„Fullmetal Alchemist” - recenzja

Autor: Damian Podoba Redaktor: Motyl

Dodane: 22-02-2018 12:09 ()


Filmy live-action na podstawie mangi i anime, które przebijają się poza Japonią, można policzyć na palcach. W dużej mierze zależy to od dość specyficznego grona odbiorców i stylu japońskiego kina.

Fullmetal Alchemist Hiromu Arakawy to seria będąca w absolutnym topie wśród mang. Dwie serie animowane i grono fanów spowodowały, że bohaterowie ci musieli prędzej czy później trafić na duży ekran. Było to wyzwanie, ponieważ widowiskowe efekty walk między alchemikami a homunkulusami w formie rysunkowej czy animowanej były stosunkowo proste do osiągnięcia, natomiast w filmie w grę wchodziła zupełnie inna technika. Wyszło tak sobie.

„Hagane no renkinjutsushi” jak brzmi oryginalny tytuł filmu, opowiada historię braci Elric. W młodym wieku Edward (Ryôsuke Yamada) i Alphonse (Atom Mizuishi) tracą matkę. Z żalu i tęsknoty postanawiają skorzystać ze sztuki alchemii, by przywrócić ją do życia, mimo że ludzka transmutacja jest czynem zakazanym. Ich działania mają tragiczne skutki: Al traci swoje ciało, natomiast Ed nogę. Za cenę ręki udaje mu się związać za pomocą alchemii duszę swojego brata z pustą zbroją. Od tego momentu bracia wyruszają w pełną przygód i niebezpieczeństw podróż w poszukiwaniu sposobu na przywrócenie im ciał. Tak z grubsza prezentuje się fabuła tego tytułu. Oczywiście ograniczony czas trwania filmu zmusił twórców do przycięcia wielu wątków i pojawienia się pewnych różnic, jednak ogólny zarys pozostał bez zmian. Dla osób znających fabułę mangi, w filmie będzie jedna, no może dwie zaskakujące sceny. Większość w mniejszym lub większym stopniu znajduje swoje odzwierciedlenie w oryginale.

Film w reżyserii Fumihiko Sori (ma na koncie pracę przy Titanicu oraz anime Vexille) jest ciekawą pozycją zarówno dla fanów oryginału, jak i każdego amatora ekscytujących widowisk. Warto jednak pamiętać, że jest to twórczość japońska, a więc dla nas dość obca kulturowo. Szczególnie jeśli chodzi o ekspresję aktorów i pewien rodzaj przerysowania emocji. Ignorując ten fakt, to aktorzy spisali się dość dobrze. Pierwowzory Winry (Tsubasa Honda znana z innego live-action „Great Teacher Onizuka”), pułkownika Mustanga (Dean Fujioka), Rizy Hawkeye (Misako Renbutsu) i Maesa Hughesa (Ryûta Satô, popularny japoński aktor serialowy i filmowy) miały swój charakter, który aktorzy oddali całkiem wiernie. Na uznanie zasługuje szczególnie Ryûta Satô, który jest beztroski i wesoły, ale jednocześnie w jednej chwili umie stać się poważny i dojrzały. Poza tym jego charakteryzacja jest zdecydowania najwierniejsza oryginałowi. Niewiele ustępuje mu na tym polu kreacja pułkownika Roya Mustanga i Lust. Oczywiście, jeśli spojrzymy na film okiem kinomaniaka wychowanego na obrazach hollywoodzkich, to grę aktorów wypadałoby ocenić miernie. Uważam, że nie byłoby to jednak sprawiedliwe. Trzeba też rzecz słowo o Winry, która jakimś cudem stała się brunetką. Całe szczęście filmowcy pozostawili jej specyficzny charakterek.

Kilka zdań trzeba poświęcić głównym bohaterom. Niestety filmowy Edward jest nijaki. O ile grę aktorską Ryosuke Yamady można przyswoić, to wygląd bohatera, a szczególnie jego włosy są tragiczne. Również Alphonse pozostawia wiele do życzenia. W tym wypadku miałem obawy od zobaczenia pierwszego trailera. Bądź co bądź jest to chodząca zbroja, mająca niezbyt naturalne wymiary. W scenach statycznych można było skorzystać z rekwizytu i wydaje mi się, że tak też robiono, natomiast Al w ruchu, to już wytężona praca grafików komputerowych i CGI. Niestety efekty nie są najwyższej jakości. Czasami Alphonse wyglądał jak żywcem wycięty z cutscenki z gry komputerowej sprzed dobrych kilku lat.

Komputerowe wstawki pojawiają się w filmie jeszcze wielokrotnie i w większości naprawdę wyglądają porządnie. Efekty alchemii są naprawdę zadowalające. Po chimerach Shou Tuckera widać, że w ich stworzeniu maczał palce ten sam człowiek, który animował Ala, jednak wizualizacje zdolności homunkulusów stoją na naprawdę dobrym poziomie. O pomstę do nieba woła za to końcówka filmu, w której mamy scenę zupełnie komputerową, a mnóstwem wygenerowanych postaci, których nienaturalna połyskliwość aż odrzuca od ekranu. Być może taki zabieg był celowy, ale w moim odbiorze wypadło mizernie.

Interesującą stroną widowiska są dźwięk i muzyka. W obu przypadkach nie mam nic do zarzucenia. Szczególnie muzyka jest dobrze skomponowana i wpada w ucho. Momentami zdawało mi się, że słyszę utwory inspirowane oryginalnym soundtrackiem z pierwszej serii anime, która jest dla mnie najlepszą ścieżką muzyczną ze znanych mi japońskich produkcji. Szczególnie przypadł mi do gustu utwór słyszalny już w trailerze. Kawał dobrej kompozycji.

Dobrze prezentują się również poszczególne sceny i praca kamery. Było kilka momentów, gdzie obraz nienaturalnie zafalował, ale w teorii można to podciągnąć pod efekt związany z akcją filmu. Twórcy dobrali ładne plenery, ale z drugiej strony budynki wyglądają mało naturalnie. Być może była jakaś obróbka graficzna. Na pewno całość jako obraz trzeba ocenić na plus.

Nad filmem czuwała Hiromu Arakawa, więc scenarzyści nieźle wywiązali się ze swojej pracy. Film daje się obejrzeć bez bólu, znając pierwowzór, co więcej, mam wrażenie, że osoba nieznająca mangi ani anime powinna bawić się lepiej. Historia jest spójna, chociaż mocno okrojona. Największym błędem jest zupełne wyrzucenie wątku początku znajomości braci Elric z pułkownikiem Mustangiem i dość niejasna przyjaźń z Maesem Hughesem. Mieszane uczucia wywołuje u mnie otwarte zakończenie. Z jednej strony fabuła w jakiś sposób się domknęła, ale jednocześnie zbyt jasno zostało dane do zrozumienia, że powinien być ciąg dalszy.    

Nie wiem, czy za, miejscami tragiczne, efekty wizualne odpowiadają niskie nakłady finansowe czy nieudolność twórców, ale przeczuwam, że film i tak odniesie spory sukces. Szczególnie w Japonii, ale nie zapominajmy, że FMA cieszy się wielką popularnością nie tylko tam. Za stronę finansową odpowiadała japońska filia Warner Bros., Oxybot oraz Square Enix Company finansujące również obie serie animowane: Fullmetal Alchemist i Fullmetal Alchemist Brotherhood.

Podsumowując, aktorski film jest przeciętny, szczególnie według standardów światowych superprodukcji. Na pewno jest to dzieło nierówne. Z jednej strony mamy naprawdę niesamowite efekty specjalne, a za chwilę dostajemy po oczach naprawdę tandetną animacją. Niemniej jednak uważam, że warto poświęcić dwie godziny na obejrzenie tego filmu. Być może rozbudzi to Wasze zainteresowanie oryginałem, czyli mangą lub świetnie udźwiękowionym anime. Fanów natomiast muszę przestrzec, możecie poczuć się lekko zawiedzeni rozwojem fabuły, uproszczeniami i brakiem wielu ważnych postaci. Nie ukrywam, że na film czekałem i z radością stwierdziłem, że pojawił się w serwisie Netflix. Nie żałuję też poświęconego na obejrzenie czasu.

Ocena: 6,5/10

Tytuł: „Fullmetal Alchemist” 

Reżyseria: Fumihiko Sori

Scenariusz: Hiromu Arakawa

Obsada:

  • Ryôsuke Yamada     
  • Tsubasa Honda     
  • Dean Fujioka     
  • Ryûta Satô     
  • Misako Renbutsu     
  • Yô Ôizumi     
  • Kenjirô Ishimaru     
  • Yasuko Matsuyuki     
  • Shinji Uchiyama     
  • Kanata Hongô

Efekty wizualne: Ryan D. Romero  

Scenografia: Alessandro Tarducci 

Czas trwania: 135 minut


comments powered by Disqus