„Czarna Pantera” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 17-02-2018 22:15 ()


Czarna Pantera zaliczyła mocny debiut w Wojnie Bohaterów, rozpalając wyobraźnię i nadzieję na solowe przygody postaci wymyślonej przez Stana Lee i Jacka Kirby’go. Obraz Ryana Cooglera jest w pewnym sensie przełomowy, bo wprowadza do filmowego uniwersum Marvela społeczność Wakandy, wysoko rozwiniętego technologicznie państwa, które swoją potęgę oparło na najcenniejszym minerale na Ziemi, czyli vibranium.  Aby chronić złoża tego unikalnego metalu, Wakanda izoluje się od całego świata, udając biedny afrykański kraj, a tymczasem…

Ojczyzna T'Challi przedstawiona jako wizja futurystycznego miasta-państwa, w którym nie ma miejsca na biedę, a technologiczne osiągnięcia pozwalają mieszkańcom żyć w pokoju i dostatku, bliska jest niespełnionej utopii. Dla rodziny królewskiej liczy się głównie bezpieczeństwo swojego plemienia i nieangażowanie się w konflikty na świecie. Dla niektórych jednak izolacjonizm kraju nie jest idealnym rozwiązaniem i nieśmiało domagają się zmiany tej zachowawczej postawy. Wakanda ma potencjał być przykładem dla innych narodów albo też w bardziej agresywnej wersji walczyć o prawa uciśnionych czarnoskórych obywateli na świecie. Tak oto ścierają się dwie postawy – jedna T'Challi, druga Killmongera. Obie mało przekonujące, z tym że ta druga została w filmie pokazana w nader prymitywny sposób. Coogler, pragnąc główny wątek oprzeć na gruncie rozbieżnych wizji prowadzenia państwa i zaangażowanie w obronę praw czarnoskórej ludności, stworzył naiwną bajeczkę pełną przerysowań i nierealnych postaw, które w komiksie rozrywkowym mają rację bytu, ale w filmie wypadają dość sztucznie. Najbardziej jednak razi połączenie wysoko zaawansowanej technologii z tradycyjnymi rytuałami czy scenami konfrontacyjnymi z udziałem pał i dzid. Widać w tym wizję, której przyświecał jakiś cel, ale skończyło się jedynie na niekontrolowanym chaosie, co dobitnie widać też w finale. 

Intryga filmu nie jest skomplikowana, a można rzec, że wręcz banalna. Obrońca Wakandy pragnie raz na zawsze zamknąć rozdział zwany Ulysses Klaw i wyrusza w pościg za złoczyńcą, który wykradł cenne vibranium. Na wierzch wychodzą demony przeszłości ojca T'Challi, mające decydujące znaczenie dla przyszłości królewskiej rodziny. Czarna Pantera walczy nie tylko o życie, ale los swojego plemienia, który wydaje się coraz bardziej podzielony w sprawie polityki zewnętrznej państwa. Wakanda potrzebuje silnego lidera, który nie tylko będzie oznaką stabilności wewnątrz, ale też nie pozwoli na ucisk swoich pobratymców. 

Dzieło Ryana Cooglera to takie połączenie Księcia w Nowym Jorku i Jamesa Bonda. Twórca napakował do filmu wszystko, co tylko mógł, aby uatrakcyjnić widowisko, które niestety oparł na pretekstowej fabule. To znamienne, że bohater z Wakandy zaprezentował się lepiej w swoim debiucie w Wojnie Bohaterów niż solowym obrazie. Tu było mu zdecydowanie trudniej wybić się ponad dwie najbardziej wyraziste kreacje, czyli Nakię, graną przez najlepszą aktorkę tego obrazu – Lupitę Nyong'o - i Okoyo w interpretacji Danai Guriry, charyzmatyczną wojowniczkę, która wnosi też najwięcej humoru do filmu. Klasą dla siebie jest również Andy Serkis, potwierdzający, że jest stworzony do roli złoczyńców i tylko szkoda, że jego postać jest w tym przypadku całkowicie zmarnowana. Nie można powiedzieć wiele dobrego o drugim ze szwarccharakterów. Papierowa i stereotypowa kreacja Michaela B. Jordana niknie pod stertą niezbyt lotnych dialogów czy wręcz trywialnych pobudek nim kierujących. Nie mówiąc już o najbardziej doświadczonych Angeli Bassett i Forescie Whitakerze, których role rażą przerysowaniem i są niezamierzenie karykaturalne. Cały technologiczny zamęt i wykorzystanie gadżetów przypomina przygody Jamesa Bonda, z okresu, gdy bez przełomowej nowinki Q agent 007 nie mógł ruszyć w teren. Co za dużo, to niezdrowo.  

Czarna Pantera wprowadza lekki powiew świeżości do uniwersum Marvela, udowadniając, że nawet drugi czy trzeci garnitur bohaterów Domu Pomysłów można z powodzeniem zaadaptować na potrzeby kina. Nie jest to jednak tak dobry film, do jakich przyzwyczaiło nas studio, lecz tylko poprawna, rzemieślnicza robota. Chadwick Boseman, mimo że nie zawiódł, to daleko mu do zostania symbolem afroamerykańskich bohaterów. Przykro mi, ale palmę pierwszeństwa nadal dzierży Blade.

Ocena: 6,5/10

Tytuł: „Czarna Pantera” 

Reżyseria: Ryan Coogler

Scenariusz: Ryan Coogler, Joe Robert Cole

Obsada:

  • Chadwick Boseman
  • Michael B. Jordan
  • Lupita Nyong'o
  • Danai Gurira
  • Martin Freeman
  • Daniel Kaluuya
  • Letitia Wright
  • Winston Duke
  • Angela Bassett
  • Forest Whitaker
  • Andy Serkis

Muzyka: Ludwig Göransson

Zdjęcia: Rachel Morrison

Montaż: Debbie Berman, Michael P. Shawver

Scenografia: Jay Hart

Kostiumy: Ruth E. Carter

Czas trwania: 140 minuty  

 Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji. 


comments powered by Disqus