„Ralph Demolka w internecie” - recenzja druga
Dodane: 02-02-2019 19:23 ()
Internet - wielkie i szerokie medium, bez którego wielu z nas nie wyobraża sobie swojego życia. To miejsce, gdzie wszystko jest teoretycznie na wyciągnięcie ręki: od super wypasionej bryki po najbardziej nerdowską pierdułkę. To właśnie tu twórcy sequela Ralpha Demolki osadzili nowe przygody swojego bohatera. Kiedy usłyszałam, że sequel Ralpha Demolki ma rozgrywać się właśnie w internecie, byłam bardzo ciekawa, jak ta wirtualna sieć zostanie nam pokazana. Miałam jednocześnie nadzieję, że twórcy z Disney/Pixara nie pójdą drogą swoich kolegów z SONY Animation, którzy Emotkami zaserwowali nam jedną z najgorszych animacji ostatnich lat.
O ile Ralph Demolka koncentrował się na postaci Ralpha, to sequel bardziej skupia się na najlepszej kumpeli naszego bohatera - Wandelopie. Oboje, Ralph i Wandelopa (w polskiej wersji Olaf Lubaszenko i Jolanta Fraszyńska) po wydarzeniach z poprzedniej części stali się najlepszymi przyjaciółmi, którzy po pracy jak na dobrych kumpli przystało, spędzają ze sobą każdą wolną chwilę. Jednak o ile Ralphowi taka rutyna nie przeszkadza, to Wandelopa coraz częściej zaczyna marzyć o czymś „więcej” (no cóż, w końcu to księżniczka Disneya, tak między nami, kiedyś to musiało nastąpić). Jednak „momentem krytycznym” dla ich wzajemnych relacji jest zepsucie się gry Wandelopy i pojawienie się w salonie gier WiFI, a tym samym Internetu - miejsca w którym można kupić część, która jest niezbędna, by gra Wandelopy nie została wyłączona na zawsze. Wkraczając w nową, wirtualną rzeczywistość, nic już nie będzie takie jak kiedyś, a szczególnie relacja łącząca Ralpha i Wandelopę.
To, co trzeba zaznaczyć na sam początek, to fakt, że Ralph Demolka w internecie to kopalnia disnejowskich easter eggów (dla mnie naprawdę uroczy był mały Groot odpowiadający na pytania fanów) jednak najlepszym z nich jest zastęp disnejowskich księżniczek (ja poproszę osobną animację z nimi w roli głównej). Praktycznie w jednym miejscu spotykamy je wszystkie i to one dostają najlepszy czas antenowy. Co ciekawe, mają też wpływ na samą fabułę. Jednak to nie jedyne nawiązanie. Z uśmiechem patrzy się na różnego rodzaju cameo i nawiązania popkulturowe np. z Szybkich i wściekłych, Rekinaido, TO, Lśnienia czy w piosence Wandelopy do musicalu La la land. Chyba nawet w czasie seansu przewija się Grumpy Cat, a na animowanego Stana Lee w pewnym momencie wpadniemy razem z Wandelopą odwiedzająca „Oh My Disney”. Przy czym animatorzy Disney/Pixara podchodzą do tego z całkiem niezłą autoironią i potrafią śmiać się z samych siebie. Jednak co warto odnotować, część easter eggów i cameo będzie tylko czytelnych dla amerykańskiej widowni jak np. pojawienie się w obsadzie dubbingowej sławnych amerykańskich youtuberów: GloZell Green (jako jednej z dziewczyn wchodzących w skład paczki Shank), Mirandy Sings czy Dani Fernandez.
Na uwagę zasługuje wizualizacja internetu jako jednej wielkiej metropolii z ogromnymi centrami handlowymi. Kogo tu nie ma: jest Google, Amazon, Youtube, a nawet eBaya nie zabrakło. Moją ulubioną wizualizacją jest zdecydowanie ukazanie Twittera jako drzewa z uroczymi małymi, niebieskimi ptaszkami. Aż się uśmiechnęłam podczas seansu na ten widok. Pokazano wiele prawidłowości rządzących internetem, tj. im bardziej idiotyczny filmik, tym bardziej jest klikany, kocia dominacja w memach, zarabianie przez internet, wszechobecny spam, rozmienianie się wielkich gwiazd i marek na marność, problem celebryctwa, zachłystywanie się like’ami, followersami i robienie wszystkiego po to, by ich mieć jak najwięcej itd. Aż chce się krzyknąć: Patrz SONY! Tak się robi animacje o Internecie! Właśnie tak powinno się robić animacje z siecią jako istotnym elementem fabularnym. Ucz się od Disney/Pixara!
Co ważne, pokazano zarówno możliwości, jakie daje sieć (miejsce, gdzie można sobie dorobić, dobrze spędzić czas itd.), jak i jej ciemne strony (hejt, wirusy, dark net). Przy czym dostajemy też delikatną przestrogę dotyczącą aktywności w sieci: nie zostawiaj dziecka samego w tym świecie, bo w najlepszym przypadku wyczyści Ci konto (licytacja Ralpha na eBayu), a w najgorszym może być narażone na o wiele gorsze rzeczy. Ogólnie od strony technicznej wszystko jest na najwyższym poziomie. Duże wrażenie robi wygenerowana postać wirusa Demolki przypominająca King Konga. Na co można narzekać? Trochę mało Felixa Zaradzisza i sierżant Rureckiej (ich zmagania z adaptowaną zgrają dziewczynek z gry Wandelopy zasługuje na krótki metraż na ten temat, filmie jesteś mi to winien) i reszty ekipy znanej z pierwszej odsłony Ralpha Demolki. Tym razem musi nam wystarczyć większa obecność Sonika.
A tak bardziej poważnie ma się momentami wrażenie, że tak jak Ralpha przerósł internet, tak czasem twórcy gubią tempo opowiadanej przez siebie historii. Dostajemy dużo wątków pobocznych, że czasem cierpi na tym główna oś fabularna. Widać, że twórcy chcą opowiedzieć mądrą historię i poruszyć wiele poważnych kwestii, ale wśród tych wszystkich nawiązań popkulturowych momentami trochę się gubi co najważniejsze. To, co magicy z Disney/Pixara chcą nam przekazać: to, że przyjaźniąc się, musimy się wzajemnie akceptować oraz zdawać sobie sprawę z faktu, że nie wszystkie pasje i marzenia będziemy mieć wspólne ze swoim nawet najlepszym przyjacielem. Co ważne, przyjaźń nie polega na tym, by mieć kogoś na swoją wyłączność. Ralph trochę matkuje Wandelopie, usuwa jej wszelkie przeszkody spod kół, bo boi się, że straci jedyną osobę, która jest w stanie go zrozumieć. Przyjaźniąc się tylko z Wandelopą, niejako się od niej uzależnia, a ona sama jest przez niego osaczona. Pokazując ich relację, twórcy wskazują, że strach przed samotnością nie może przesłonić nam tego, że każdy z nas, a szczególnie nasi przyjaciele, jest osobną, indywidualną jednostką, która ma prawo do podejmowania własnych wyborów. I nie można jej lub jego szantażować emocjonalnie, bo to już nie jest przyjaźń, tylko toksyczna relacja. Musimy wybory naszych przyjaciół akceptować. Co ważne, nawet oddaleni od siebie, nadal możemy się z kimś przyjaźnić, o ile chcemy tę relację obopólnie podtrzymywać. A my sami powinniśmy być jednocześnie otwarci na inne przyjaźnie.
Niech Was jednak nie zwiedzie, że to animacja tylko dla dzieci! Owszem swój pierwszy i najważniejszy morał kieruje do dzieci, ale Ralph Demolka w internecie to już druga po Iniemamocnych 2 animacja tak naprawdę skierowana w stronę widza dorosłego. Konkretnie rodziców dzieciaków, które z każdej strony otacza wirtualny świat. Oczywiście, fabuła opowiada o przyjaźni i tym jak bardzo może ona się zmienić na przestrzeni czasu oraz świecie wirtualnym, to jednak nie da się ukryć, że twórcy wysyłają podprogowy przekaz właśnie do rodziców: „nawet będąc najlepszym kumplem swojej pociechy, nie możesz wiecznie jej przy sobie trzymać. Musisz w pewnym momencie dać jej wybór do podejmowania własnych, życiowych decyzji. Nawet jeśli ta decyzja będzie dla Was dwojga trudna. Jednak co ważne, nowe technologie jak nigdy wcześniej pozwalają na to by nawet oddalonym, być blisko ze sobą”. I to jest to, co rodzice sami powinni przemyśleć sobie po seansie.
Jeśli chodzi o sceny po napisach: uwaga, dostajemy je aż dwie: jedną z nich jest ta, którą widzieliśmy w trailerze z małą Vaianą (przy czym dostajemy ją tylko dlatego, żeby nie było, że nie pojawiła się w filmie; czyżby nawiązanie do sytuacji zaistniałej przy premierze Zaplątanych, gdzie sceny z trailera nie weszły do filmu i powstał wielki szum w sieci? Być może) i niecodzienny trailer Krainy lodu 2 (trzeba przy tym przyznać, że nawet Disney/Pixar potrafi nieźle trollować).
Od strony muzycznej też momentami czuć pewną niespójność. O ile piosenki promujące dobrane są w punkt (pojawiające się w filmie i trailerze energetyczne “Geekin'" will.i.ama, ukochane przeze mnie „Zero” Imagine Dragons czy bardziej balladowo-popowe „In This Place” Julii Michaels, będące popową wersją „A Place Called Slaughter Race”) to mam problemy z czystą stroną muzyczną najnowszej animacji Pixara. Uwielbiam Henry’ego Jackmana za muzykę do „Turbo”, ale to tu jakoś nie zaiskrzyło. Muzyka do filmu to układanka: z jednej strony dostajemy kawałki muzycznie nawiązujące do świata gier z pierwszej odsłony przygód Ralpha i Wandelopy (jak „Best Friends”, „Circuit Breaker” czy spinające jak klamrą soundtrack końcowe „Comfort Zone”,) przeplatane motywami muzycznymi z dzieł Disneya (jak fragment przypominający temat z Tron: Legacy, serię Iniemamocnych czy Kapitana Amerykę) i fragmenty muzyczne z dużą ilością partii smyczkowych (szczególnie można to odczuć przy słuchaniu „Site Seeing’ czy w końcowym fragmencie „Checkout Fiasco”). Jednak całość ma raczej charakter ilustracyjny i nie wyróżnia się jakoś specjalnie (może z wyjątkiem dość mocnego i świetnego kawałku „Shank” czy „Hangin' Out”, gdzie do oprócz smyczków dołącza fortepian, a całość nabiera trochę takiego undergroundowo-bondowskiego klimatu). Warto też wspomnieć o „BuzzTubbe” trochę przypominającym muzykę puszczaną w wielkich centrach handlowych czy też „Overnight Sensation”, które zdecydowanie sprawdziłyby się na niejednej imprezie. Nie obyło się też bez rzeczy spokojniejszych, wręcz lirycznych jak „Growing Pains” czy „Letting Go”.
To, co zdecydowanie wywoła uśmiech na twarzy to z pewnością muzyczne „easter eggi”, które będzie można usłyszeć m.in. w „Vanellope’s March”, gdzie pojawia się motyw „Marszu Imperialnego” z Gwiezdnych Wojen. Dla mnie najmilszym zaskoczeniem było „A Big Strong Man in Need of Rescuing”, gdzie można było usłyszeć motywy muzyczne z najbardziej popularnych animacji Disneya z księżniczkami w roli głównej takich jak Mulan, Pocahontas, Piękna i Bestia, Księżniczka i żaba, Kopciuszek, Zaplątani, Mała syrenka, Kraina Lodu, Merida Waleczna i inne. I to w ciągu 2 minut. Za to wielkie brawa! To chyba jedyne co zrobiło na mnie wrażenie od strony tego soundtracku, dobrze ilustracyjnego i tylko tyle.
Na osobną uwagę zasługuje zdecydowanie parodia typowej piosenki disneyowskiej, czyli antyksiężniczkowy song Wandelopy - „A Place Called Slaughter Race”. Choć wielu może się zdziwić, że jej autorem jest Alan Menken, to fani serialu Galavant wiedzą, na co stać tego jegomościa. Bo pan Menken potrafi jednocześnie czarować fanów disnejowskich opowieści swoimi kompozycjami, a jednocześnie wyśmiewać i punktować największe absurdy tego uniwersum. I piosenka Wandelopy tylko to potwierdza. Od strony muzycznej to całą gębą musicalowy kawałek a w tekście najbardziej nietypowa piosenka księżniczki Disneya (tekst to zaś dzieło duetu Phil Johnston i Tom MacDougall).
Od strony polskiego dubbingu jest dobrze: polska Shank, czyli Katarzyna Dąbrowska jest równie dobra w swojej roli co oryginalnie podkładająca głos tej postaci Gal Gadot. Zresztą praktycznie wszyscy z poprzedniej odsłony przygód Ralpha powtarzający swoje role, robią to świetnie. Miło też usłyszeć cameo polskich youtuberów na czele z Jankiem Dąbrowskim czy Ewronem. Jeśli chodzi o samo tłumaczenie, dostaniemy kilka odniesień do naszego podwórka (na czele z „gorszym sortem”, który robi zadziwiającą karierę w naszym rodzimym dubbingu).
Ralph Demolka w internecie jako animacja o Internecie i popkulturze jest fantastyczna, jednak trochę gorzej sprawdza się jako kontynuacja przygód Ralpha Demolki. Tu trzeba otwarcie przyznać, że choć na każdym kroku stara się dorównać pierwszej części, to niestety jej nie dorównuje.
Ocena: 7/10
Tytuł: „Ralph Demolka w internecie”
Reżyseria: Rich Moore, Phil Johnston
Scenariusz: Pamela Ribon, Phil Johnston
Obsada (głosy):
- John C. Reilly
- Sarah Silverman
- Gal Gadot
- Taraji P. Henson
- Jack McBrayer
- Jane Lynch
- Alan Tudyk
- Ed O'Neill
- Alfred Molina
Muzyka: Henry Jackman
Montaż: Jeremy Milton, Fabienne Rawley
Zdjęcia: Nathan Warner
Scenografia: Matthias Lechner, Ami Thompson
Czas trwania: 112 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus