Guillermo del Toro, Daniel Kraus „Kształt wody” - recenzja
Dodane: 21-03-2018 23:23 ()
Kiedy konfrontuje się dzieło filmowe z jego książkowym odpowiednikiem, to zazwyczaj starcie to wygrywają zdecydowanie książki. Jednak czasem materiał książkowy okazuje się o wiele słabszy niż film. Kiedy więc dowiedziałam się, że oscarowy „Kształt wody” ma swój książkowy odpowiednik, byłam bardzo ciekawa jak będzie właśnie w tym przypadku. Co lepiej oddało ducha tej opowieści: książka czy film?
Już na samym początku można odczuć diametralne różnice. O ile film del Toro skupia się głównie na postaci Esposito i jej niecodziennym uczuciu i ma dość prostą, nieskomplikowaną fabułę, to książka napisana przez Meksykanina wspólnie z Danielem Krausem (obaj mają już na koncie książkowych „Łowców trolli”) skupia się na dwóch postaciach: niemej sprzątaczce tajnego, rządowego ośrodka badań kosmicznych OCCAM wspomnianej już wcześniej Elisie Esposito i Richardzie Stricklandzie, ważnym w filmie, ale o nie tak mocno rozbudowanym wątku, jak ma to miejsce w książce. To właśnie te dwie różne osobowości z dwóch różnych światów połączy Deus Branquia – takie miano ma przypisane w książce istota z filmowego „Kształtu wody”, którą jedno z nich obdarzy wielką miłością, a drugie ogromną nienawiścią. To właśnie te dwa wątki łączą się w główną oś fabularną, którą dopełniają wątki poboczne związane z osobami z bliskiego otoczenia zarówno Esposito (Zelda, Giles, doktor Hoffstetler), jak i Stricklanda (jego żonę i dzieci). Mnogość bohaterów (autorzy co jakiś czas oddają głos lub pokazują nam co myśli poszczególna z postaci) może trochę komplikować czytanie i sprawiać wrażenie poprowadzenia całej fabuły w dość chaotyczny sposób. Film wiele rzeczy odpuścił, (np. ciekawie poprowadzony wątek Elainy, żony Stricklanda) zmienił albo dostosował do kinowego medium, aby sama historia lepiej opowiedziała treść książki. I to się świetnie sprawdziło, ponieważ opowieść stała się bardziej czytelna dla odbiorcy. Książka stanowi jednak świetne uzupełnienie, przedstawiając nam to, co twórcy z jakimś względów ostatecznie nie umieścili w swojej filmowej wizji. Dzięki książce możemy poznać m.in.: jak wyglądało życie Elisy sprzed pracy w OCCAM, jak poznała Gilesa i Zeldę, skąd wziął się w Ameryce Deus Branquia i jaki destrukcyjny wpływ na Stricklanda miały wydarzenia w Korei. To tylko niektóre rzeczy, a jest takich ciekawostek sporo: m.in. dzięki książce wiadomo, dlaczego początkowe sekwencje filmu wyglądają tak, a nie inaczej.
Co ważne, cała powieść to zdecydowanie proza poetycka, przesiąknięta wielką ilością środków artystycznych, m.in. neologizmów, animizacji, metafor, epitetów, synestezji itd., które nadają powieści oniryczności i umiejscowienie jej w realiach tzw. realizmu magicznego. Taka opisowość świata ma swoje plusy poprzez nadanie książkowej opowieści baśniowości, która zderza się dość brutalnie z samą historią. Jednak z drugiej strony, po jakimś czasie nadmiar tych środków dla niektórych może być męczący. Szczególnie gdy opisywani są bohaterowie przesiąknięci „moralną zgnilizną” tak jak np. Strickland.
Zarówno książka, jak i film to głównie poemat o miłości: tej pięknej, destrukcyjnej, wzniosłej, zakazanej, romantycznej, we wszelakich jej kształtach i formach. To też opowieść o rodzącym się uczuciu (miłość Elisy i Deus Branquia), jak i stadiach jego rozpadu (małżeństwo Stricklanda). To też opowieść o dążeniu do szczęścia, jego osiąganiu i utracie. To też studium człowieczeństwa; tego, co czyni nas ludźmi, a co nie. Jakie granice muszą być przekroczone, by utracić to miano w oczach społeczeństwa. Gdzie przebiega granica nad tym, co właściwe? Co powinno być ważniejsze: ideologia, rozkazy czy własna moralność i przyzwoitość.
Książka o wiele mocniej niż film podkreśla również feministyczne, antyrasistowskie i antywojenne przesłanie całej historii, jaką stworzył duet del Toro i Kraus. To kobiety są siłą napędową w tym świecie, jak mówi jeden z bohaterów; „są przyszłością”. To one choć marginalizowane, zmieniają oblicze zastanego przez siebie świata. Kształtują go powoli, ale mozolnie. Książkowy „Kształt wody” to mocna krytyka tamtych czasów, zarówno od strony prowadzonej polityki państwa, jak i społeczeństwa odrzucającego artyzm na rzecz bylejakości i konsumpcjonizmu, żyjącego w „bańce mydlanej”. Szczególnie widać to w postaci antagonisty głównej bohaterki, czyli Stricklanda. Na pierwszy rzut oka „człowieka swoich czasów”: patrioty, męża i ojca idealnej amerykańskiej rodziny. Paradoksalnie mężczyzny idealnego. Tylko że z czasem odkrywamy prawdziwe oblicze tej „amerykańskiej sielanki” lat 60: byłego żołnierza z klasycznymi objawami stresu pourazowego, prawdopodobnie wywołanego traumą związaną z wydarzeniami z wojny w Korei, który nie potrafi odnaleźć się w zastanym zmieniającym się świecie i który wraz z tokiem akcji coraz bardziej i głębiej popada w szaleństwo i obłęd. Strickland to wyuczony społecznie rasista i szowinista, który frazesami i przemocą próbuje zakryć wewnętrzną pustkę i strach, który go zżera od środka. Kiedy każda z jego zasad zostaje złamana, nie pozostaje mu nic. Staje się wrakiem człowieka. I – co gorsza – pokonanego przez to, co najbardziej nienawidzi.
Podsumowując, bardziej przemówił do mnie film, ale myślę, że książka również przypadnie Wam do gustu. Tym bardziej że możecie dowiedzieć się z niej o rzeczach, które zostały pominięte w filmowej produkcji, a które świetnie uzupełniają obraz tej wyjątkowej opowieści. Opowieści o miłości, która skrywa w sobie wiele obliczy.
Tytuł: Kształt wody
- Autor: Guillermo del Toro, Daniel Kraus
- Format: 140 x 205 mm
- Stron: 430
- Okładka: miękka
- Wydawnictwo: Zysk i S-ka
- Tłumaczenie: Tomasz Bieroń
- Wydanie: wyd. 1
- ISBN: 978-83-8116-263-0
- Premiera: 27.02.2018
- Cena: 36,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Zysk i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus