„Zabójcze maszyny” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 09-12-2018 12:19 ()


Zabójcze maszyny to projekt, który może nie spędzał snu z powiek Petera Jacksona, co chodził za nim przez przeszło dekadę. Tyle bowiem trwały starania o powołanie do życia interesującej wizji postapokaliptycznego świata wykreowanego na kartach powieści Philipa Reeve’a. Wprawdzie twórca Władcy pierścieni za kamerą nie stanął, ale namaścił na to stanowisko utalentowanego Christiana Rivesa, a sam zajął się przystosowaniem powieści na potrzeby filmowej fabuły. Na papierze wszystko wygląda okazale i intrygująco, jednak na taśmie produkcja już tak wiele nie zyskuje.  

Bohaterami obrazu jest dwójka nastolatków. Tom Natsworthy – sierota będący uczniem gildii historyków w Londynie. Nie jest to jednak metropolia, którą możemy pamiętać z wizyt i pocztówek. W fabularnej fikcji stolica Zjednoczonego Królestwa to drapieżne zmechanizowane miasto poruszające się na olbrzymich kołach, posiadające wprawdzie rozpoznawalne elementy dawnej aglomeracji, ale nie zmienia to faktu, że w obecnej sytuacji jest to moloch pożerający pomniejsze osady i mechanizmy ukrywające się na pustkowiach zdewastowanej przez kataklizm Ziemi. To państwo-miasto ma jeden cel, przeżyć kosztem innych i zapewnić swoim mieszkańcom jako takie przetrwanie. Każda walka z mniejszym pojazdem traktowana jest przez obywateli Londynu niczym igrzyska.

W tej walce o być albo nie być nie chodzi tylko o surowce, których zawsze brakuje, ale również o pozostałości starożytnej technologii, dla nas współczesnej, a dla bohaterów powieści oddalonej w czasie o tysiąc lat. I gdy Tom ekscytuje się kolejnymi zdobyczami pokroju sprawnie zachowanego tostera, na arenę wydarzeń wkracza młodziutka, zamaskowana dziewczyna, która pragnie zemsty na Thaddeusie Valentine’ie. Historyk sprawujący wysoką funkcję w Londynie jest również odpowiedzialny za śmierć jej matki. Hester Shaw poprzysięgła, że sprawiedliwość go nie ominie. Zamach na życie Valentine’a nie idzie po myśli dziewczyny, ale od tej pory zyskuje ona nieoczekiwanego kompana w doli i niedoli w osobie Toma. Oboje bowiem zostają wydaleni z Londynu, a droga powrotna do mechanicznego potwora wiedzie przez gros przygód w nieprzyjaznym i wrogim świecie.

Głównym atutem Zabójczych maszyn jest strona wizualna. Na tym etapie produkcji Jackson i spece z Weta Digital nie odwalili fuszerki i postapokaliptyczna wizja Ziemi może się podobać. Mechaniczne miasta i inne pomniejsze jednostki przemieszczające się po globie sprawiają wrażenie oryginalnych i precyzyjnie zaprojektowanych. Nieco gorzej jest z historią, która uległa mocnym uproszczeniom i w gruncie rzeczy jest typową fabułą skierowaną dla młodego widza. Nie ma w niej zaskoczeń ani finezyjnych rozwiązań. Wszystko jest poprowadzone jak od linijki, a jeśli nawet twórcy pozwalają sobie na nieco dramaturgii to przy użyciu retrospekcji. Nie należy się nastawiać, że poza efektami czeka nas emocjonująca wyprawa w głąb zniszczonego świata. Istotną bolączką obrazu są interakcje między papierowymi postaciami. Bo poza parą bohaterów mamy kilka pomniejszych wątków, które z punktu widzenia naczelnego zagrożenia są nieciekawe czy wręcz mało angażujące. Najlepszy przykład córki Valentine’a, której wątek w filmie został potraktowany jako przyjemny zapychacz ekranowego czasu.

Najgorsze jednak przed nami. Im dalej brniemy w fabułę, aż do momentu dotarcia do tzw. ruchu oporu względem Palpatine’a, tfu Valentine’a, to odnosimy wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś alternatywną wersją Nowej nadziei. Odhaczamy narwanego młodzieńca, krnąbrną księżniczkę, żeńską wersję Hana Solo w osobie Anny Fang, mamy głównego złego oraz ruch oporu, eskadrę pilotów, miasto w chmurach, a nawet sławetny strzał Luke’a w serce Gwiazdy śmierci został tu ładnie zinterpretowany. To i brak mocniejszej więzi między postaciami to największe mankamenty Zabójczych maszyn. Wizja postapokaliptycznego świata również zasługiwała na wyrazistsze podkreślenie (więcej steampunku), a tak stała się jedynie rekwizytem głównej intrygi. Aktorstwo w większej mierze jest poprawne, paradoksalnie jednak to najbarwniejsze poboczne postaci kradną show, czyli podniebna piratka Anna Fang w interpretacji Jihae oraz Stephen Lang jako Shrike – robot zombie – robią najlepsze wrażenie.

Zestawiając plusy i minusy tej opowieści, należy ją traktować jednak jako spore rozczarowanie. Zarówno materiał wyjściowy, jak i możliwości Petera Jacksona i spółki powinny zagwarantować widowisko, do którego z chęcią będzie się wracać. Niestety Zabójcze maszyny wywołuje mieszane uczucia i trudno spodziewać się, że zobaczymy ich kontynuację.

Ocena: 5/10

Tytuł: Zabójcze maszyny

Reżyseria: Christian Rives

Scenariusz: Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens

Obsada:

  • Hera Hilmar
  • Hugo Weaving
  • Jihae
  • Robert Sheehan
  • Stephen Lang
  • Leila George
  • Frankie Adams
  • Caren Pistorius

Muzyka: Junkie XL

Zdjęcia: Simon Raby

Montaż: Jonno Woodford-Robinson

Scenografia: Rosie Guthrie, Shane Vieau

Kostiumy: Bob Buck, Kate Hawley

Czas trwania: 128 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus