Wspomnienia o Tadeuszu Raczkiewiczu
Dodane: 23-03-2019 15:14 ()
Tadeusz Raczkiewicz urodził się w roku 1949 w Gubinie. Znany był z komiksów publikowanych w „Świecie Młodych”. Przede wszystkim z serii „Tajfun”, ale także np. z adaptacji powieści Juliusza Verne'a. Po zniknięciu z rynku harcerskiego pisma rysował do prasy lokalnej. Przygotował także komiks „Asurito Sagishi” do tekstu Mariusza Zielki. Zajmował się również innymi niezwiązanymi z rysunkiem pracami. W formie albumowej jego komiksy przypomniały wydawnictwa: Ongrys, Mandragora, FTF – Wydawnictwo Prywatne. Tadeusz Raczkiewicz zmarł w wieku 70 lat, 25 lutego 2019 r. Więcej o rysowniku można dowiedzieć się ze wspomnień i refleksji związanych z Jego osobą, które prezentujemy poniżej.
Nikodem Cabała (rysownik, ilustrator, KKK)
Po raz pierwszy spotkałem Pana Tadeusza na jednym z konwentów w Łodzi. Stało się to dzięki ekipie „B5” z Radomia. Wymieniliśmy uściski i uprzejmości. Padło wiele komplementów na temat jego twórczości. Uderzające było to, że Pan Tadeusz to był naprawdę swój chłop, prostolinijny i bezpośredni, bez grama zadufania czy wyniosłości. Rozmawiało się z nim raczej jak z kolegą po fachu, a nie jednym z prekursorów komiksu w Polsce. Jakkolwiek krytycznie by nie spojrzeć na jego dzieła, to właśnie on był jednym z tych autorów, którzy w naszym kraju byli pionierami formy komiksowej, a swoją twórczością przecierali jej szlaki w naszej wyobraźni. Od tamtej pory spotkałem go jeszcze kilka razy, w Gdańsku, w Toruniu... Aczkolwiek, to były zaledwie okazjonalne spotkania. Trudno byłoby mi powiedzieć, że go znałem. Tak naprawdę zacząłem go poznawać nieco bliżej dopiero, kiedy zaangażowałem się w projekt Pawła Gierczaka, czyli antologię poświęconą „Tajfunowi”, która miała być niejako ukłonem w stronę twórczości Pana Tadeusza. Na początku obawiałem się jak Raczkiewicz zareaguje na pomysł, by paru młodych autorów stworzyło kilka krótkich komiksów o przygodach Tajfuna. Ku mojemu zaskoczeniu reakcja Pana Tadeusza była pozytywna, bardzo ucieszył go ten pomysł. Dostaliśmy zielone światło, a nawet jego błogosławieństwo. Pamiętam, jak mówił, że cieszyłoby go, gdyby znaleźli się młodzi twórcy, którzy chcieliby kontynuować jego dzieło. Rozmawiałem z nim w tym czasie kilka razy przez telefon. To były długie rozmowy. Pamiętam, jak Pan Tadeusz opowiadał o tym, jak tworzył swoje komiksy, szczególnie te o Tajfunie. Najpierw powstawał ogólny zarys fabuły, później kolejne odcinki i poszczególne sceny tworzone były zupełnie spontanicznie z tygodnia na tydzień. Liczyła się akcja i triumfujący na końcu Tajfun. Zdarzało nam się również schodzić na tematy około komiksowe. Padło kilka zdań o tym, jak pracował na budowie, jak sam zbudował swój dom, jak jeździł autostopem. Wspominał też, że inspiracją postaci Kriss i Maar były dziewczęta, które poznał w młodości. Jeszcze wtedy planowaliśmy z Pawłem i paroma zaangażowanymi w projekt osobami odwiedzić Pana Tadeusza i zrobić z nim wywiad, w którym będzie mógł o tym wszystkim opowiedzieć. Taki tekst idealnie pasowałby do naszej antologii. Niestety nie zdążyliśmy. Jeszcze parę miesięcy temu mieliśmy zamiar ściągnąć go na premierę naszej antologii, zorganizować wspólne spotkanie na którymś z konwentów, wypić jego zdrowie. Myślę, że Pan Tadeusz odszedł nieco za wcześnie. Żałuję, że nie udało nam się z nim spotkać, porozmawiać i pokazać efekty naszej pracy.
Paweł Gierczak (rysownik i scenarzysta, B5)
Pierwsza połowa lat 80. XX wieku. Mam lat 8. Biegam po chodniku, od kiosku do kiosku. Wokół tętni życie, pełno przechodniów, pędzą pojazdy. Zwykle zwracam uwagę na marki samochodów, zwłaszcza lubię ogromne ciężarówy – Jelcze, Stary i Kamazy, zawsze liczę im koła, im więcej kół, tym lepiej. Ale nie dziś. Dziś jest wtorek, dzień magiczny. Albowiem dziś wyszedł kolejny numer „Świata Młodych”, którego poszukuję i pożądam. Pierwszy kiosk, drugi, trzeci… W każdym pytam, ale nie ma, wykupili. Nic to, kiosków ci u nas dostatek. Wreszcie jest! Mam! Nowy, wtorkowy numer ŚM. Od razu odwracam na ostatnią stronę, tam gdzie komiks. Jest! Kolejna strona! Tajfun! „Afera Bradleya”! Scenariusz i rysunki: Tadeusz Raczkiewicz!!! Teraz pędem do domu. Ulica, brama, klatka schodowa, drzwi, podłoga w pokoju. Nożyczki, klej i kolejna strona z przygodami Tajfuna została wlepiona do kopiału ołówkowego. Tajfun rozprawił się właśnie z Takenami, stosując ciosy karate oraz kung-fu, użył także nunczako i kuli na łańcuchu! Ten to potrafi! Teraz biegnie do wielkiego statku kosmicznego, który po uruchomieniu startuje z podziemnej groty! Takeni miotają za nim kamienie i dzidy, ale nie mają szans schwytać Tajfuna, wpadają do krateru! Ziemia drży! Wielki pojazd kosmiczny wypełnia cały kadr!!! Czy Tajfun zdąży uciec na inną planetę? Dowiem się dopiero w czwartek (kolejny magiczny dzień, w którym wyjdzie nowy numer ŚM, a tam następna plansza z przygodami niepokonanego agenta NINO).
Oglądam nową stronę raz po raz, wracam do poprzednich (kilku mi brakuje, ale za to mam niektóre podwójne, potem w szkole się wymienię). Siadam do stołu, otwieram tusz kreślarski „Sadza”, biorę do ręki piórko, po czym rysuję (kontynuuję) własną wersję przygód Tajfuna (pod tytułem „Afera Brandta”). Staram się przerysować pojazd kosmiczny, walkę z Takenami, dodaję swoje wątki. Co chwila przeglądam plansze mistrza Raczkiewicza, kopalnię niewyczerpanego źródła weny i natchnienia. Nie umiem jeszcze tak rysować, zdaję sobie sprawę, że jako ośmiolatek na sławę muszę poczekać. Pewnie długo. Rok, a może dwa, ale w końcu też będę mistrzem znanym w całym kraju, a nawet na świecie (heh…). Na razie uczę się od najlepszych.
Oprócz pracy twórczej oraz wszelkich innych działań mających na celu rozwój ducha ważna jest kondycja fizyczna. Obserwuję z uwagą układy walk, pozycje, a zwłaszcza ciosy, jakie Tajfun wyprowadza, rozłupując czaszki Takenom. Ćwiczę, na razie w samotności, uderzenia i kopnięcia. Przy sobocie będziemy w piaskownicy z kumplami (oczywiście każdy zbiera komiksy z ŚM) odtwarzać przebieg walk Tajfuna z Takenami, zatem muszę być gruntownie przygotowany. Ba, jako ambitny młodzieniec, zamierzam zaprezentować nowe, jeszcze nieznane moim kamratom ciosy, zwody i triki, a to wymaga forsownego treningu…
Tak mniej więcej wyglądało dzieciństwo w epoce przed Internetem i smartfonami. Było podwórko, była zgraja dzieciaków zawsze gotowa do zabawy. No i była niepowtarzalna, nieporównywalna z niczym magia Komiksu. Były legendarne (dziś już niestety nieistniejące) czasopisma dla dzieci i młodzieży (wspomniany „Świat Młodych”, „Relax”, „Komiks–Fantastyka”), gdzie swoje dzieła prezentowali mistrzowie tacy jak: Papcio Chmiel, Tadeusz Baranowski, Janusz Christa, Szarlota Pawel, Jerzy Wróblewski, Grzegorz Rosiński, Bogusław Polch i inni. Pionierzy, żywe legendy. Magowie, Twórcy Wszechświatów i Wymiarów.
Od razu muszę zaznaczyć, że jakoś specjalnie nie faworyzowałem dzieł Tadeusza Raczkiewicza. Tajfun był oczywiście jedną z moich ulubionych postaci, ale z równą uwagą i pasją śledziłem przygody Tytusa, Kajka i Kokosza, Kleksa, Profesorka Nerwosolka, Thorgala, Yansa, Funky Kovala oraz innych komiksowych bohaterów, z jakimi mogli wówczas obcować małoletni miłośnicy IX Sztuki Wyzwolonej. Po prostu liczyła się historia obrazkowa. No i liczyło się natchnienie, jakie owe opowieści dostarczały początkującemu twórcy.
Tadeusza poznałem na konwencie w Łodzi, w roku bodaj 2006, kiedy to ukazało się po latach zbiorcze wydanie przygód Tajfuna. Staliśmy na korytarzu całą naszą ekipą „B5”, a Tadeusz właśnie opuścił salę po spotkaniu z fanami. Zrazu dumaliśmy, że może głupio tak zaczepiać faceta i truć mu gitarę. No ale jakoś przemogłem się i zagadałem, kulturalnie i trochę nieśmiało, a i zaproponowałem kielicha. Mistrz długo nie dał się namawiać. Następne dwie, trzy godziny spędziliśmy na niezwykle pasjonujących, transcendentalnych wręcz konwersacjach na temat komiksów, rysowników, twórców, filmów, kultury, sztuki, muzyki, polityki, kobiet oraz wszelkich innych zagadnień, aspektów i zjawisk, na które składa się ludzka egzystencja. Tadeusz okazał się facetem do rany przyłóż (jak to się mówi: swój chłop). Od razu zaproponował przejście na „ty”, co by nie komplikować dysputy. Opowiadał, jak wyglądał zawód rysownika komiksów pod koniec PRL-u, jak to wszystko wtedy odbywało się od strony technicznej. Od nas dowiedział się, jak bardzo przeżywaliśmy przygody jego bohaterów, będąc szczeniakami (był chyba nawet zdziwiony, że nam to wówczas aż tak ryło banie, heh…). Pękła flaszka, pękły następne. Do dziś to wspominam z łezką w oku. Powtórzyliśmy to jeszcze raz, zdaje się rok później, również na konwencie w Łodzi. Ponownie pękło trochę szkła, ponownie nie mogliśmy się wręcz nagadać. To był ostatni raz, kiedy rozmawiałem na żywo z Tadeuszem.
Na koniec muszę napomknąć o tej naszej całej antologii. Pomysł przyszedł mi kilka lat nazad, jeszcze w Anglii, kiedy to zacząłem tworzyć swoją własną wersję przygód Tajfuna i jego nieodłącznych partnerek od rozwałki - Kriss i Maar. Ot tak dla rozrywki oraz co by nie odwyknąć od rysowania. Później po powrocie na ojczyzny łono postanowiłem kontynuować przedsięwzięcie, wysłałem Tadeuszowi pocztą – mistrz nie uznawał internetu - kilkanaście plansz w kolorze (adres zdobyłem od Maćka Pałki, który od początku kibicował mojemu pomysłowi). W międzyczasie zainteresował się projektem Nikodem Cabała, a że od lat go cenię jako kolegę po fachu, a też prywatnie się kumplujemy, zatem naturalne, że doszło między nami do porozumienia. Odtąd już całkiem na poważnie zabraliśmy się do roboty, kilku innych rysowników zadeklarowało chęć wzięcia udziału w projekcie, a Tadeusz dał nam zielone światło. W momencie, gdy piszę te słowa, pomału zbieramy materiał, kończymy ostatnie plansze i kadry, otrzymujemy fanarty itp. Słowem, będziemy za chwilę dopinać sprawę na ostatni guzik. No i tylko jedna sprawa burzy całą radość z naszego przedsięwzięcia. Sam osobiście bardzo ubolewam, że Tadeusz nie zobaczy już plansz, nad którymi pracuję intensywnie od wielu, wielu tygodni. Że nie pogadamy przy flaszce o komiksach i o życiu. Szkoda.
Tak całkiem prywatnie… Tadeusz, wierzę, naprawdę wierzę, że rzucisz okiem na te nasze grafy. Wiem, że w tej chwili przemierzasz kosmicznym buldożerem bezkresną nadprzestrzeń w rejonach układu C-2, ażeby przeciąć laserem na pół planetę Rays/Banks. Wiem, że uruchomisz spektrwizjon, albo użyjesz manewru D-6 (tajne D-6), aby na chwilę zajrzeć do naszego wymiaru. Pamiętaj! Kod 3-8-BIS-2! Pozostajemy na podsłuchu wizyjnym!
Hubert Czajkowski (rysownik, Lux in tenebris)
W latach osiemdziesiątych (XX wieku) przeżywałem pierwsze fascynacje komiksami. Każdy z nas kupował „Świat Młodych”, harcerską gazetę, gdzie na ostatniej stronie drukowano komiks w odcinkach. Wielu z nas sklejało takie odcinki w komiksowe książeczki. Do tej pory zachowało się w mojej biblioteczce kilka takich cudeniek. Dwa z nich to komiksy Tadeusza Raczkiewicza - „Monstrum” i „Na tropie Skorpiona”, oba brawurowo narysowane, naładowane akcją. Miałem też „Tajemnicę kamiennego lasu” i „Aferę Bradleya”, ale gdzieś przepadły. I to te dwa ostatnie na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Jako dzieciak wiele razy kopiowałem sceny walk Tajfuna z Takenami i pościgi powietrznych pojazdów pędzących po futurystycznych metropoliach.
Arkadiusz Klimek (rysownik, Raport Witolda)
Prace Pana Tadeusza poznałem pewnie jak większość moich rówieśników z ostatniej strony „Świata Młodych”, który odkładała mi do teczki Pani w kiosku. Czasy ciężkie, to i układy w kiosku były na pierwszym miejscu. Nie tylko ja polowałem na to czasopismo. Co trafiało do mojego młodego, małego umysłu najbardziej? Pewien niepokój bijący z rysunków mistrza. Dynamika, przegięte proporcje, ocierająca się, moim zdaniem, wręcz o karykaturę kreska i, co najważniejsze, wyrazy dźwiękonaśladowcze, które były integralną częścią rysowanych przez Pana Tadeusza plansz. Niestety, nie było mi dane poznać mistrza osobiście, nie zdążyłem podziękować, a co najważniejsze pokazać te paru plansz, które przygotowałem do antologii, bo, mimo że nie znałem osobiście, Raczkiewicz był mi bliższy niż reszta Tuzów komiksowych tamtej epoki. Dlaczego? Bo ja, jak i On jesteśmy samoukami, pochodzimy z małych miejscowości, wręcz wsi. Wprawdzie mam epizod na jednej z krakowskich akademii, ale root jest ten sam.
Przemysław Mazur (recenzent)
Stwierdzenie jakobym znał się z Tadeuszem Raczkiewiczem, byłoby zdecydowanym nadużyciem. Zdarzyło mi się jednak uczestniczyć w bardzo udanym spotkaniu z tym autorem podczas ostatniej, dziewiątej odsłony Warszawskich Spotkań Komiksowych (14 marca 2009 r.). Humory dopisywały zarówno odpytywanemu klasykowi, jak i zebranym fanom jego twórczości (m.in. w kontekście zapytania o stopień zażyłości między Tajfunem a jego uroczymi koleżankami Kriss i Maar) i z tego względu owo spotkanie okazało się dla mnie wprost niezapomniane. To właśnie za sprawą gubińskiego autora de facto odkryłem komiksowe science fiction, gdy u schyłku 1985 r. natknąłem się na dziesiąty epizod „Afery Bradleya”. Tym samym obok Funky’ego Kovala zaradny i zadziorny Tajfun stał się idolem mojego dzieciństwa. Obu „zawodników” uczyniłem zresztą bohaterami swoich własnych „komiksów”, w których działali rzecz jasna w duecie. Tadeuszowi Raczkiewiczowi jestem ponadto wdzięczny za zrealizowaną według scenariusza Piotra Ponaczewnego „Tajemnicę Kamiennego Lasu”, pierwszą, postapokaliptyczną fabułę, z którą miałem do czynienia. Na kolejne numery „Świata Młodych” (w nim właśnie ów komiks publikowano) wyczekiwałem z ogromną niecierpliwością. Przedwczesne odejście tegoż autora to oczywiście niepowetowana strata dla rodzimego komiksu.
Galeria
comments powered by Disqus