Marcin Przybyłek „Gamedec": „Zabaweczki” - recenzja

Autor: Damian Podoba Redaktor: Motyl

Dodane: 20-02-2018 17:03 ()


Marcin Przybyłek stworzył niesamowite futurystyczne uniwersum, które ewoluowało od lekkiej detektywistycznej powieści w klimacie cyberpunka do monumentalnej historii SF, w której pojawiają się rozważania filozoficzne, teologiczne i politologiczne. Taki jest trzeci tom z cyklu o przygodach Torkila Aymora „Gamedec. Zabaweczki”. Czy jest tam jeszcze miejsce na przystępną rozrywkę? Mniej niż w pierwszym czy drugim tomie, ale tak!

Główny bohater emigruje z Ziemi na Gaję, planetę, która ma pozwolić wieść beztroskie życie, ile by to życie nie trwało. Oczywiście slogan reklamowy to jedno a realia to drugie. Trzeba również wziąć pod uwagę niezwykłą zdolność Torkila do szukania kłopotów i już wiemy, że przygody detektywa rozpoczną się na nowo.

Pierwszym wątkiem jest zaginiony statek emigracyjny „Medusa”. Druga sprawa to śledztwo w sprawie śmierci Mike’a Gunnera, rozgrywającego z drużyny Bezbolesnych. Główną sprawą jest jednak Bestia, która nie została pokonana, co więcej ma się dobrze i ostrzy sobie zęby na nieświadomą niczego Gaję. Tylko czy można być w trzech miejscach jednocześnie? Dla prawdziwego gamedeca nie ma rzeczy niemożliwych.

Wydarzenie, które opisują „Zabaweczki”, tak bardzo odbiegają od dotychczasowych tomów serii, że praktycznie można pomyśleć, że jest to już jakaś zupełnie inna historia. W tej książce czytamy o apokalipsie w najczystszej postaci. Do niemal biblijnych motywów dołączyć trzeba korporacyjne zmagania „kto pierwszy, ten lepszy”, a w cały ten kocioł wrzucić Torkila Aymora. Decyzje, jakie w tej części serii podejmuje bohater, nie są proste, chociaż w zasadzie nie zostaje mu dany żaden wybór. Decyduje idealizm oraz chęć chronienia przyjaciół. Ta książka mocno gra na emocjach. Fascynujące jest też zakończenie, które uderza w tak oczywiste kwestie związane z polityką, że człowiekowi aż chce przyklasnąć. Piękna wizja tworzenia się władzy. Chociaż raczej trzeba powiedzieć, że wizja wychodzenia władzy z cienia. W końcu znajdujemy też odpowiedź na pytanie, kim są towarzyszący Torkilowi Lee Roth i Monika. No, przynajmniej w pewnym sensie. Autor zdecydował się wprowadzić też wątek rodzinny Torkila, co jest bardzo interesującym posunięciem.

Fabuła książki jest znakomita, nie ma się nad tym co rozwodzić. Czas jednak na kilka refleksji nie do końca pozytywnych. Po pierwsze książka w wydaniu Rebisu ma niemal tysiąc stron, bo łączy w sobie dwie części, pierwotnie wydane w oddzielnych tomach. Wydanie jest bardzo ładne i staranne, ale… wydaje mi się, że po kilku turach czytania, książka tych rozmiarów niestety nie przeżyje mimo szczerych chęci czytelnika. Rebis zasługuje na słowa uznania, że zdecydował się wydać taki monumentalny tom w całkiem przystępnej cenie, zamiast sięgać do naszych kieszeni i wydoić czytelników na dwóch książkach – to fakt! Dlatego jestem rozdarty, omawiając tę kwestię i tak naprawdę każdy musi ocenić sam, co jest lepsze, dwa tomy i sumarycznie wyższa cena, ale książka, która nie ulegnie zniszczeniu, czy jeden tom, zasadniczo tańszy, ale objęty ryzykiem zniszczenia. Przy czym zaznaczam, że wydanie jest naprawdę solidne i spokojnie przetrwa kilka „czytań”. Grafika okładkowa jest wykonana na najwyższym poziomie. Fakt, że kolorystyka jest dość ponura, ale w końcu nad ludzkością w ogóle zebrały się ciemne chmury, więc wszystko gra doskonale.

Sprawa druga również związana z dwoma częściami „Zabaweczek”. Odniosłem wrażenie, że są one trochę nierówne w odbiorze. Pierwsza część trochę mnie zmęczyła. Nie wiem, czy było to spowodowane natłokiem informacji o nowinkach technicznych i zawiłościach chronologicznych, czy też opowieść nie była tak porywająca, jakbym się spodziewał. Druga część za to zrekompensowała wszystko. Łyknąłem ją w kilka godzin i bawiłem się doskonale. Finał, wyjaśnienie wielu spraw i nieoczekiwane rozwiązania spowodowały, że mój apetyt na kontynuację jest rozbudzony.

Trzecia rzecz, do której przyczepię się umiarkowanie to wspomniane już nowinki techniczne, nowe nazewnictwo upływającego czasu i słowotwórstwo autora zasługują na oklaski, ponieważ tak szczegółowo swój świat może wykreować prawdziwi mistrz. Z drugiej strony czytelnik w pewnym momencie może się po prostu pogubić w natłoku informacji. Sytuację ratuje oczywiście słowniczek z końca książki, gdzie wszystkie trudne słowa i zwroty są objaśnione. Nie ukrywam, że przy lekturze „Zabaweczek” czułem się bardziej zagubiony w nowych sformułowaniach technicznych niż np. przy pierwszym tomie.    

 Zdecydowanie polecam całą serię „Gamedec” każdemu miłośnikowi literatury niebanalnej. Oczywiście to wciąż jest książka rozrywkowa, więc pojawiają się sceny o lekkim zabarwieniu … humorystycznym, a czasem pikantnym. Może ktoś uzna niektóre sceny za niesmaczne, ale literatura ma swoje prawa, a czytelnik powinien je uszanować, sięgając po książkę. „Zabaweczki” mogę natomiast skomentować wyłącznie w jeden sposób: mistrzowska robota najwyższej próby.

 

Tytuł: „Gamedec": „Zabaweczki” 

  • Autor: Marcin Przybyłek
  • Wydawnictwo: Rebis
  • Seria wydawnicza: Horyzonty zdarzeń
  • Seria: Gamedec
  • Miejsce wydania: Poznań
  • Liczba stron: 984
  • Format: 130x200 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Data wydania: 26.01.2018 r.
  • Cena: 49,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za przesłanie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus