„Jurassic World: Upadłe królestwo” - recenzja
Dodane: 10-06-2018 23:50 ()
Po premierze Jurassic World stało się jasne, że oszałamiający wynik finansowy (w 2015 roku był to nowy rekord otwarcia bijący o włos Avengers) nie pozostanie bez znaczenia dla potencjalnych sequeli. Wszak w Hollywood pieniądz nie śpi, tylko ma procentować i dostarczać kolejnych niebotycznych zysków. Ożywianie dinozaurów na dużym ekranie to swoisty wabik zarówno dla młodszej widowni, jak i tej starszej, poszukującej w tego typu produkcjach czystej rozrywki. Film Colina Trevorrowa takową zapewnił, a jak jest w przypadku Upadłego królestwa?
Powracamy na Isla Nublar do królestwa przerośniętych gadów, których los wydaje się przesądzony. Zbliża się erupcja uśpionego wulkanu, co oznacza, że prehistoryczny świat ponownie odejdzie w niepamięć. Podnoszą się głosy, aby uratować zwierzęta, które do niedawna były jeszcze turystyczną atrakcją sławetnego parku jurajskiego. Zdając się na opinie fachowców, rząd amerykański postanawia pozostawić sprawę dinozaurów w rękach matki natury, co nie przeszkadza prywatnym inwestorom w wyprawie na wyspę w celu pochwycenia co ciekawszych okazów. W tym celu niegdysiejszy współpracownik Hammonda angażuje do tej misji Claire, która ma przekonać Owena do powrotu na piekielną wyspę. Rozpoczyna się wyścig z czasem.
Nostalgia – to chyba jedyny powód, dla którego warto się wybrać do kina na Jurassic World: Upadłe królestwo. Chęć zobaczenia ponownie na dużym ekranie dinozaurów to zawsze frajda, a od strony technicznej twórcy filmu poradzili sobie wyśmienicie. W sumie na tym kończą się atuty tej produkcji. Efekty wizualne nie są w stanie zamaskować wszystkich niedostatków miałkiej i obrażającej inteligencję widza fabuły. Wyprawa na rozpadającą się Isla Nublar wywołuje dreszczyk emocji, oglądanie dinozaurów w naturalnym środowisku i ludzi pragnących ich pochwycić zawsze gwarantuje napięcie. Tym bardziej że Bayona wprowadza nieco stylistyki grozy do sekwencji z przerośniętymi gadami zamkniętymi w małych pomieszczeniach.
Niestety im dalej w las, tym piętrzą się głupoty. Gdy akcja przenosi się na ląd, familijna produkcja o dinozaurach przemienia się w tandetny obraz o inżynierii genetycznej i pazernych ludziach, którzy nie cofną się przed niczym, aby zarobić obrzydliwie wielkie miliony dolarów na prehistorycznych gadach. Piwnica lokalnego biznesmena to ogromna pieczara mogąca pomieścić olbrzymie zwierzęta, a nadziani inwestorzy z chęcią nabędą jednego czy drugiego zwierzaka, bo to przecież nie są krwiożercze bestie i można nimi sterować czy je wytresować. Tak. Stek bzdur w tym filmie przechodzi jakiekolwiek pojęcie i można się zastanowić, co w tym wszystkim robi Star-Lord, który jako jedyny potrafi na trochę rozerwać drętwą atmosferę lekkim żarcikiem. Dorzucając do tego tajemnicę Lockwooda, która jest odsłaniania w nieudolny sposób i nie ma większego znaczenia dla fabuły, otrzymujemy obraz nędzy i rozpaczy. Finałowa konfrontacja ludzie kontra dinozaury to kolejny przykład braku interesujących pomysłów na ożywienie tej już mocno wyeksploatowanej serii. A koniec jest podobny jak w przypadku części trzeciej.
Aktorstwo również nie wybija się tu na wysoki poziom, bo nowe postaci wypadają dość blado, a ich interakcje są oparte na prymitywnym humorze, który powtarzany do znudzenia staje się mało śmieszny, bądź na nadekspresywnych, często sztucznych reakcjach. Również zakapiory i ludzkie hieny nie mają tu wiele do zagrania. Z kronikarskiego obowiązku należy wymienić niegramotnego żołdaka nieporadnie portretowanego przez Teda Levine’a, wyciągniętego z zatęchłej szafy Jamesa Cromwella, który grać już może tylko niedołężnych dziadków czy marvelowskiego eks-złoczyńcę w osobie Toby’ego Jonesa, które kreacja zapada w pamięć głównie dzięki jego nowej, błyszczącej sztucznej szczęce. Jest jeszcze Jeff Goldblum, którego powrót był hucznie zapowiadany. Niestety Iana Malcolma w tym filmie jest dosłownie dwie minuty. Zmarnowano potencjał rozpoznawalnej i charyzmatycznej postaci.
Upadłe królestwo gra wyłącznie na nostalgii widzów pragnących jeszcze jeden raz obejrzeć dinozaury na dużym ekranie. Paradoksalnie przerośnięte gady dostały tu chyba najmniej czasu antenowego z ostatnich filmów cyklu. Dziwi taki obrót sprawy, jak i wybór dość przeciętnej fabuły. Innymi słowy, najnowszy Jurassic World to niewypał. Nawet doceniany reżyser Sierocińca nie był w stanie tchnąć życia w to ekranowe truchło. Może warto byłoby odesłać dinozaury tam, gdzie ich miejsce, na karty historii i nie straszyć już widzów niewydarzonymi historiami z ich udziałem. Szkoda marnować reputację tych prehistorycznych stworów, których czas w kinie najwyraźniej dobiegł końca.
Ocena: 4/10
Tytuł:„ Jurassic World: Upadłe królestwo"
Reżyseria: J.A. Bayona
Scenariusz: Colin Trevorrow, Derek Connolly
Obsada:
- Chris Pratt
- Bryce Dallas Howard
- James Cromwell
- Ted Levine
- Geraldine Chaplin
- Jeff Goldblum
- Toby Jones
- Rafe Spall
- Isabella Sermon
- BD Wong
Muzyka: Michael Giacchino
Zdjęcia: Oscar Faura
Montaż: Bernat Vilaplana
Scenografia: Tina Jones
Kostiumy: Sammy Sheldon
Czas trwania: 128 minut
comments powered by Disqus