„Hawkeye kontra Deadpool” - recenzja
Dodane: 13-11-2018 23:17 ()
Zawsze, gdy patrzę na komiksowego Deadpoola bez maski, przypomina mi się Ryan Reynolds. Zwłaszcza gdy jego ekranowe wygłupy bliskie są komiksowym żarcikom najemnika z nawijką. Najnowszy album z przygodami Wade’a to swoisty team-up ze strzelcem wyborowym i rezerwowym Avengers (a przynajmniej tak o nim mówią pośledni złoczyńcy). Mowa oczywiście o Hawkeye’u. Precyzyjny i opanowany Mściciel musi niańczyć impulsywnego i bezpardonowego narwańca, który z chęcią pociąga za spust. To historia prawie że romantyczna, o filmowym potencjale.
Halloween to okres, gdy poprzebierane dzieci biegają od drzwi do drzwi, pukając i wypowiadając legendarne słowa „cukierek albo psikus”. Częścią tej szalonej nocy są również superherosi, którzy swobodnie mogą paradować w swoich lateksowych kostiumach. Jak się okazuje, nie tylko oni. Młody haker na usługach Czarnej Kotki wykradł tajne dane z serwerów T.A.R.C.Z.Y. Jednak sumienie nie daje mu spokoju i kiedy postanawia zerwać współpracę z kocią kryminalistką, ginie. Jego wołanie o pomoc nie zostaje potraktowane serio. Teraz Hawkeye i Deadpool muszą współpracować, aby wyciek danych nie trafił w niepowołane ręce, a jednocześnie, by nie okazało się, że haker umarł na darmo, starając się zwrócić ich uwagę na wykradzioną listę.
Ścieranie się dwóch żywiołów, odmiennych superbohaterskich filozofii, a przy tym radosny spektakl dziecinady przeplatany z wysokooktanową akcją. Deadpool i Hawkeye są jak ogień i woda, to niełatwa spółka, gdy jeden z nich stara się być poważnym bohaterem, a drugi jest śmieszkiem, któremu nie przeszkadza wpakowanie magazynka w ściganego złoczyńcę. Jednak w tej niecodziennej współpracy kryje się spory potencjał komiczny. Zderzenie bezpretensjonalnego Wade’a i stanowczego Clinta wystarczy, by humor nie schodził z kart komiksu. Gdy w centrum sensacyjnej intrygi pojawia się również Kate Bishop, otrzymujemy festiwal absurdalnego humoru i sporo przerysowanej akcji. Ciekawą przeciwniczką okazuje się była partnerka Spider-Mana, czyli Felicia Hardy. Czarna Kotka jest tu przedstawiana jako dość wpływowa szefowa lokalnego półświatka zbrodni, a przynajmniej na taką kreuje ją autor. Jej relacje z podległymi sługusami są wprawdzie mocno przerysowanej niczym ze slapstickowych komedii, ale nie przeszkadza to czerpać frajdy z lektury komiksu.
Zwariowaną fabułę Gerry’ego Duggana z powodzeniem zilustrowali Matteo Lolli i Jacopo Camagni, którym udało się zachować luzacki styl przygód Deadpoola, ale również w niewielkim zakresie nawiązanie do estetyki graficznej Davida Aji. Ogólnie konfrontacja Wade’a z Clintem jest porządnie rozrysowana, z tym że szkoda jedynie zmiany kolorysty w ostatnim zeszycie, który trochę bez wyczucia postawił na zbyt nasyconą paletę barw niż jego poprzednik.
Hawkeye kontra Deadpool gwarantuje całkiem solidną rozrywkę, jednak trzeba pamiętać, że nie jest to typowe superhero, jak również przymknąć oko na scenariuszową błazenadę. Z pewnością jest to pozycja dla czytelników z wyszukanym poczuciem humoru, dla których fabuła niekoniecznie musi zajmować czołowe miejsce.
Tytuł: Hawkeye kontra Deadpool
- Scenariusz: Gerry Duggan
- Rysunki: Matteo Lolli, Jacopo Camagni
- Wydawca: Egmont
- Przekład: Marceli Szpak
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Stron: 120
- Format: 167x255
- ISBN: 9788328126800
- Cena: 39,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus