„Uncanny X-Men” tom 5: „Mutant omega” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 29-04-2018 16:11 ()


W swojej bogatej historii podopieczni Charlesa Xaviera spotykali przeróżnych przeciwników. Przeciętnych zakapiorów, którym pokazywali miejsce w szeregu, potężnych mutantów stanowiących zagrożenie dla świata, których w inny sposób niż pracą zespołową nie dało się okiełznać. Zawsze istniało jednak zagrożenie, że pojawi się istota omnipotentna, którą niezwykle trudno będzie pobić nawet połączonymi mocami wszystkich x-zespołów.

Wraz z testamentem Charlesa Xaviera ujawnionym przez Jen Walters mutanci poznali swoje przeznaczenie. Wprawdzie ich mentor dawno już nie żyje, ale wydaje się, że przez lata przygotowywał zespół do podobnego starcia. Powstrzymać innego mutanta o nieograniczonej mocy stanowiącego śmiertelne zagrożenie dla świata. Takie historie nigdy nie są łatwe do napisania, bo skonfrontowanie ze sobą postaci o boskiej proweniencji, mogącej przewidzieć ruchy swoich oponentów, to gra do jednej bramki. Drugi zespół od początku stoi na straconej pozycji.  

Tak jest właśnie w przypadku Matthew Malloya skrywanego przez lata przez Xaviera mutanta o największym spektrum mocy. Siłowe rozwiązanie nie wchodzi w grę, bo oznacza sromotną porażkę. Scott Summers coraz bardziej męczony sumieniem za grzechy przeszłości stara się przekonać najniebezpieczniejszego mutanta na Ziemi, że jest w stanie pomóc mu okiełznać ogrom niezrozumiałej dla niego mocy. To jednak niejedyny plan rodzący się w głowie lidera X-Men. Przekonanie Matthew o dołączeniu do grupy równa się z pozyskaniem sojusznika, którego będą się lękać wszyscy przeciwnicy mutantów. Czy nie jest to jednak droga, która prowadzi w przeciwnym kierunku, niż przed laty nauczał go Xavier?

Tworzenie postaci o nielimitowanej mocy ma sens, jeśli równocześnie ma się plan na porządne rozegranie tej partii. Moc absolutna korumpuje, jak już niejednokrotni e było pokazane na łamach tej serii obojętnie czy będzie to moc Phoenixa, czy umiejętności mutanta omegi. Bendis miał interesujący pomysł na zjednoczenie homo superior, bo w obliczu takiego zagrożenia nie może być mowy o solowej brawurze. Wybrał jednak rozwiązanie bliskie deus ex machinie. Z jednej strony nie można mu się dziwić, patrząc na umowność świata mutantów, w którym rozwiązania są dość często dyskusyjne. Z drugiej zaś zdał się na manipulację materią, którą najłatwiej dostosowywać do potrzeb historii. Pytanie, czy taki zabieg jest atrakcyjny, bo z jednej strony może wywołać zachwyt nad odwagą scenarzysty, z drugiej będzie potępiany za pójście na łatwiznę.

Z pewnością Bendis nie zrobił jednego. Nie zakończył historii w momencie, który ładnie wyczyściłby przedpole dla kontynuatora jego wizji, a jednocześnie byłby ogromnym aktem odwagi. Nic takiego jednak się nie stało i nie tylko odczuwa się niedosyt poprzez zmarnowanie nieźle zapowiadającego się wątku, ale też brakuje fundamentalnych zmian w serii, która od początku tego runu zmierza donikąd. Summers musi uświadomić sobie popełnione błędy, a być może zapłacić za nie również wysoką cenę. Jednak w niniejszej historii jest to przedłużanie agonii wyświechtanego motywu. Szoku się nie spodziewajcie, bo konfrontacja z mutantem omegą to ciekawa idea, ale niestety bez mocnego finału. W ten sposób można się bawić przygodami podopiecznych Charlesa Xaviera do znudzenia, scenarzysty lub czytelnika. Potrzeba wprowadzenia świeżości jest widoczna.

 

Tytuł: Uncanny X-Men” tom 5: „Mutant omega

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis
  • Rysunki: Chris Bachalo, Kris Anka
  • Tusz: Tim Townsend
  • Wydawca: Egmont
  • Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Stron: 132
  • Format: 165x255
  • Data publikacji: 18.04.2018 r.
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus