„Slime Fiction” - recenzja
Dodane: 01-07-2018 18:09 ()
Umawiasz się na piwo ze znajomymi i wiesz, że się spóźnią? Jedziesz do pracy komunikacją miejską? Wychodzisz załatwić coś u lekarza czy nie daj Panie Boże w jakimś urzędzie? Mam dla Ciebie idealne rozwiązanie na czas, w którym przyjdzie Ci się wówczas nudzić. Tym lekarstwem jest „Slime Fiction”, czyli zbiorek krótkich opowiadań autorstwa Polskiego Króla Szlamu – Łukasza Kowalczuka. Co najwyżej kilkustronicowe opowiadania wydane w poręcznym i kieszonkowym formacie są idealnym rozwiązaniem w tego typu sytuacjach. Przy najbliższej okazji zrezygnuj więc z dwóch porcji chmielu w płynie i zakup (jeśli jeszcze jest gdzieś dostępny) ten zbiór.
Łukasz Kowalczuk jest niezwykle płodnym autorem. To jest niezaprzeczalny fakt i basta. Na rynku ukazują się coraz to nowe jego komiksy, autor wychodzi z nowymi inicjatywami jak niedawno stworzone koszulki czy okładki płyt, nie pisząc już o organizacji Szlam Festu. Teraz jeszcze wziął się za pisanie opowiadań (jedną książkę na swoim koncie już ma, ale trzeba pamiętać, że był to jednak zupełnie inny projekt). Zasługa zapewne duża tego, że Kowalczuk od jakiegoś czas jest zawodowym, a nie hobbystycznym, twórcą komiksów więc i na swojej pracy może się skupić w pełni, siedząc w swojej szlamowej jaskini umiejscowionej nieopodal Trójmiasta. Kowalczuk ma z tego pieniądz, a czytelnik fajną rozrywkę więc układ wydaje się idealny i oby takich więcej w polskim komiksowie.
Ok, ale czy w ogóle warto sięgać po „Slime Fiction” i co to w ogóle jest, zapytacie? Już odpowiadam. „Slime Fiction” to zbiór dziesięciu bardzo krótkich opowiadań zilustrowanych dodatkowo rysunkami znanych twórców komiksów. Wśród nich m.in. Zavka, Piotr Nowacki, Barbara Okrasa, sam Kowalczuk czy Grzegorz Pawlak. O tym, jak silna jest to ekipa, może świadczyć fakt, że swoją ilustrację chciał też w tej książce opublikować Jack Teagle, ale odpadł w eliminacjach, gdyż inni okazali się lepsi i lepiej pasujący do koncepcji. Wow! Warto też od razu wspomnieć, że publikacja ta jest ściśle limitowana i numerowana, a łączna liczba egzemplarzy, które trafiły na rynek, wynosi 200 sztuk. Każda z nich opatrzona została rysografem autora, co jest fajną opcją dla kolekcjonerów i miłym gestem Kowalczuka w stosunku do fanów jego twórczości.
Czy warto po ten zbiór sięgać i go czytać? To w pewnej mierze zależy od tego, czy jesteście fanami twórczości Kowalczuka. Jeśli tak to nawet nie ma się co zastanawiać i was zapewne przekonywać do tego nie muszę, bo już swój egzemplarz macie. Jeśli natomiast do tej pory się z pracami autora nie spotkaliście lub – co gorsza – nie lubicie ich, to dla was spieszę z wyjaśnieniem. Moim zdaniem warto na pewno z jednego i podstawowego powodu. Z powodu ciekawości jak osoba, która do tej pory tworzyła głównie komiksy, odnalazła się na innej płaszczyźnie. Oczywiście gdzieś „tam tu i ówdzie” Kowalczuk pisywał i publikował swoją prozę (część jest zebrana w tym zbiorze), natomiast ta książka daje możliwość zapoznania się z szerszym spojrzeniem na tego typu sztukę. Oczywiście porusza się on po ściśle przez siebie wyznaczonych ścieżkach, nie oczekujcie więc nagle historii o Żołnierzach Wyklętych czy o tym, jak walczył z depresją, bulimią czy cholera wie czym jeszcze. Nie. Z każdego z dziesięciu opowiadań szlam i pulpa wylewa się litrami. Kowalczuk opisuje w nich to, co oglądamy też w jego komiksach. Mimo tego zbiór ten jest naprawdę różnorodny, a to z tego powodu, że wbrew opinii niektórych nie jest to autor monotematyczny. Wielkie potwory, kosmici planujący podbój Ziemi, wrestling, kryminał, opowieść o skejcie jeżdżącym na desce, Conan Barbarzyńca... cholera czego tu nie ma. A wszystko to podane w najlepszy możliwy sposób, czyli w klimacie szlamowych prac Łukasza. Czytając poszczególne historie, będziemy czuli się jak w domu, gdyż znając komiksy Kowalczuka, staną nam one przed oczami. Ci z kolei, którzy sięgnęli po „Slime Fiction” przed lekturą komiksów, znajdą w nim świetną zajawkę i wprowadzenie do świata kowalczukowego szlamu.
Poszczególne opowieści są bardzo krótkie, natomiast nie oznacza to, że są nijakie. Wręcz przeciwnie, każda z nich czymś zaskakuje. Zaskakuje zakończeniem, przyjętą konwencją, samym pomysłem na daną historię. Elementów tych jest doprawdy sporo więc i każda z historii ma coś do zaproponowania. Bardzo interesujące i godne zauważenia jest to, jak autor porusza się w różnych konwencjach. Raz historia ma w sobie coś z kryminału czy thrillera, raz jest to historia przygodowa, a innym jeszcze razem autor atakuje nas zupełnie wykręconym i schizofrenicznym spojrzeniem na podbój Ziemi, gdzie najeźdźcami są ogromne kraby... Mając do dyspozycji niewielką ilość miejsca, Kowalczuk udowadnia, że potrafi wykorzystać je idealnie i wycisnąć wszystko, co się tylko da. Tak samo jest przy jego komiksach, które też nie należą nigdy do przesadnie długich. Ma on jednak dużą umiejętność zaciekawienia swoją twórczością i jak się okazuje niezwykle lekkie i przystępne pióro. W mojej opinii potrafi on pozytywnie zaskoczyć pomysłowością swoich opowiadań.
Oczywiście nie spodziewajcie się tutaj nie wiadomo jak poważnej tematyki i twórczości. „Slime Fiction” to mocna, waląca w nos pięść, która spada na czytelnika. Lekka i pulpowa atmosfera podlana dawką brutalności i podsypana szczyptą twistów powoduje, że jest to lektura dla otwartego na nowe doznania i lubującego się w szlamie czytelnika. Ja się bawiłem przy nim krótko, aczkolwiek intensywnie i na pewno kilka z opowiadań zapadnie mi na dłużej w pamięć. Browar spijany podczas lektury tej książki smakował zdecydowanie lepiej. Nawet jeśli nie przekonują was historie Kowalczuka o ninjach, wielkich potworach, zmutowanych kosmitach i alkoholikach ratujących świat przed zagładą to i tak zerknijcie do „Slime Fiction”. Myślę, że możecie zostać pozytywnie zaskoczeni.
Tytuł: Slime Fiction
- Autor: Łukasz Kowalczuk
- Wydawnictwo: Łukasz Kowalczuk Przedstawia
- Format: 100x145 mm
- Liczba stron: 80
- Oprawa: miękka
- Papier: offsetowy
- Druk:cz.-b.
- ISBN-13:9788394411046
- Data wydania: 23 maj 2018 r.
- Cena: 25 zł
comments powered by Disqus