„Wehikuł czasu i inne opowieści” - recenzja
Dodane: 23-03-2018 19:00 ()
Nie nadużywając nadmiernie emfazy, wprost wypada stwierdzić, że w historii rodzimego komiksu Waldemar Andrzejewski był (a za sprawą swoich prac nadal jest) zjawiskiem z gatunku fenomenu, osobliwością (w pozytywnym rozumieniu tego słowa) tak różną od wszystkiego, co zostało zaprezentowane przez polskich twórców tego medium – i to zarówno wcześniej, jak i później - że wobec dokonań rzeczonego autora nie sposób przejść obojętnie. Rzecz jasna skojarzenia z dorobkiem Phillipe’a Druilleta (notabene ostatnimi laty konsekwentnie prezentowanym przez polską filię Egmontu) nasuwają się same. Określenie jednak naszego twórcy mianem zapatrzonego w swojego mistrza naśladowcy byłoby krzywdzącym nadużyciem.
Wszak już tylko bowiem wstępne rozpoznanie stosowanej przezeń metodyki kadrowania nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z plastykiem zdecydowanie wyróżniającym się na tle nie tylko krajowych kolegów po fachu, ale też twórców zagranicznych. Owszem, także pod tym względem znać stylistyczną zależność od rozwiązań stosowanych przez Druilleta (notabene obaj panowie mieli sposobność osobiście się poznać). Wyszukane, wzbogacane o liczne detale kadrowanie, skłonność do ornamentyzacji i udziwnionych (znowu w pozytywnym ujęciu tego określenia) form ustępujących co najwyżej mistrzom dojrzałego baroku, osobliwa metoda portretowania postaci, często niejako zawieszonych w nienaturalnych pozach, oszałamiająca nietypowymi kształtami architektura – to tylko główne elementy rzeczywistości kreowanych, za sprawą których Andrzejewskiemu udawało się osiągnąć unikalną i nierzadko przytłaczającą nastrojowość, trafnie oddającą atmosferę pierwowzorów literackich tekstów, adaptowanych przezeń na „mowę” komiksu. Gwoli ścisłości główną formą zawodowej aktywności Andrzejewskiego była przede wszystkim różnego typu ilustracja (okładki książek, plakaty etc.). Wygląda na to, że jego nietypowy jak na ówczesne polskie warunki styl przypadł do gustu tej części redakcji Krajowej Agencji Wydawniczej, która odpowiadała za przygotowanie dwóch komiksowych magazynów zapoczątkowanych w dobie lat 70. minionego wieku. Stąd angaż rzeczonego przy ich realizacji. Co prawda krótkotrwały, acz bez cienia wątpliwości pamiętny.
Dwie spośród zebranych w niniejszym albumie opowieści powstały na potrzeby magazynu „ALFA” podejmującego naonczas coraz bardziej popularne zagadnienia z pogranicza fantastyki oraz trudnych do pełnej weryfikacji zjawisk (m.in. zagadkowa architektura z zamierzchłej przeszłości, tzw. Niezidentyfikowane Obiekty Latające, teorie dotyczące metod potencjalnego wygenerowania sztucznej inteligencji oraz kierunków jej rozwoju). Tytuł ten trudno byłoby nazwać stricte komiksowym, choć nie da się ukryć, że narracje rysunkowe stanowiły przeważającą część jego zawartości. Przy czym wyraźnie zmierzano w kierunku numerów, nazwijmy to umownie, monograficznych i stąd m.in. numer trzeci poświęcony był zagadnieniu czasu, a numer szósty potencjalnym konsekwencjom ingerencji biologów w materię organiczną. W ciągu dziewięciu lat rynkowego bytu (1976-1985) „ALFA” doczekała się ledwie siedmiu odsłon. Dlatego też nieprzypadkowo wpływowy redaktor Krajowej Agencji Wydawniczej, Adam Kołodziejczyk (swoją drogą odpowiadający za realizację „RELAX-u”) określił owo przedsięwzięciem mianem „zapieszczonego dziecka KAW-u”[1]. Planowany był ponadto numer ósmy, ale z dotąd niewyjaśnionych przyczyn zaniechano tej inicjatywy.
Mimo niemiłosiernie rozciągniętego w czasie trybu wydawniczego (dość wspomnieć, że publikacje numeru szóstego i siódmego dzieliło bagatela cztery lata) przynajmniej część komiksów prezentowanych na łamach „ALFY” została całkiem nieźle zapamiętana. Choćby ze względu na udział w tym przedsięwzięciu Grzegorza Rosińskiego (brawurowo rozrysowane dwa epizody przygód pioniera Roberta w numerach trzecim i czwartym) oraz cenionego plastyka i wykładowcy warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w osobie Janusza Stannego (m.in. ilustracje do fragmentów powieści autorstwa Jerzego Żuławskiego „Na Srebrnym Globie” z fantastycznymi wręcz – dosłownie i w przenośni! – plenerami). Istotną rolę w procesie swoistej „mitologizacji” magazynu odegrał właśnie Andrzejewski, który we współpracy z A. Wolskim i J. Milczarkiem wykonał komiksowe adaptacje dwóch fundamentalnych dla rozwoju światowej fantastyki utworów autorstwa Herberta George’a Wellsa: „Wehikuł czasu” i „Wojna światów”. Oba, opublikowane u schyłku XIX w. teksty, pomimo swoistego retro-pokostu zasadniczo nic nie straciły na swej pierwotnej „sile rażenia” i tym samym okoliczność, że cztery dekady temu redakcja „ALFY” zdecydowała się po nie sięgnąć, ani trochę nie zaskakuje. Cieszy ponadto, że do roli ilustratora obu adaptacji zaangażowano właśnie Andrzejewskiego, za którego sprawą proza obdarzonego niepokojąco wręcz trafną intuicją Brytyjczyka zyskała dodatkowej, tym razem wizualnej niesamowitości.
Oba utwory są na ogół dość nieźle znane; gwoli przypomnienia wypada nadmienić, że „Wehikuł czasu”, powstały jako refleksja o kierunku rozwoju społeczeństwa hierarchicznego (czy jakby zapewne stwierdzili zwolennicy marksizmu: klasowego) epoki przemysłowej okazał się dla wszelkich odmian fantastyki autentyczną rewolucją, utworem w swojej kategorii wręcz archetypicznym, który dał początek często użytkowanemu motywowi podróży w czasie, a po części także postapokaliptyce (choć tego typu utwory funkcjonowały już wcześniej – jak chociażby „The Last Man” skądinąd znanej Mary Shelley, po raz pierwszy opublikowany w 1826 r.). Na jego kartach przybliża on historię błyskotliwego, bezimiennego naukowca (w tekście określany jest on symbolicznym mianem „Podróżnika w Czasie”), który uznał czas za de facto czwarty wymiar, po czym za pomocą skonstruowanego przezeń tytułowego wehikułu wyruszył do odległego roku 802701. Tam napotykał egzystującą pośród malowniczych wzgórz i popadających w ruinę misternych pałaców społeczność Elojów, filigranowych potomków ludzkości o co najwyżej szczątkowym stopniu rozwoju kultury duchowej. Niebawem odkrywa on straszną prawdę, wpisującą się w historiozofie Wellsa, sceptycznie ustosunkowanego wobec koncepcji niezachwianego, liniowego rozwoju ludzkości (czemu zresztą dał wyraz w innych swoich utworach – m.in. erudycyjnej „Historii świata” oraz wciąż oczekujących polskich przekładów „The Fate of Homo Sapiens” i adaptowanym na potrzeby kina „The Shape of Things to Come”).
Z kolei drugi z utworów – „Wojna światów” – to reakcja autora na model imperialny wdrażany przez przedstawicieli Korony Brytyjskiej (w tym zwłaszcza Cecila Rhodesa, zdobywcę południowo-wschodnich obszarów Afryki) m.in. na Czarnym Lądzie wobec tubylców egzystujących na niższym poziomie rozwoju społecznego i technologicznego. Tym razem jednak ofiarą bezwzględnych najeźdźców padają nie tyle uzbrojone w oszczepy i powlekane skórami tarcze plemienne pospolite ruszenia z obszarów współczesnego Zimbabwe, lecz samo serce wyspiarskiego mocarstwa. Opis doszczętnie zniszczonego przez Marsjan Londynu to zresztą jedna z najbardziej wstrząsających i sugestywnych scen w twórczości Wellsa i zarazem mimowolna (i niestety trafna) prognoza biegu spraw w toku wieku XX. Dojmującą grozę i beznadzieję „Wojny światów” wielokrotnie usiłowali osiągnąć w swoich tekstach liczni naśladowcy Wellsa (nie wyłączając zresztą Stephena Baxtera, autora opublikowanej w ubiegłym roku oficjalnej kontynuacji „Wojny…” o jakże wymownym tytule „The Massacre of Mankind”). Przynajmniej jak do tej pory mało komu ów wyczyn się powiódł. Wprost trzeba przyznać (a przy tym znowu bez grama przesady i egzaltacji), że Andrzejewski (a przy okazji także współpracujący z nim scenarzyści) odnaleźli się w gronie autorów, których wysiłki na tym polu można uznać za zwieńczone powodzeniem.
Jako kanwa dla komiksowych adaptacji zilustrowanych przez Andrzejewskiego posłużyły też teksty innych twórców literackiej fantastyki. „Tam, gdzie słońce zachodzi seledynowo” powstało bowiem na bazie opowiadania autorstwa Stefana Weinfelda (swoją drogą bardzo dobrze znanego polskim wielbicielom komiksu – choćby z takich albumów jak „Hernan Cortes i podbój Meksyku” zrealizowany wspólnie z Jerzym Wróblewskim), swego czasu zamieszczonego na łamach „Młodego Technika”. Dla wielu jest to najbardziej rozpoznawalne dokonanie Andrzejewskiego. Nieprzypadkowo, bo oprócz prezentacji w 11 numerze „RELAX-u” owa nowelka doczekała się także wznowienia w opublikowanej w roku 1987 antologii „Bambi”. Ostatnimi czasy przypomniał ją również Egmont w drugim wyborze opowieści z tego magazynu. „Tam, gdzie słońce…” to nostalgiczna, acz początkowo nie wolna od napięcia opowieść o nietypowej akcji ratunkowej. Wszechwiedzący narrator (a zatem zabieg formalny współcześnie niechętnie tolerowany) w tym akurat przypadku, ze względu na specyfikę utworu, sprawdza się idealnie. Tytułem ciekawostki wypada nadmienić, że zarówno „Tam, gdzie słońce…”, jak i inne teksty Weinfelda utrzymane w poetyce science fiction również zostały wznowione w tomiku zatytułowanym „Władcy czasu” (1979). Co więcej, to właśnie Andrzejewski wykonał ilustrację zdobiącą okładkę tego zbiorku. Jak zresztą czas pokazał niejedyną z myślą o utworach pióra wspomnianego scenarzysty/prozaika (vide m.in. powieść „Janczarzy kosmosu”).
Autentyczną rewelacją tego zbioru są jednak dwie dotąd wcześniej szerzej nieprezentowane nowele „Kapitan Nemo” i „Hasło Słomot”. Pierwsza z nich to rzecz jasna adaptacja „20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi”, jednej z najbardziej poczytnych powieści w dorobku kolejnego prekursora fantastki naukowej, Juliusza Verne’a. Historia hinduskiego arystokraty nękającego za pomocą okrętu podwodnego pływające pod brytyjską banderą jednostki morskie[2] doczekała się licznych adaptacji na różnorodne media (vide na swój sposób także na kartach „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów”) i przez kilka pokoleń rozpalała wyobraźnię czytelników/widzów na całym świecie. Niestety ze względu na brak poszlak umożliwiających ustalenie momentu wykonania tej adaptacji trudno orzec, czy oba utwory powstały mniej więcej w okresie współpracy Andrzejewskiego z „ALFĄ” i „RELAX-em” czy też w latach późniejszych. W przypadku adaptacji powieści autora m.in. „Z Ziemi na Księżyc” i „Napowietrznej wioski” można jednak pokusić się o przypuszczenie, że mogła ona powstać z myślą o ósmej, nigdy nie opublikowanej odsłonie „ALFY”, w której zamierzano przybliżyć tematykę tajemnic mórz i oceanów. Mało tego, niewykluczone, że na potrzeby magazynu planowano więcej adaptacji utworów Wellsa w wykonaniu Andrzejewskiego. Łatwo można sobie bowiem wyobrazić włączenie do piątej „ALFY” komiksowych „Pierwszych ludzi na Księżycu”, „Wyspy doktora Moreau” (ewentualnie „Pokarmu bogów”) w kolejnej oraz „Ludzi jak bogów” w numerze siódmym. Szkoda, że do tego nie doszło, bo dzięki temu niniejszy album byłby siłą rzeczy obszerniejszy.
Najkrótszy z zaprezentowanych tu utworów to niedokończony projekt „Hasło Słomot”. Na podstawie zachowanego materiału z miejsca widać, że miała to być kolejna produkcja przynależna gatunkowo fantastyce, choć tym razem skierowana raczej do nieco młodszego czytelnika niż pozostałe prace Andrzejewskiego. Na marginesie warto wspomnieć, że jednemu ze współczesnych scenarzystów komiksowych proponowano opracowanie i dokończenie tego przedsięwzięcia we współpracy z dobranym przezeń plastykiem. Do tego jednak nie doszło i tym samym „Hasło…” z dużym prawdopodobieństwem pozostanie w formie zaprezentowanej w niniejszym albumie. Cennym uzupełnieniem zebranych komiksów jest tekst autorstwa Daniela Góry, przyjaciela rodziny Andrzejewskich, w którym przybliża on życiorys i dorobek faktycznego bohatera tej antologii. Dzięki temu ewentualni odbiorcy niniejszej publikacji mają sposobność nieco bliżej poznać artystę znanego im dotąd wyłącznie z jego niezbyt przecież licznych komiksowych realizacji, a na mniejszą skalę także ilustracji książkowych i plakatów. Przy czym nie zabrakło także reprodukcji części spośród tych właśnie kompozycji. Do tego - jak cała zresztą zawartość tego albumu - starannie „odświeżone” przez niezawodnego Arkadiusza Salamońskiego.
Od maja 1998 r., kiedy to opublikowano pierwszy numer nieodżałowanego magazynu „Świat Komiksu”, polska filia Egmontu zaproponowała odbiorcom swojej oferty ogrom znakomitych tytułów, znacząco poszerzających horyzont rozeznania polskich czytelników w zakresie komiksowego medium. Wprost trzeba jednak stwierdzić, że „Wehikuł czasu i inne opowieści” to zdecydowanie jedna z najważniejszych inicjatyw podjętych przez tego wydawcę, plasująca się w tej samej grupie co pełne wydanie „Kajtka i Koka w kosmosie”, „Strażnicy” czy oba zbiory wybranych opowieści z magazynu „RELAX”[3]. Tym samym kolejna luka w prezentacji klasyki polskiego komiksu została w wielkim stylu zapełniona, a dokonania Waldemara Andrzejewskiego należycie uhonorowane. Krótko pisząc: Klasyk Absolutny!
[1] A. Rusek, To była chyba dobra robota albo durnowaty badacz rozmawia z wydawcą „RELAXu” w: „Zeszyty Komiksowe” nr 20 (2015), s. 125
[2] Przypomnijmy, że pierwotnie rolę Kapitana Nemo przypaść miała Polakowi, uczestnikowi powstania styczniowego. O tyle to nie zaskakuje, że nad Loarą zryw mieszkańców Królestwa Polskiego cieszył się znacznym poparciem opinii publicznej, a przez pewien czas także decydentów tzw. II Cesarstwa Francuskiego. Zmianę pierwotnego założenia spowodował sprzeciw wydawcy Verne’a, który obawiał się bojkotu powieści przez rosyjskich czytelników, stanowiących istotną część odbiorców twórczości tego pisarza.
[3] W przygotowaniu tom trzeci.
Tytuł: „Wehikuł czasu i inne opowieści”
- Scenariusz: J. Milczarek, Antoni Wolski, Stefan Weinfeld
- Ilustracje: Waldemar Andrzejewski
- Posłowie: Daniel Góra
- Skanowanie komiksów „Kapitan Nemo” i „Hasło Słomot”: Daniel Góra
- Wstępne przygotowanie graficzne komiksów „Kapitan Nemo” i „Hasło Słomot”: Darek Swędzikowski
- Skanowanie komiksów „Wojna światów”, „Wehikuł czasu” i „Tam, gdzie słońce zachodzi seledynowo”: Arkadiusz Salamoński
- Renowacja plansz komiksowych i projekt okładki (na podstawie archiwalnych numerów pisma „RELAX” i „ALFA”: Arkadiusz Salamoński
- Wydawca: Egmont Polska
- Data publikacji: 28 marca 2018 r.
- Format: 21 x 29 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 96
- Cena: 69,99 zł
Większość zawartości niniejszego albumu opublikowano pierwotnie w magazynach „ALFA” nr 3 („Wehikuł czasu” - 1977) i 4 („Wojna światów” - 1978) oraz „RELAX” nr 11 („Tam, gdzie słońce zachodzi seledynowo” - lipiec 1977).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus