Jacek Sobota „Wieczór trzech psów” - recenzja

Autor: Damian Zubik Redaktor: Motyl

Dodane: 02-03-2018 11:20 ()


Przyznam, że lektura zbioru opowiadań Jacka Soboty wydanego pod tytułem Wieczór trzech psów stanowiła dla mnie w dwóch przypadkach „ten pierwszy raz”. Do tej pory nie miałem okazji zetknąć się z twórczością Soboty, a po zapoznaniu się z jego biografią chciałem to nadrobić. Pisarz, wykładowca akademicki (filozofii) i krytyk literacki (literatury fantastycznej rzecz jasna) to połączenie nader ciekawe i zawsze interesuje, jak przekłada się taki bagaż erudycyjny na twórczość. Po drugie zaś, dotychczas nie czytałem żadnej pozycji z obszernej serii „Archiwum polskiej fantastyki” wydawnictwa Solaris. A do tego doszła jeszcze blurbowa rekomendacja samego Orbitowskiego, że język Soboty „odurza bardziej niż wszystkie używki Philipa K. Dicka […]. Bez dwóch zdań, zaintrygowało mnie to na tyle, by bez wahania sięgnąć po liczący grubo ponad 500 stron zbiór opowiadań.

Opinie o twórczości Soboty, jak można się przekonać choćby po pobieżnym przejrzeniu serwisu Lubimy Czytać, są zgoła odmienne. Znajduje ona swoich zwolenników, urzeczonych wyjątkowością języka i klimatem kreowanych historii oraz zajadłych adwersarzy, którzy zarzucają jej sztuczność, nadmierne epatowanie bagażem erudycyjnym, nazywając ją niezrozumiałą czy wręcz bełkotliwą.

Już lektura pierwszego z 11 opowiadań zaprezentowanych w recenzowanym tomie, pozwala zrozumieć taką polaryzację stanowisk. Styl Soboty jest bowiem rzeczywiście specyficzny i niektórych może już na początku zniechęcić. Ale co poniektórzy (chyba mniejszość) znajdą w tych opowiadaniach coś, jeśli nie wyjątkowego, to z całą pewnością oryginalnego; coś, co pozwoli z przyjemnością przebrnąć przez dość zagmatwane i jednak dość nierówne opowieści.

Na Wieczór trzech psów składają się opowiadania z dwóch wydanych dotychczas przez pisarza zbiorów: Głosu Boga i Padliny. Część z nich składa się na swoiste dwa quasi-cykle ze wspólnymi miejscami akcji i bohaterami: ubrane w szaty chandlerowskiego kryminału historie z Miasta Molocha i przerobione na fantasy wydarzenia nawiązujące do biblijnych. Komplementarne wobec siebie są zwłaszcza te ostatnie – złożone z czterech opowiadań, które właściwie składają się na większą historię. Z tego też powodu może kompozycja książki powinna być nieco inna – i zamiast zaczynać od niepowiązanych ze sobą opowiadań, lepiej byłoby jako pierwsze umieścić te, które się grupują? Z pewnością łatwiej byłoby czytelnikowi wejść w świat(y) kreowane przez Sobotę, aczkolwiek spowodowałoby to chyba odwrócenie gradacji napięcia z rosnącej na malejącą – tak więc coś za coś.

We wszystkich opowiadaniach ujawnia się bardzo duża erudycja autora, czasem odnosi się wrażenia, że zbyt mocno eksponowana. Cały zbiór wypełniony jest licznymi odniesieniami literackimi, do wielkich pisarzy i ich dzieł. W toku opowieści pobrzmiewają echa m.in. Chandlera, Kafki, Gombrowicza czy Schulza. To literackie pole odniesień autor uzupełnia kontekstem filozoficznym, wyrażanym przywoływaniem lub parafrazowaniem poszczególnych stanowisk i kierunków. Ustanawia także problemy filozoficzne centralnymi zagadnieniami swoich opowiadań – wydarzenia opisywane są jakby pretekstem do przedstawienia kwestii determinizmu, wolnej woli czy dychotomii dobro – zło. Za dużo tego wszystkiego, gdyż burzy to odbiór opowiadań.

Pomysł sam w sobie jest bardzo interesujący – ubranie w szaty fantasy czy kryminału rozważań filozoficznych i zanurzenie ich dodatkowo w kulturze, zwłaszcza literackiej. Problem w tym, że momentami jest to zbyt hermetyczne. Nawet jeśli kogoś nie zniechęcą przywoływane na każdym kroku konteksty literackie i filozoficzne oraz specyficzny język i forma konstruowania opowieści, to i tak trudno poczuć się w światach Soboty „jak u siebie”. I nie chodzi tu o to, że są mroczne, posępne i bez większej wiary w człowieka i nadziei na lepsze jutro – to jest akurat po stronie zalet, bo rzadko się spotyka równie „potępieńcze” kreacje, a zatem rekomendacja Orbitowskiego znajduje poniekąd swoje uzasadnienie. Szkopuł w tym, że czytelnik nie może do końca w nich partycypować, nie ma możliwości imersyjnie zatracić swojego jestestwa na rzecz wykreowanych tu światów. Bohaterowie, miejsca, wydarzenia – wszystko to pretekst do snucia rozważań natury ontologicznej, epistemologicznej, etycznej, religijnej. Są one ciekawe, pozbawione dydaktyzmu, ale niezbyt sugestywne, brak im siły przebicia w postaci wyraźnego zakotwiczenia w tekście poprzez wykreowany świat.

Czasem autor całkiem rezygnuje z tego pozoru stawiania na opowieść, bawiąc się formą, co tworzy interesujące obrazy. Jak chociażby w opowiadaniu Dwie krople deszczu, gdzie prosta historia zostaje pokawałkowana na trzy części i przedstawiona w niechronologiczny sposób, przez co staje się inną jakością.

Proza Jacka Soboty z całą pewnością zasługuje na wyróżnienie. Styl autora można nazwać oryginalnym i bezkompromisowym. Opowiadania zamieszczone w Wieczorze trzech psów nie przysporzą nam raczej nieprzespanych nocy strawionych na przeżywaniu wykreowanych tam światów, ale z całą pewnością dadzą solidną ucztę intelektualną podaną w znanych i lubianych schematach. Lektura raczej niełatwa, nieodprężająca, ale warta poświęconej chwili. Poziom opowiadań jest nieco nierówny – poza niewielkimi wyjątkami mnie do gustu przypadły głównie te składające się na dwa mini-cykle. Wybitnymi nawet tych bardziej udanych nazwać nie można, ale warto zapoznać się z nimi zapoznać, jako twórczością nieszablonową.

A wydawnictwo Solaris z serią „Archiwum polskiej fantastyki” daje ku temu świetną okazję. Pochwalam tę inicjatywa jako przypominającą zapomniane już nieco dzieła rodzimej fantastyki lub otwierającą możliwość poznania nieznanych pisarzy. I sięgnę w przyszłości po kolejną zaproponowaną przez nich pozycję.

 

Tytuł: Wieczór trzech psów 

  • Autor: Jacek Sobota
  • Wydawnictwo: Solaris
  • Okładka: miękka
  • Papier: offset
  • Stron: 572
  • Cena: 35,99 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Solaris za udostępnienie egzemplarza do recenzji


comments powered by Disqus