„Superman” tom 4: „Czarny świt” - recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 24-11-2018 21:34 ()


Pierwsza myśl po skończonej lekturze: parzyste tomy „Supermana” górują nad nieparzystymi. „Czarny świt” niemalże dorównuje „Pierwszym próbom Superboya”, a ów album ustawił poprzeczkę naprawdę wysoko.

Po wydarzeniach z tomu „Superman: Odrodzony” Kentowie nie znajdują czasu na wytchnienie. W sielskim Hamilton niczym mgła wznosząca się na polach powstaje mrok. Autorzy wyciągają z szafy dawno niewidzianego przeciwnika, który staje się pretekstem do ustawienia Superboya w centrum historii. Za jego pośrednictwem, Tomasi i Gleason podkreślają rolę rodziny w życiu Supermana i sprawiają, że – po raz kolejny – trudno sobie wyobrazić super-rodzinę bez Jona/Superboya. Wyświechtane stwierdzenie, ale trzeba to podkreślać, bo Superman nigdy nie interesował mnie tak jak w Odrodzeniu. Póki nie przyszedł Brian Michael Bendis i spuścił koncept Super-taty w toalecie...

Fabuła sprowadza się najlepiej, gdy skupia się na postaciach i sekretach miasteczka oraz jego mieszkańcach, którzy nie są tym, na kogo wyglądają. Oczywiście nie mogło zabraknąć naparzanek i te, choć rozrysowane są tak, że wręcz kipią energią, odciągają od tego, co stanowi o sile „Czarnego świtu”. Złoczyńcą, który obrał sobie za cel Jona i stoi za wszystkim, co dzieje się w Hamilton jest Manchester Black. Taka Constantine’owana (od Johna Constantine’a) wersja Jenny Sparks z „Authority”. Black był złotem w jednej z najlepszych historii z udziałem Supermana: „What's So Funny About Truth, Justice, and the American Way” z „Action Comics” #775. Kolejne próby wykorzystania tej postaci przechodziły bez echa. Tak będzie i tym razem, gdyż Black jest raczej nośnikiem wydarzeń niż ich pełnoprawnym bohaterem. To jednorazowy złoczyńca, który nie wymknie się tej kategorii. Zaskoczeniem na minus było dla mnie to, że autorzy nie poświęcili nawet skrawka strony na retrospekcje, by przybliżyć czytelnikom postać Manchestera i jego – w dużej mierze ideologicznego starcia – z Człowiekiem ze Stali. Sprawia to, że trudno czytelnikowi skupić się na nim jako realnym zagrożeniu. Odrobina wysiłku mogłaby to zmienić.

Zaprawieni w rysowaniu serii Doug Mahnke i Patrick Gleason ponownie wzięli do ręki ołówki i nadali połysku już złotemu scenariuszowi. Współscenarzysta w roli rysownika postarał się bardziej, gdyż niektóre prace Mahnke sprawiają wrażenie narysowanych naprędce. Tytułowa historia łączy science-fiction z horrorem, nie wyzbywając się jednocześnie elementów humorystycznych (Batman i ciasto). Styl Gleasona zdecydowanie pasuje do lżejszych scen, z kolei Mahnkego do tych mroczniejszych z przewagą ciemnej kolorystyki.

Oprócz głównej opowieści dostajemy jeszcze jednozeszytową historię pióra niejakiego Michaela Moreciego. Traktuje ona o ojcu uczącym się pozwalać synowi popełniać błędy, z drugiej strony o synu, który uczy się doceniać fakt, że ojcu leży na sercu przede wszystkim jego dobro. Samo zagrożenie jest nijakie, ale chodzi tu o relację na linii rodzic-dziecko i ta ponownie została oddana perfekcyjnie. Nie zepsuło mi jej nawet przeciętne i nierówne rysunki Scotta Godlewskiego.

Fani serii nie mogą przegapić jej najnowszej odsłony. Brak zaangażowania autorów w poprawne przedstawienie antagonisty jest co prawda grzeszkiem z ich strony, ale takim, który można wybaczyć w obliczu litanii zalet.

 

Tytuł: „Superman” tom 4: „Czarny świt”

  • Scenariusz: Peter J. Tomasi, Patrick Gleason, Michael Moreci 
  • Rysunki: Dough Mahnke, Patrick Gleason, Mick Gray, Scott Godlewski
  • Tłumaczenie: Jakub Syty
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 17.10.2018 r.
  • Wydawca oryginału: DC Comics
  • Stron: 156
  • Format 165x255 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus