„Biały Kieł” - recenzja
Dodane: 19-09-2018 15:48 ()
Są takie historie i takie postaci, które są na tyle inspirujące, że artyści co rusz na nowo biorą je na filmowy warsztat, by raz jeszcze przedstawić je światu. Nie inaczej jest z powieścią Jacka Londona „Biały Kieł”, której najnowsza adaptacja, tym razem w formie pełnometrażowej animacji, zawitała do kin. Czy jeszcze coś nowego udało się wycisnąć z tej opowieści?. I jak ma się ona do oryginału?
Twórcy animacji, którą pokazywano m.in. na tegorocznym Festiwalu Sundance, postawili sobie nie lada wyzwanie. Jak za pomocą obrazu przekazać młodszej widowni historię momentami wręcz drastyczną i brutalną (kto czytał „Białego Kła”, ten wie, o czym mówię) tak, aby i ona mogła się z nią zapoznać? Cóż, to nie łatwe zadanie, ale myślę, że poniekąd się udało. Nawet jeśli animacja w wielu punktach odbiega od powieści, na której bazuje scenariusz.
Akcja zarówno książki, jak i animacji dzieje się w XIX wieku na Alasce w okolicach Klondike (tak na marginesie: fani Sknerusa McKwacza wiedzą gdzie to jest) w trakcie tzw. gorączki złota. Głównym bohaterem jest tytułowy Biały Kieł, potomek psa i wilka, i jego przeżycia związane z obcowaniem z człowiekiem. Jednak reżyser Alexandre Espigares (dotąd związany z takimi produkcjami jak „Happy Feet — tupot małych stóp” czy „Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów”) i scenarzyści po części odchodzą od linearnego toku prowadzenia akcji. Białego Kła po raz pierwszy widzimy przed walką psów, do której jest zmuszony stanąć. Być może będzie to jego ostatnia, z której już żywy się nie podniesie. Jednak przeszłość Białego Kła: pierwsze chwile życia, pierwsze spotkanie z człowiekiem, rozstanie z matką jak też przyczyny, które ostatecznie doprowadziły do jego obecnej sytuacji życiowej, poznajemy w ramach retrospekcji i wspomnień zwierzęcia. Tym zabiegiem twórcy pokusili się o antropomorfizację głównego bohatera, (którego życie nie należało do najłatwiejszych od samego początku), aby jego historia jeszcze bardziej stała się nam bliższa.
Animacji „Biały Kieł” bliżej do „Mustanga z Dzikiej Doliny” (szczególnie pierwsze sceny pokazujące życie Białego Kła z matką oraz zakończenie) niż do powieści Jacka Londona, na której bazuje kręgosłup fabularny tej historii. Czy to źle? No cóż, to zależy. Znający książkowy oryginał będą z pewnością mieli lekki żal do twórców o zmienione zakończenie oraz inne rzeczy. W moim subiektywnym odczuciu twórcy chcieli pójść bardziej z duchem naszych czasów, nadając zakończeniu większej realności. O ile książkowy „Biały Kieł” to opowieść o akceptacji, to animowana adaptacja podkreśla siłę hartu ducha głównego bohatera i staje się historią o walce o niezależność i wolność do dokonywania własnych wyborów i celów życiowych. Co ważne, w książkowym oryginale nie ma bardzo ważnej osoby z punktu widzenia animacji. Maggie, czyli żona szeryfa Weedona to bardzo istotna postać dla toku akcji w filmowym „Białym Kle". To ona daje pełnemu traum zwierzęciu, jakim jest Biały Kieł poczucie bezpieczeństwa i przywraca mu wraz ze swoim mężem wiarę w ludzi, ale jednocześnie pozwala mu podjąć samodzielnie jedną z najważniejszych i najtrudniejszych decyzji w jego życiu.
Istotne jest, że twórcom udało się tak poprowadzić fabułę, by widz mocno wciągnął się w opowiadaną historię. Dość poważną, mocną i dojrzałą opowieść (trochę złagodzoną na potrzeby młodszych widzów). Cieszymy się wraz z głównym bohaterem, ale jednocześnie cierpimy, gdy dzieje się mu krzywda. To, co najbardziej przeraża, nie jest pokazane wprost, nie ma krwi. Jednak właśnie to, czego nie widzimy, a jest nam sygnalizowane najbardziej, pobudza naszą wyobraźnię i przeraża zakres okrucieństwa, na jaki stać niektórych ludzi wobec zwierząt. To wszystko sprawia, że mocno przeżywamy historię i nie da się ukryć, że po cichu kibicujemy Białemu Kłu, by wreszcie zaznał szczęścia i tego na czym, każdemu z nas zależy — wolności.
Jeżeli chodzi o wizualną część, to twórcy wysoko postawili sobie poprzeczkę i skorzystali z techniki animacji, która obecnie wywołuje wiele dyskusji. Łączenie 3D CGI i motion capture z ręcznie rysowaną, tu wręcz malarską, animacją 2D ma zarówno wielu fanów, jak i przeciwników. Nie zawsze na ekranie prezentuje się ona dobrze. Tu twórcy zaryzykowali. Sukces jest połowiczny, bo o ile zwierzęta czy krajobrazy w tej technice jakoś się bronią, to ciężko się ogląda animację ludzi. Jak na razie takie „ostre rysy ludzkiej twarzy” tylko Pixar w sequelu „Iniemamocnych” jakoś był w stanie ugłaskać przy tworzeniu postaci Winstona Deavora.
O ile można mieć jakieś obiekcje do użytej kreski, to od strony muzycznej nie można animacji nic zarzucić. Bruno Coulais ponownie stanął na wysokości zadania. Autor muzyki do m.in. „Munio. Strażnik Księżyca", „Sekretów morza” czy „Sekretu Księgi z Kells” tym razem przy współudziale Orkiestry Filharmoników Luksemburskich pod batutą Gast'a Waltzing'a stworzył przepiękną ścieżkę dźwiękową. Soundtrack „Białego Kła” to coś, co zdecydowanie warto przesłuchać sobie osobno po seansie w kinie. Można w sumie podzielić ją na dwie części: w tej gdzie dominują flety, skrzypce i dźwięki bliższe naturze oraz bardziej mroczne orkiestrowe, gdy zbliżamy się do portu i początku gehenny Białego Wilka.
„Le nom de Croc-Blanc" i „Curtis et Croc-Blanc" to zdecydowanie moje ulubione fragmenty. W soundtracku można usłyszeć m.in. echa ścieżki dźwiękowej poprzedniej pracy tego kompozytora - „Sekretów morza”. Nie brakuje też nawiązań do muzyki bardziej kojarzonej ze starymi westernami — szczególnie można to odczuć przy aranżacjach muzycznych pojawiających się przy osobie Pięknisia Smitha. Podczas seansu słychać bardzo umiejętne granie motywami muzycznymi (np. motyw Szarego Bobra przeplata się z motywem Pięknisia Smitha, niejako przepowiadając tragedię Białego Kła. Im bardziej zagłębiamy się w świat ludzi, tym bardziej słyszeć symfoniczne dźwięki, które nabierają mocy, im bardziej poniewierany, wykorzystywany i dręczony jest Biały Kieł; szczególnie można tego doświadczyć podczas słuchania „Le combat de Croc-Blanc"), a nawet wykorzystanie pewnych instrumentów w konkretnym celu np. skrzypce pojawiają się tylko, gdy pojawiają się ludzie. Muzyka nie tylko gra rolę ilustracyjną, ale jest nieodzownym elementem tego obrazu, szczególnie w początkowych sekwencjach animacji, gdzie nie uświadczymy zbyt wielu dialogów. Lecąca na końcu „You will find a home” w wykonaniu Bonnie 'Prince' Billy to miły dodatek do tej zdecydowanie świetnej ścieżki dźwiękowej, kolejnej w portfolio monsieur Coulais.
Co do polskiego dubbingu: jak zwykle bez zarzutu. Miło usłyszeć Kamila Kulę (szeryf Weedon), Sławomira Packa (Piękniś Smith) czy Michała Żebrowskiego (Szary Bóbr) w kolejnej bardzo dobrej dubbingowej roli.
„Biały Kieł” to bardzo ciekawa europejska odpowiedź na „Mustanga z Dzikiej Doliny". Nie ma tu piosenek jak w dreamworksowym hicie, ale wcale nie odbiera to urokowi tej produkcji. Ta francusko-luksemburska koprodukcja to zdecydowanie obraz, który każdy powinien zobaczyć. Choć na pierwszy rzut oka to historia dość niezwykłego zwierzęcia, to tak naprawdę pokazuje różne odcienie naszego człowieczeństwa. Oczami Białego Kła pokazano nas ludzi jako istoty zdolne zarówno do największego poświęcenia, jak i największej podłości czy zbrodni. Jednocześnie obraz ten przypomina nam ludziom, że zwierzęta to nie rzeczy, które można wykorzystywać do własnych widzimisię, nie bacząc przy tym na ich zdrowie czy życie, ale istoty, które równie jak my, na swój własny sposób kochają, nienawidzą, cierpią i potrafią odwdzięczyć się za okazane im ciepło, miłość i serdeczność. Zdecydowanie „Białego Kła” polecam każdemu: i młodemu, jaki i starszemu widzowi.
Ocena: 8/10
Tytuł: „Biały Kieł”
Reżyseria: Alexandre Espigares
Scenariusz: Serge Frydman, Philippe Lioret
Obsada:
- Nick Offerman
- Rashida Jones
- Paul Giamatti
- Eddie Spears
- David Boat
- Sean Kenin
- Raquel Antonia
- Daniel Hagen
Muzyka: Bruno Coulais
Montaż: Patrick Ducruet
Scenografia: Stéphane Gallard
Czas trwania: 85 minut
comments powered by Disqus