„Piraci z Karaibów”: „Na krańcu świata” - recenzja trzecia

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Pszkwil

Dodane: 23-06-2007 16:27 ()


Kiedy do kin trafiła pierwsza część „Piratów z Karaibów”, chyba nikt nie przypuszczał, że film tak bardzo spodoba się publiczności i doczekamy się kolejnych sequeli. Temat korsarzy w filmach wydawał się do tamtego momentu na wymarciu. Na „Skrzynię umarlaka czekałem z niecierpliwością, jednakże sam obraz mnie rozczarował. Nie łudziłem się, że wizerunek pirackiej sagi poprawi „Na krańcu świata”. I niestety miałem rację. Trzecia część cyklu nie rzuca na kolana, a jedynie pokazuje, że komercja potrafi zrobić ze współczesnym kinem dosłownie wszystko.

W ”Skrzyni umarlaka” mieliśmy do czynienia z typowym cliffhangerem, czyli z otwartym zakończeniem, które mówi wprost, że powstanie kolejna część cyklu. Elizabeth, Will oraz przywrócony do życia Barbossa postanowili wyruszyć w niebezpieczną podróż na krańce świata, aby  uratować Kapitana Sparrowa. W tym celu udają się do Singapuru na spotkanie z Sao Pengiem - jednym z dziewięciu hersztów pirackich. Każda z postaci ma swój własny interes w uratowaniu Jacka, który znajduje się w luku Davy’ego Jonesa. Na domiar złego po piętach depcze im Lord Beckett mający na swoich usługach załogę „Latającego Holendra”.

Scenariusz „Na krańcu świata” tak jak w przypadku drugiej części jest zdecydowanie przeładowany różnymi motywami. W trakcie filmu pojawiają się kolejne wątki, które w ostatecznym rozrachunku nie zostały wykorzystane. Niejeden widz powie, że film jest zabawny, śmieszy w wielu momentach i przyznam mu rację. Jednak w dużej mierze są to dowcipy, które już nie raz pojawiały się w serii (przygody z „wypadającym” okiem, niesforni piraci czy dwóch nierozgarniętych brytyjskich żołnierzy). Spora ilość gagów stoi na niskim poziome, co również można powiedzieć o dialogach, które w dużej mierze są płytkie, dosyć często ograniczają się do słownych przepychanek bohaterów.

Z aktorów najlepiej po raz kolejny wypadł Depp, ale w porównaniu do poprzednich części zagrał nierówno. W momencie, gdy Sparrow zmaga się z własnymi odbiciami, odniosłem wrażenie, iż niektóre z tych scen były zbyteczne. Mogą wywoływać uśmiech na twarzy widza, lecz nie wnoszą nic konkretnego do fabuły poza oczywistym przedłużeniem seansu. Deppowi kroku dzielnie dotrzymuje Geoffrey Rush. Gdy nie widzimy Jacka, to Barbossa staje się centralną postacią. Niestety młodzi aktorzy Keira Knightley oraz Orlando Bloom po raz kolejny udowodnili, że muszą się jeszcze wiele nauczyć. Tym razem producenci zaryzykowali, dając Brytyjce trochę większą rolę, z której aktorka wywiązała się poprawnie, natomiast postać Willa Turnera ginie gdzieś w tłumie bohaterów, aby triumfalnie powrócić na samym końcu.

Ponadto widać, że nowe kreacje aktorskie w tej części, czyli Sao Feng  oraz Kalipso nie zostały w ogóle wykorzystane. Powinny nadać świeżości serii, dlatego zostały dołączone do fabuły, ale na tym ich rola się zakończyła. Najwidoczniej nakreślenie konkretnych scen z tymi bohaterami przerosło możliwości producentów. Ich potencjał został całkowicie zaprzepaszczony.

W obrazie co chwila dowiadujemy się o zdradzie, każdy knuje za plecami swojego kompana, co może powodować chaos u odbiorcy. Tego nawet nie sposób nazwać zwrotem akcji, a co najwyżej brakiem pomysłu na sensowne zakończenie wszystkich wątków. Od strony technicznej „Piraci z Karaibów” prezentują się bez zarzutu. Na brawa zasługują efekty specjalne (szczególnie walka w wirze morskim) oraz muzyka Hansa Zimmera. Jednak wspomniane elementy nie są w stanie uratować produkcji. Gdy szybka akcja schodzi na drugi plan, film staje się zwyczajnie nudny, mocno przegadany. Nawet doskonali aktorzy nie ożywią swoich postaci, gdy mają do wypowiedzenia trywialne bądź głupie kwestie. Najwyraźniej twórcy postawili na wizualną stronę obrazu, zapominając o głębszej treści oraz logice. Jeżeli odłączylibyśmy komiczne sytuacje od reszty fabuły, praktycznie nic by nie zostało. Piraci zawsze kojarzyli mi się z licznymi pojedynkami, które oczywiście mają miejsce także i w tej odsłonie, lecz biorąc pod uwagę długość produkcji jedna spektakularna walka (chodzi oczywiście o finałową) to w moim odczuciu zdecydowanie mało. Zabrakło harmonicznego podzielenia filmu na akcję i elementy jej pozbawione, czego efektem jest kilka dłużyzn.

„Na krańcu świata” na pewno przyciągnie rzesze oddanych fanów piratów, jednak należy się zastanowić, czy warto męczyć się trzy godziny z kolejnymi przygodami Jacka Sparrowa. W wielu elementach film nuży i męczy, aż w końcu dostajemy upragniony finał, który pozostawia otwartą drogę dla kolejnych sequeli. Czar „Klątwy Czarnej Perły” prysł wraz z drugą częścią piratów. Najnowsza odsłona cyklu potwierdziła tylko regułę, że co za dużo to nie zdrowo. Przydługie, rozrywkowe widowisko, które nie każdemu przypadnie do gustu.

5/10

Tytuł: „Piraci z Karaibów”: „Na krańcu świata” 

Reżyseria: Gore Verbinski

Scenariusz: Ted Elliott, Terry Rossio

Zdjęcia: Dariusz Wolski

Obsada:

  • Johnny Depp 
  • Orlando Bloom 
  • Keira Knightley 
  • Bill Nighy 
  • Yun-Fat Chow 
  • Jack Davenport 
  • Geoffrey Rush 
  • Stellan Skarsgård
  • Tom Hollander
  • Naomie Harris

Montaż: Stephen E. Rivkin, Craig Wood

Muzyka: Hans Zimmer

Zdjęcia: Dariusz Wolski

Scenografia: Cheryl Carasik

Kostiumy: Penny Rose

Czas trwania: 168 minut


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...