„Kapitan Marvel” - recenzja
Dodane: 06-03-2019 21:36 ()
Marvel Studios przed finałową potyczką z Thanosem, której stawką jest życie połowy istot we wszechświecie, zabiera nas w podróż w czasie. Dokładnie do połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, by przedstawić genezę postaci, która może okazać się asem w konfrontacji z Szalonym Tytanem. To również pierwszy projekt Domu Pomysłów, w którym kobieta jest samodzielną bohaterką (Czarna Wdowa czekała, ale się jeszcze nie doczekała solowego filmu). O ile DC ten pierwszy raz ma już za sobą – Wonder Woman rozbiła bank, tak Marvel zwlekał długo, a efekt wydaje się zadowalający, ale trochę brakuje mu do najlepszych obrazów MCU.
Twórcy obrazu o pilotce Carol Danvers poszli w całkowicie odmienną stronę, niż mogliśmy oglądać do tej pory. Nie mamy tu typowej genezy bohatera, a w zamian odkrywamy prawdę o jej pochodzeniu z perspektywy świeżo upieczonej wojowniczki imperium Kree. Trening pod okiem wymagającego Yon-Rogga to ostatnia lekcja przed misją przeciwko Skrullom. Nie wszystko idzie jednak po myśli Kree, Carol zostaje złapana, a jej umysł przeskanowany w poszukiwaniu śladów technologii, która mogłaby zapewnić przewagę zmiennokształtnym istotom. Przesłuchanie staje się impulsem do głębszego szperania w pamięci kobiety. Bo dotychczas cierpiąca na amnezję wojowniczka nie miała pojęcia, skąd pochodzi i w jaki sposób nabyła swoje unikalne umiejętności. Powracające w formie koszmarów skrawki wspomnień spotęgowane ingerencją maszyny Skrulli, kierują Carol na Ziemię, gdzie być może odnajdzie odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
Anna Boden i Ryan Fleck nie mieli łatwego zadania, bo robienie sztampowej genezy między dwoma częściami kosmicznego spektaklu z udziałem Avengers nie dawało gwarancji na sukces. Należało ugryźć temat wojowniczki renegatki od strony zapewniającej widzowi należytą rozrywkę. Stąd też zajmujący sposób na dociekanie prawdy o postaci, która ćwiczyła pod okiem odległej cywilizacji. Jej powrót to nie tylko masa kłopotów ściągniętych na Ziemię, ale też odkrywanie własnej tożsamości, a także prawdy o przeciwniku. Próby dokonania zmian w sztywnym status quo marvelowskich produkcji należy uznać za odważną próbę odświeżenia wizerunku MCU, głównie pozwalając grać pierwsze skrzypce kobiecie. Kapitan Marvel nie okazała się jednak projektem do końca przemyślanym. O ile pomysł wydaje się słuszny, tak jego wykonanie pozostawia już wiele do życzenia.
W superbohaterskich obrazach, by nie uchodziły jedynie za prymitywną rozrywkę, potrzeba większej interakcji między postaciami, sprawnie i z wyczuciem nakreślonej intrygi, a przede wszystkim charyzmatycznego czarnego charakteru. Bohaterka musi mieć wsparcie w swoim przeciwniku, bo od niego również zależy wiele kluczowych pod względem fabuły scen. Jeśli zatem uznamy wątek z amnezją i odkrywaniem prawdy krok po kroku za ciekawą alternatywę dla dotychczasowych originów, to intryga nie należy już do wyszukanych, a twist wydaje się mocno naciągany, nie mówiąc już o koniecznej ekspozycji bohaterów wyciągniętych z szafy z trupami na potrzeby retconu. Fajnie to wygląda z punktu widzenia spójności uniwersum, a także próby rozszerzenia kosmosu Marvela poza grupkę wyrzutków pod wodzą Petera Quilla. Jednak konflikt między Kree a Skrullami nie nabiera dynamicznego kształtu, nie staje się paliwem napędowym fabuły. A przecież otwierał on tak wiele możliwości dla przyszłych filmów Marvela. W zamian otrzymujemy film drogi o poszukiwaniu wspomnień, odkrywaniu potencjału mocy oraz ratowaniu kosmicznych uchodźców. Warsztatowo zrealizowany bez zająknięcia, ale też bez większej ekscytacji.
Produkcję windują na nieco wyższy poziom udane wstawki humorystyczne z udziałem Samuela L. Jacksona, sprawnie odmłodzonego na potrzemy obrazu (a jest go tu całkiem sporo), sympatycznego kociego rudzielca, a także nieoczekiwanie przywódcy Skrulli granego przez Bena Mendelsohna. Etatowy ostatnio szwarccharakter Hollywoodu znalazł sposób na sportretowanie niejednoznacznej postaci, co należy odczytywać jako kolejne wyłamanie się z oków schematów. Szkoda, że to właśnie komediowo-obyczajowe wątki stanowią o atrakcyjności tego obrazu, a intryga czy kosmiczne batalie jedynie upiększają go od strony technicznej, nie mając w sobie zbyt dużej dozy oryginalności. Trudno również rozpisać zajmującą walkę z bohaterką o tak szerokim spektrum mocy.
Nawet jeśli fabuła w kilku momentach niedomaga, to szczęśliwie okres osadzenia akcji oraz kreacje aktorskie wydają się tuszować niedostatki scenariusza. Nawiązania do lat 90. ubiegłego stulecia, tradycyjnie easter eggów i zabawa w zgadnij, kto jest Skrullem, a kto nie, stanowią o mocy tej opowieści. Wiele nie można też zarzucić Brie Larson, która musiała uprawdopodobnić postać zagubioną wśród ziemskich obyczajów, jednocześnie na tyle luzacką, by nie wypadła zbyt nadęcie. Najlepsze kwestie i sceny zdecydowanie przypadły w udziale Samuelowi L. Jacksonowi oraz futrzakowi o imieniu Goose. Cieszą występy weteranów w osobach Annette Benning czy Jude’a Lawa, a także hołd złożony nieodżałowanemu Stanowi Lee. Można jednak odnieść wrażenie, że potencjał tej historii był znacznie większy.
Kapitan Marvel jest pierwszym filmem emitowanym w Polsce w nowoczesnej technologii screenx, która pozwala śledzić produkcję na trzech ekranach jednocześnie. Podczas seansu ma się uczucie głębi, oglądając wyczyny bohaterów pod łącznym kątem 270 stopni. Było kilka scen, szczególnie konfrontacyjnych, które pozwoliły widzowi czuć się, jakby był w środku wydarzeń. Zwłaszcza że ujęcia na dwóch dodatkowych ekranach są kręcone innymi kamerami niż te znajdujące się na pierwszym planie i mają poszerzyć percepcję widza w kontekście konkretnych scen. Nie można odmówić tej technologii widowiskowości wzbogacającej i potęgującej odbiór wrażeń. Jednak tylko wybrane sceny pojawiają się na wszystkich trzech ekranach, często są dłuższe przestoje, co z punktu widzenia rozwoju tej techniki może być trochę rozczarowujące. Jednak warto przekonać się, jak to jest, gdy akcja otacza nas praktycznie zewsząd.
Przystawkę przed daniem głównym, którym będzie Avengers: Koniec gry należy, ocenić pozytywnie. Jako geneza postaci o kosmicznym rodowodzie Kapitan Marvel gwarantuje godną rozrywkę dla całej rodziny, lecz fabularnie nie zbliża się do najlepszych osiągnięć MCU. Niemniej należy oddać twórcom, że mimo tylu filmów w dziesięcioletniej historii nadal szukają sposobu na urozmaicenie tego bogatego dorobku, nawet jeśli zaliczają po drodze drobne potknięcia.
Ocena: 6,5/10
Tytuł: „Kapitan Marvel”
Reżyseria: Anna Boden i Ryan Fleck
Scenariusz: Nicole Perlman, Meg LeFauve, Geneva Robertson-Dworet, Anna Boden, Liz Flahive
Obsada:
- Brie Larson
- Samuel L. Jackson
- Ben Mendelsohn
- Clark Gregg
- Lashana Lynch
- Jude Law
- Annette Bening
- Rune Temte
- Gemma Chan
Muzyka: Pinar Toprak
Zdjęcia: Ben Davis
Montaż: Debbie Berman
Scenografia: Lauri Gaffin
Kostiumy: Sanja Milkovic Hays
Czas trwania: 124 minuty
comments powered by Disqus