„Giuseppe Bergman. Afrykańskie przygody” - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 21-11-2018 20:55 ()


Muszę przyznać, że namęczyłem się sporo przy lekturze komiksu „Giuseppe Bergman. Afrykańskie przygody” Milo Manary. Już dawno żaden nie był tak wymagający i tak ciężki w odbiorze, jak ten. Już nie pamiętam też, kiedy tak mocno musiałem ze sobą walczyć, aby w ogóle przebrnąć przez całość, a i tak zajęło mi to kilka dobrych dni. Jednocześnie jest to też album, którego nie można określić mianem niewypału czy złej historii. Ot taki paradoks w wykonaniu Włocha.

Wspomniany paradoks wynika w głównej mierze z tego, do kogo kierowany jest ten album. Bo choć znając twórczość Włocha, można spodziewać się szalonych i oryginalnych pomysłów, to gdzieś tam z tyłu głowy pozostaje to, że są to też lekkie, przyjemne historie erotyczne (jeśli z drugim dnem to gdzieś głęboko ukrytym). I tutaj bardzo szybko wychodzi to, jak Manara bawi się takim podejściem czytelnika do jego twórczości. Otóż bowiem „Afrykańskie przygody” są komiksem przeznaczonym dla koneserów, dla tych, którzy lubią ciężkie treści, nietypowe rozwiązania fabularne i wymagające opowieści. Serio. To nie jest łatwy w odbiorze (choć niekiedy przekraczający granicę dobrego smaku) Manara, a raczej wymuszający od nas niezwykłe skupienie i ogromną chęć, aby poznać ten album. Może się to wydać banałem, może być dziwne, ale wielokrotnie podczas lektury tego komiksu miałem ochotę rzucić go w kąt, bo mnie męczył. I jeśli ktoś dziś zapytałby mnie, o czym jest ta historia, to szczerze bym odpowiedział, że do końca nie wiem, co autor miał na myśli… Taki jest to właśnie komiks.

„Afrykańskie przygody” chronologicznie są drugą odsłoną serii o przygodach Bergmana. Tylko że to absolutnie nie ma znaczenia przy czytaniu. Jest to kompletnie odmienna od reszty całość, w żaden sposób niesplatająca wątków z jedynką czy trójką, a na pewno nie w taki sposób, żeby się tym przejąć. Napisze więcej, „Afrykańskie przygody” nie są w żaden sposób związane z żadną inną historią, a wręcz można by rzec, że to nie jest komiks Milo Manary… I choć we wstępie Włoch wskazuje na to, że albumem tym miał za zadanie przekazać ważniejsze treści (energia odnawialna m.in.), to jednocześnie puszcza on do czytelnika oko, że nie będzie to z gruntu poważne, a raczej odpowiednio przefiltrowane. Cały ten album jest więc taką zabawą i igraniem z czytelnikiem. Jeśli ten oczekuje gorących i namiętnych scen… Manara da mu palec, ale ręki już w żadnym wypadku nie. Wrzuci on więc kilka kadrów z pięknymi kobietami, ukaże je w dość wyzywających pozach, chociażby, ale na tym zakończy. Jeśli więc liczycie na jakieś „momenty”, to w tym komiksie tego nie znajdziecie. A może jakaś wciągająca fabuła, która nadrobi sporą – jak na Włocha - pruderyjność tej pozycji? Tutaj też komiks jest pełen zabawy z czytelnikiem. Z jednej strony rzeczywiście opowiada on o sprawach już na pierwszy rzut oka poważnych, ale z drugiej całość jest ciężka w odbiorze z przeskakującymi z epizodu na epizod elementami, które trudno zebrać w jedną spójną całość. Owszem dzieje się tu wiele, akcji jest pod dostatkiem, ale jednocześnie czegoś brakuje. Czegoś, co sprawia, że lektura tego komiksu była tak męcząca w moim przypadku.

Jednocześnie jednak nie sposób nie docenić kunsztu autora i tego, jak zgrabnie i pomysłowo śmieje się on z czytelnika, ale też jak skonstruował ten komiks. To trochę taki album o tworzeniu komiksu, w którym Manara rozbija wszelkie mury między autorem, bohaterami jego historii i czytelnikiem. Często zwraca się on bezpośrednio do niego, zdradza zakulisowe elementy warsztatowe. Ironizuje i sprawia, że aktywnie w całej historii uczestniczymy, tworząc swego rodzaju multimedialne widowisko, którego jesteśmy częścią. Manara kontynuuje takie pomysłowe podejście do tej historii zresztą nie tylko fabularnie, ale też graficznie. Przyznać trzeba, że jest to album narysowany naprawdę ładnie w takim jego własnym klasycznym stylu. To nie oznacza jednak, że jest to też opowieść narysowana w sposób przewidywalny. Włoch bawi się kreską, znów puszczając oko w kierunku czytelnika. Wrócę na moment do tych scen erotycznych. Na jednym kadrze podkręca on atmosferę, ukazując ponętne kształty, tylko po to, aby za chwile sprawić, że zapominamy o tym, że to komiks o zabarwieniu erotycznym. Nie może być jednak inaczej jeśli z pięknej niewiasty zostaje odpychająca kobieta narysowana zupełnie innym stylem. Tego typu zabiegów jest tu zresztą dużo więcej, co tylko potwierdza pewną paradoksalność tego komiksu.

I jeśli mam być szczery, to trudno mi wydać osąd na jego temat. Z jednej strony ja się wynudziłem ogromnie, była to lektura za ciężka, aby mógł czerpać radość z jej czytania, natomiast bez trudu wyobrażam sobie, że wśród grona czytelników pojawią się zachwyty. Jest to bowiem komiks „jakiś”, czyli można go albo kochać, albo nienawidzić. Mnie bliżej do tego drugiego, natomiast koneserzy nietypowych rozwiązań mogą być zachwyceni. Jeśli więc jesteście gotowi, aby przeżyć coś dziwnego, może spektakularnego to oto komiks, który jest ku temu doskonałą okazją. Ja jednak odpuszczam.

 

Tytuł: „Giuseppe Bergman. Afrykańskie przygody” 

  • Scenariusz: Milo Manara
  • Rysunki: Milo Manara
  • Wydawnictwo: Scream Comics
  • Wydanie: I
  • Data wydania: 09.2018 r.
  • Druk: kolor
  • Oprawa: twarda
  • Format: 240x320 mm
  • Stron: 178
  • Cena: 99,99 zł

comments powered by Disqus