"Szklana pułapka 4.0" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 12-07-2007 19:10 ()


- "You just killed a helicopter with a car!"

- "I was out of bullets".

 

Pierwsza część „Szklanej pułapki” nakręcona przez Johna McTiernana stanowiła nie tylko niezapomniane kino akcji, byliśmy także świadkami narodzin gwiazdy światowego formatu. Wówczas znany głównie z serialu „Na wariackich papierach” – Bruce Willis szturmem podbił serca fanów na całym świecie. Brawurowo zagrana rola nowojorskiego gliny - Johna McClane`a stała się dla niego przepustką do sławy. Na pewno przed premierą kolejnej części cyklu można było mieć wątpliwości, czy mimo ponad 50 lat na karku poradzi sobie z rolą, która wymaga dużego zaangażowania sprawnościowego. Nic bardziej mylnego. Willis pokazał, iż jest w niezłej formie zarówno fizycznej, jak i aktorskiej.

Ostatnim razem McClane szalał na kinowych ekranach przeszło 12 lat temu. Od tamtej pory bohater już do końca wyłysiał, żona go opuściła, a dzieci nie chcą z nim rozmawiać. Nieco zgorzkniały, sfrustrowany, ale niepozbawiony wigoru otrzymuje kolejne zadanie. Detektyw musi eskortować do siedziby FBI Matta Farrella. Po drodze okazuje się, że życie młodego hakera jest cenniejsze niż się początkowo wydawało, a McClane zostaje wmieszany w kolejną aferę. Tym razem dzielny glina będzie musiał stawić czoła zagrożeniu, które rząd amerykański sam sprokurował. Spec od programów zabezpieczających - Thomas Gabriel wielokrotnie uprzedzał przed wadliwym systemem ochrony. Jednak jego słowa nie były poważnie brane pod uwagę. Gabriel zorganizował ekipę utalentowanych hakerów i z ich pomocą pragnie udowodnić twardogłowym urzędnikom jak bardzo się pomylili, nie licząc się z jego zdaniem. Terrorysta nie wziął jednak pod uwagę, że w misternie skonstruowanym planie pojawiła się niewielka wyrwa, która nazywa się John McClane.

„Szklana pułapka 4” nie prezentuje nic ponad to, czego byśmy do tej pory w kinie nie widzieli. Film powiela doskonale znane z poprzednich części schematy, które ukazane w nowym świetle i w atrakcyjny sposób, dostarczają widzowi solidną porcję widowiskowego kina. Na dobrą sprawę nic się nie zmieniło. McClane musi dopaść przestępców, a jak ich dorwie, zadbać o to, by naprawdę cierpieli. Motyw żony, który do tej pory towarzyszył bohaterowi, został w naturalny sposób zastąpiony wątkiem wprowadzającym do cyklu córkę bohatera. W tle heroicznych wyczynów Willisa pozostaje echo wydarzeń z 11 września. Mimo, iż od tragedii minęło już blisko 6 lat, tworzenie filmów o terroryzmie nadal stanowi stąpanie po niezwykle kruchym gruncie. Amerykanie od tamtej pory są bardziej uczuleni na kwestie związane z bezpieczeństwem narodowym. A najnowsza produkcja porusza ten temat szeroko, ukazując całkiem możliwy plan katastrofy, która zachwiałaby podstawą największego imperium świata. Przedstawiona w filmie groźba wirtualnego terroryzmu nie jest wcale tak odległa, jak nam się wydaje.

Aktorsko obraz prezentuje się całkiem przyzwoicie. Prym wiedzie Willis, co jest zresztą oczywiste, ponieważ czuje się w tej roli nadzwyczaj swobodnie. Aktor ostatnio wcielał się w postacie policjantów, czy negocjatorów, ale ani „16 przecznic” ani „Osaczony” nie okazały się znaczącymi filmami w jego dorobku. We wspomnianych kreacjach brakowało aktorowi błyskotliwości. Natomiast w filmie Wisemana Willis prezentuje swoje najlepsze atuty, po prostu on nie gra McClane’a, on jest McClanem. Dzielnie dotrzymuje mu kroku Justin Long jako Matt Farrell. Konfrontacja młodości z rutyną była niezwykle trafnym posunięciem twórców. Widać jak duet Willis - Long świetnie się dogaduje, wzajemnie się uzupełnia, co stwarza możliwość do mnożenie sporej ilości komicznych sytuacji, które w wielu momentach wybijają się przed sceny akcji. McClane nie czuje się pewnie w cybernetycznym świecie, pełnym komputerów i nowinek technicznych, jego furtką do niego staje się młody haker. Natomiast Farrell nie jest typem twardziela, strzelaniny to dla niego pierwszyzna, już dawno straciłby głowę, gdyby nie doświadczony detektyw. Innymi słowy, obaj potrzebują siebie nawzajem, aby wyjść z opresji w jednym kawałku.

W niewielkiej, acz widocznej roli Warlocka – komputerowego magika, możemy podziwiać Kevina Smitha, który swoim skromnym epizodem wnosi wiele kolorytu do filmu. Również Mary Elizabeth Winstead jako Lucy McClane zaprezentowała się przyzwoicie. Młoda aktorka stanęła na wysokości zadania, wcielając się w postać „córeczki twardziela”, która dysponuję nie mniej ciętym językiem niż jej filmowy ojciec. Nawet w momencie, gdy jej życie jest zagrożone, potrafi zwyczajnie w świecie podać „tatusiowi” liczbę drani do odstrzelenia. Niebawem będziemy mieli okazję oglądać ją w najnowszym dziele Tarantino – „Death Proof”.

W całej tej konstrukcji kuleje motyw głównego „bad guya”. Timothy Olyphant nie jest ani przerażający ani demoniczny, jest strasznie nijaki (Alanowi Rickmanowi może co najwyżej buty czyścić). Jego plany mogą wywołać globalną katastrofę, jednakże do akcji wysyła drabów (nazwanych pieszczotliwe przez McClane’a „cyrkiem dziwaków”), sam czając się jedynie za ekranem laptopa. Z drugiej strony w obliczu komputerowego armagedonu, po co bardziej wyrazisty szwarccharakter, skoro sama technologia stanowi śmiertelne zagrożenie?

Rzetelną robotę wykonali scenarzyści, dialogi są wyśmienite, pełne humoru, sarkazmu czy ironii. Nie brakuje kąśliwych odzywek, które padają praktycznie z każdej strony. Kilka razy pojawia się nazwa zbliżającego się technologicznego armagedonu, co można odczytać jako aluzję do innego filmu z Willisem, w którym aktor ratował świat przed zagładą. Lenowi Wisemanowi udało się stworzyć film nieprzytłoczony nadmierną ilością efektów specjalnych. W wielu elementach dominuje stara szkoła filmowa, a tylko w nielicznych wypadkach widać ingerencję komputera. Można zarzucić reżyserowi, że nie trzymał się schematu konsekwentnie do samego finału. Scena z udziałem Harriera i ciężarówki jest trochę przekombinowana, ale najwyraźniej w filmie nie mogło zabraknąć fajerwerków. W końcu akcja rozgrywa się 4 lipca podczas święta niepodległości.

Kreacją w „Szklanej pułapce 4.0” Willis powrócił do korzeni, dokonując tego wyczynu w bardzo dobrym stylu. Pośród przydługich kinowych hitów tego lata, obraz Wisemana wydaje się być najbardziej odpowiednim filmem rozrywkowym. Jak powiadają najstarsi górale – „John McClane nie powiedział jeszcze ostatniego słowa”. A zatem do następnego razu…

 6/10

Tytuł: “Szklana pułapka 4.0”

Reżyseria: Len Wiseman

Scenariusz: Mark Bomback , Doug Richardson

Obsada:

  • Bruce Willis - John McClane
  • Justin Long - Matt Farrell
  • Maggie Q - Mai Lihn
  • Timothy Olyphant - Thomas Gabriel
  • Mary Elizabeth Winstead - Lucy McClane
  • Chris Ellis - Scalvino
  • Kevin Smith - Warlock
  • Cliff Curtis - Bowman

Zdjęcia: Simon Duggan

Muzyka: Marco Beltrami

Producent: John McTiernan, Bruce Willis, Arnold Rifkin

Montaż: Nicolas De Toth

Kostiumy: Denise Wingate

Czas trwania: 128 minut


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...