„Avengers”: „Wojna bez granic” - recenzja
Dodane: 25-04-2018 21:46 ()
James Cameron, twórca Terminatora, Titanica i Avatara, w jednym z ostatnich wywiadów stwierdził, że ma nadzieję, iż niedługo widzowie zaczną odczuwać zmęczenie filmami o Avengers. Wcześniej naraził się fanom Wonder Woman, krytykując Patty Jenkins. Czy zatem jego słowa należy uznać za prorocze, że wcześniej czy później zmęczymy się ekranowymi perypetiami herosów Domu Pomysłów? Czy może jest w tej wypowiedzi nuta zazdrości, że kolejne sprawnie nakręcone produkcje biorą szturmem kina i dostarczają sporych zysków Marvelowi?
Jakby nie było, MCU dotarło do momentu, na który czekało wielu fanów. Kulminacji wydarzeń z osiemnastu filmów. Przy premierze Iron Mana nikt chyba nie zakładał, że filmowe uniwersum Marvela tak prężnie się rozrośnie. Nieśmiałe początki dość szybko przerodziły się w drapieżną ekspansję. Z jednej strony Marvel Studios nie ma sobie równych, wypuszczając do kin już trzy produkcje rocznie. Z drugiej jednak to uniwersum staje się bardzo hermetyczne. Bo ilość odniesień i połączeń z innymi filmami dawno już przekroczyła rozsądną liczbę i aby w pełni czerpać radość z obcowania z kolejnymi eventami, trzeba mieć na rozkładzie pozostałe filmy albo oglądać nie zważając na braki i niejasności.
Dziesięciolecie powstania MCU to idealny moment na mega widowisko z prawie wszystkimi postaciami, które mogliśmy oglądać dotychczas w produkcjach sygnowanych logo Marvel Studios. Sześć lat temu było wiadomo, że katem ziemskich herosów będzie Szalony Tytan – potężny siewca śmierci, uzurpator i niszczyciel światów. Jego nadejście subtelnie zwiastowały pojedyncze sceny, aż w końcu Thanos – komputerowo wygenerowany przeciwnik o aparycji i głosie Josha Brolina - najechał Ziemię w celu zdobycia dwóch kamieni nieskończoności. Jeden znajdujący się w naszyjniku Stephena Strange’a, drugi będący podstawą egzystencji Visiona. Atak na mistrza magii przenosi akcję w kosmos, gdy reszta największych ziemskich herosów musi bronić syntezoida przed poplecznikami Szalonego Tytana.
Infinity War nie jest usiane wyłącznie nieustanną walką w obronie wszechświata, który według Thanosa potrzebuje równowagi i należy go oczyścić z połowy populacji. Poszczególni bohaterowie mają misję do spełnienia, by zapobiec nadchodzącej zagładzie. Potężny tyran nie spocznie, póki nie zrealizuje swojego celu, a do tego potrzeba mu sześciu kamieni, więc wyrusza na ich poszukiwanie w najdalsze zakątki wszechświata. Obojętnie kto stanie na jego drodze, asgardzki bóg, ekipa kosmicznych wyrzutków czy zielony i wkurzony goliat – nikt nie jest w stanie oprzeć się potędze mocy jego rękawicy.
Można zadać sobie pytanie, czy warto było tyle zachodu – osiemnaście filmów – aby opowiedzieć taką historię? Odpowiem krótko: tak. Avengers: Infinity War to najbardziej komiksowy z dotychczasowych filmów Marvela. Crossover, jakiego nie powstydziłby się żaden autor, a już na pewno Jim Starlin – twórca pierwowzoru, z którego zaczerpnięto pomysł konfrontacji z Szalonym Tytanem. Tu nie ma miejsca na półśrodki, wszystko jest idealnie poukładane, wątki zgrabnie się zazębiają, a czas mija niezauważanie. Mimo ogromu bohaterów zaangażowanych na potrzeby widowiska każdy z nich jest ważnym trybem tej machiny prowadzącej do walki z potężnym przeciwnikiem, które ma solidny motyw, a jego historia została należycie nakreślona. To właśnie Thanos jest najsilniejszym punktem fabuły. Pozostałych bohaterów już znamy i wiemy, na co ich stać. On natomiast jest dla nich przeciwwagą, taranem niszczącym wszystko na swojej drodze, wedle marzenia, które nim zawładnęło. Szalę zwycięstwa na jedną czy drugą stronę może przeważyć drobny szczegół. Dlatego też napięcie towarzyszy nam nieustannie, a kolejne starcia są nie mniej ekscytujące i spektakularne. Oczywiście nie brakuje dobrze znanego, marvelowskiego humoru. Wszystko jednak w granicach rozsądku. Perypetie podzielonych bohaterów udanie się uzupełniają, a relacje między Thorem a Strażnikami Galaktyki stanowią najlepszy team-up, jaki został pokazany w filmie. Nie brakuje moralnych rozterek, wybierania mniejszego zła czy poświęceń. Twórcy nie pozostawili filmu jedynie na łasce wysokooktanowej akcji.
Bracia Russo poszli na całość, dostarczając najlepszy film w MCU. Na zbieg wielu wątków czekaliśmy dziesięć lat, ale było warto. Avengers: Infinity War to widowisko zapierające dech, kolosalne przedsięwzięcie, które ciężko będzie pobić. Wyważone w każdym calu i gwarantujące ponad dwie godziny wyśmienitej, przemyślanej, podlanej humorem, ale i goryczą rozrywki. Jeśli włodarze Marvel Studios nie wytracą rozpędu, to z chęcią obejrzę kolejne osiemnaście filmów z ich wytwórni. Na najbliższe czekam z wypiekami na twarzy.
Ocena: 10/10
Tytuł: Avengers: Wojna bez granic
Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
Scenariusz: Stephen McFeely, Christopher Markus
Obsada:
- Chris Evans
- Scarlett Johansson
- Josh Brolin
- Anthony Mackie
- Robert Downey Jr.
- Sebastian Stan
- Chadwick Boseman
- Don Cheadle
- Paul Bettany
- Elizabeth Olsen
- Chris Pratt
- Zoe Saldana
- Vin Diesel
- Bradley Cooper
- Dave Bautista
- Karen Gillan
- Pom Klementieff
- Tom Holland
- Carrie Coon
- Chris Hemsworth
- Tom Hiddleston
- Benedict Cumberbatch
- Letitia Wright
- Danai Gurira
- Benicio Del Toro
- Kerry Condon
- Gwyneth Paltrow
- Peter Dinklage
- Mark Ruffalo
- Tom Vaughan-Lawlor
- Winston Duke
- Benedict Wong
- William Hurt
Muzyka: Alan Silvestri
Zdjęcia: Trent Opaloch
Montaż: Jeffrey Ford, Matthew Schmidt
Scenografia: Leslie Pope
Kostiumy: Judianna Makovsky
Czas trwania: 156 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus