„Drapacz chmur” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 14-07-2018 14:09 ()


Dwayne Johnson to najprawdopodobniej najbardziej zapracowany aktor kina familijnego, który ma tak zapchany grafik, że nie wie, czy będzie w stanie kandydować w wyścigu do Białego Domu w 2020 roku. Z końcem zeszłego roku dał się wciągnąć w partyjkę Jumanji, by później poskramiać przerośnięte zmodyfikowane genetycznie zwierzęta, a obecnie walczy o swą rodzinę w sensacyjno-katastroficznym Drapaczu Chmur. Chłopina jednak nie ma lekko, bo nie jest to typowy, napakowany testosteronem The Rock, a jego trochę wybrakowana wersja. Bo przecież każdemu mogą się znudzić podobne inkarnacje popularnego aktora kreowane na potrzeby filmów-klonów. Co zatem można zmienić? Urwijmy głównemu bohaterowi nogę, niech kaleka walczy z grupą zakapiorów. Jazda na maksa? Nie, żenada na całego.

Postać grana przez Johnsona to były agent FBI Will Sawyer, który doznał uszkodzenia ciała podczas nieudanej akcji odbicia zakładników. Przeszedł na zasłużoną emeryturę, ustatkował się, założył rodzinę, znalazł porządną pracę. Obecnie jest konsultantem w sprawie systemu ochrony najwyższego budynku na świecie, oczka w głowie chińskiego biznesmena. Niestety ludzie bogaci mają wrogów i właśnie grupka pod przywództwem niejakiego Koresa Bothy ma zamiar zniszczyć dziedzictwo filantropa i wizjonera, a przy okazji odzyskać kompromitujące dane. Atak na drapacz chmur to sprawnie zaplanowana akcja mająca na celu wykurzyć jego właściciela. Niestety pożar zagraża również rodzinie Sawyera, toteż samotny wojownik rusza na odsiecz, nie zważając na olbrzymią wysokość, szalejący żywioł oraz lokalną policję. Próbuje wedrzeć się do płonącego budynku w sposób mocno nierealistyczny, ale co tam, grunt, że mamy kupę śmiechu z niedorzeczności płytkiej jak kałuża fabuły.

Dwayne Johnson grywa postaci, których nie sposób nie darzyć sympatią. Zazwyczaj są to dobroduszni mięśniacy przeplatający groźne spojrzenia z szerokim uśmiechem. Emploi dość wąskie, które aktor stara się czasami zmieniać, tak jak było to w przypadku Rampage i jak podobnie jest w Drapaczu chmur. Nie o walory aktorskie przecież tu chodzi, ale niesamowite wyczyny odtwarzanej przez Rocka postaci. Will Sawyer to gość po traumatycznych przejściach, które zamknęły mu karierę w FBI, ale pozwoliły założyć szczęśliwą rodzinę. To ona, będąc w tarapatach, jest motorem napędowym wszystkich wyczynów bohatera. A ten nie jest całkowicie sprawny, czasem musi zawierzyć swojej sztucznej nodze. I właśnie tutaj pojawiają się największe głupoty filmu, na które nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi. Sawyer, by dostać się na prawie setne piętro płonącego wieżowca… wspina się po metalowej konstrukcji budowlanej znajdującej się obok. On, jego sztuczna noga i wysokość stu pięter. Wejście zajmuje mu jakiś kwadrans, a może nawet mniej. Budynek zdążyłby spłonąć dwa razy, nim silny facet dotarłby na odpowiednią wysokość. To tylko jeden z wielu niedorzecznych elementów fabularnych pojawiających się w obrazie. Jest ich znacznie więcej, gdy dochodzimy do kluczowych scen w filmie, gdzie potrzeba dokonać rzeczy wykraczających poza ludzkie możliwości. Powiemy oczywiście, że to tylko film, ale ten nie musi w tak prostacki sposób obrażać inteligencji widza. Intryga, jak i przebieg akcji ratunkowej to mało emocjonująca klisza klisz, całkowicie niezapadająca w pamięć zgraja złoczyńców, a przede wszystkim dość kuriozalny sposób na wyciągnięcie pożądanych danych. Drapacz chmur plasuje się gdzieś między nieświadomie nakręconym science-fiction a bujdą na resorach dla dzieci, które łykną każde, nawet irracjonalne rozwiązanie.

Chyba jednym z niewielu plusów tej opowieści poza dziarskim tatuśkiem Rockiem jest powrót na duży ekran dawno niewidzianej Neve Campbell. Aktorka znana głównie z roli Sidney Prescott w cyklu Krzyk wypada niezgorzej, zarówno w komediowym, jak i sensacyjnym anturażu. Co ciekawe, Campbell  i Johnson są praktycznie równolatkami, więc chociaż ten jeden raz nie można marudzić, że Hollywood obok twardziela wrzuca jakąś o połowę młodszą siksę, aby ładnie komponowała się w tle mięśni głównego bohatera. Tu nie ma tego problemu.

Drapacz chmur nie jest drugą Szklaną pułapką, nie dorasta nawet do pięt filmowi Johna McTiernama. Nie jest też Płonącym wieżowcem, bo akrobatyczne wygibasy przedkłada nad specyficzne uczucie osaczenia, pozostawania w nieustannym zagrożeniu, gdzie szalejący żywioł jest osobliwym bohaterem prześladującym swoje ofiary. W produkcji Rawsona Marshalla Thurbera miałka fabuła przeplata się wyświechtanym dramatem rodzinnym, będącym tylko kolejną kopią podobnej zbieraniny wątków, które miast podnosić napięcie budzą w nas uczucie nachalnej i odtwórczej kalki. Możliwe, że miłośnicy tandetnych scen dramatycznych i efektów komputerowych będą piać z zachwytu nad monumentalnością tego dzieła, warto mieć jednak na uwadze fakt, że w kinie przeznaczonym w jakiejś mierze dla familijnego odbiorcy nie ma miejsca na eksperymenty, wirtuozerię czy przełomowe wybory. Schematy nie zawsze są złe, zwłaszcza jak twórcy potrafią się nimi bawić i udanie przetwarzać na potrzeby swoich dzieł. W Drapaczu chmur ta sztuka się jednak nie powiodła, więc co bardziej złaknieni kina mocnych wrażeń, powinni rozważyć wybór innego seansu.

Ocena: 3/10

Tytuł: „Drapacz chmur"

Reżyseria: Rawson Marshall Thurber

Scenariusz: Rawson Marshall Thurber

Obsada:

  • Dwayne Johnson
  • Neve Campbell
  • Pablo Schreiber
  • Noah Taylor
  • McKenna Roberts
  • Kevin Rankin
  • Roland Møller
  • Byron Mann
  • Matt O'Leary
  • Hannah Quinlivan

Muzyka: Steve Jablonsky

Zdjęcia: Robert Elswit

Montaż: Julian Clarke, Michael L. Sale

Scenografia: William DeBiasio, Lin MacDonald

Kostiumy: Ann Foley, Luca Mosca

Czas trwania: 102 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji


comments powered by Disqus