Caleb Carr „Miasteczko Surrender" - recenzja
Dodane: 10-10-2018 08:26 ()
Nie ma nic gorszego, niż kiedy czytelnik książki kryminalnej domyśli się rozwiązania zagadki mniej więcej w jednej trzeciej tekstu. Tak może się wydawać, choć w sumie jest coś jeszcze bardziej irytującego, gdy kryminał nie dość, że nie może go zaskoczyć, to jeszcze na dodatek jest zwyczajnie nudny. Nawet gdy autor ma już pewną renomę, trudno szczerze pochwalić takie dzieło. Najlepszym przykładem jest „Miasteczko Surrender", najnowsza powieść Caleba Carra.
Doktor Trajan Jones jest specjalistą w dziedzinie kryminologii i to tak dobrym, że prowadzi własne kursy z zakresu psychologii i oceny dowodów. Pomaga mu w tym przyjaciel, doktor Michael Li. Spokojne życie obu przyjaciół przerywa prośba o konsultację w niepokojącej sprawie. W niewielkiej mieścinie Burgoyne leżącej niedaleko Nowego Jorku zaczęto rozpracowywać serię zabójstw bezdomnych nastolatków. Wszystkie one wyglądają na samobójstwa, są to jednak tylko pozory. Bliższy wgląd w sprawę ujawnia, że ofiary, co do jednej, należą do swoistej subkultury — młodych ludzi, odrzuconych i zapomnianych przez swoje rodziny. Czyżby więc dla kogoś stanowili jakieś niechciane memento? Wszystko na to wskazuje, gdyż dwaj profilerzy i ich zespół badawczy bez trudu znajdują dowody, że za morderstwami mogą stać ludzie znani i wpływowi. Kiedy jednak usiłują drążyć dalej, narażają się na śmiertelne niebezpieczeństwo...
„Miasteczko Surrender" to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Caleba Carra. Może dobrze, bo nie mam porównania z poprzednią książką i nie czuję się rozczarowana, jedynie nico zawiedziona. Dość często tak bywa, że pierwsza powieść jest bardzo dobra, a druga ledwie poprawna — gdy pisarz osiądzie na laurach. I czytelnik słusznie czuje się zawiedziony. Przeczytawszy, że „Alienista" Caleba Carra jest bestsellerem, przygotowałam się mentalnie na coś dobrego i wciągającego. Tymczasem to, co dostałam, jest mało odkrywcze, rozwlekłe w niemożliwy sposób i zaledwie poprawne jako powieść. Sprawia wrażenie, że pisarz musiał „wyrobić” odpowiednią ilość znaków i temu podporządkował wszystko inne. Owszem, stworzył ciekawe postacie, tyle że kazał im miotać się bez sensu przez cała powieść. A i tak wszystkich ludzkich bohaterów stanowczo przyćmiewa gepardzica Marcjanna, stanowiąca dużo ciekawszą koncepcję literacką niż którykolwiek z nich.
„Miasteczko Surrender" zostało pięknie wydane, na dobrym papierze i z elegancką okładką, jednak to, co w środku, rozczarowuje. Ani to ciekawe, ani odpowiednio przerażające (podobno to thriller), ani też odkrywcze. W wielu filmach i serialach znudzeni bogacze zajmują się polowaniem na ludzi z marginesu, po których ich zdaniem nikt płakać nie będzie. Ewentualnie kreują się na bohaterów, wymiatających ludzkie śmieci z uporządkowanego świata i zasługujących na wdzięczność społeczeństwa. A dzielni obrońcy prawa trudzą się w pocie czoła, by udowodnić im, że za taką postawę trzeba zapłacić, i to wcale nie pieniędzmi. Żadna nowość. Można było jednak przedstawić intrygę ciekawie lub płasko, bezbarwnie. W dzisiejszych czasach już mało co jest nowatorskie. Nadal jednak można dany temat wykorzystać do stworzenia zgrabnej opowieści lub nudnego gniota. To zależy wyłącznie od autora. W tym przypadku autor zdecydowanie zawiódł. Pozostaje mieć nadzieję, że było to tylko chwilowe załamanie formy.
Tytuł: Miasteczko Surrender
- Autor: Caleb Carr
- Język oryginału: angielski
- Przekład: Jerzy Kozłowski
- Gatunek: thriller
- Ilość stron: 800
- Okładka: miękka ze skrzydełkami
- Wydawnictwo: REBIS
- Rok wydania: 2018
- ISBN: 978-83-8062-348-4
- Cena:44,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus