału z elementem nadprzyrodzonym, który szczęśliwie nie jest nadmiernie eksponowany. Śledztwo angażuje widza i sprawia, że jesteśmy ciekawi odkrycia prawdy. Niestety, gdy ta nadchodzi, pozostawia uczucie mocnego rozczarowania. Emilio Portes nie tylko idzie na łatwiznę i serwuje nam kilka słabo zmontowanych scen z opętaniem i pojawieniem się tytułowego Belzebuba, ale w jednej chwili niszczy też skrupulatnie budowane napięcie i atmosferę grozy, która wydawała się stopniowo narastać wraz z kolejnymi mordami. W zamian dostajemy sławetnego Jigsawa w nowej, niezamierzenie przejaskrawionej inkarnacji – Tobin Bell nie jest niestety wirtuozem aktorskim i w głównej mierze to jego kreacja psuje finałowe rozstrzygnięcie. Nie mówiąc już o dużym zbiorze teorii, twierdzących, że Jezus narodził się ponownie w muzułmańskiej rodzinie i został zgładzony podczas wypraw krzyżowych, a kolejne jego przyjście związane jest z Meksykiem. Nawet jeśli fantazja ponosi nieco twórców, to swoich scenariuszowych wymysłów nie umieją poprzeć ani dobrym aktorstwem, które ociera się o amatorkę, ani sensownym wybrnięciem z fabularnych nielogiczności. Paradoksalnie największą uwagę skupiamy na Ritterze i to bohater grany przez Joaquína Cosio prezentuje się najlepiej.
Belzebub chciałby podejmować istotną z religijnego punktu wiedzenia tematykę, ale ugrzązł gdzieś między schematami kina grozy ograniczonego przez niewielki budżet a tanią sensacją. Szkoda, bo potencjał był znacznie większy, a początkowa faza obrazu sugeruje, że gdyby całość wyglądała podobnie, doczekalibyśmy się udanego kina. A tak pozostał niesmak i rozczarowanie. Polskiemu dystrybutorowi natomiast należy pogratulować pomysłu zarówno daty premiery niniejszego obraz (strzał w kolano to mało powiedziane), jak i odwagi, że jako jeden z nielicznych na świecie (poza Meksykiem i Rosją) zdecydował się wprowadzić niniejszy tytuł na ekrany kin. Belzebub nie znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce rodzimego box office’u, czyli obejrzało go mniej niż dwa tysiące, a być może nawet tysiąc widzów podczas premiery. Nic tylko pogratulować rozsądnego wyboru.
Ocena: 4/10
Tytuł: „Belzebub”
Reżyseria: Emilio Portes
Scenariusz: Luis Carlos Fuentes, Emilio Portes
- Tobin Bell
- Joaquín Cosio
- Tate Ellington
- Giovanna Zacarías
- Aida López
- Norma Angélica
Muzyka: Aldo Max Rodriguez
Zdjęcia: Ramon Orozco Stoltenberg
Montaż: Emilio Portes, Rodrigo Ríos
Scenografia: Sandro Valdez
Kostiumy: Gabriela Fernandez
Czas trwania: 114 minut
comments powered by Disqus