„Moon Knight” tom 1 „Z martwych” - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 04-02-2018 22:15 ()


Moon Knight nie jest w Polsce bohaterem zbyt dobrze znanym. Dzieło Warrena Ellisa i Declana Shalveya jest chyba pierwszą opublikowaną u nas opowieścią o przygodach Marca Spectora. I trzeba przyznać, że w natłoku różnych superbohaterskich historii ten komiks radzi sobie całkiem dobrze.

Szukając informacji na temat tego bohatera, możemy dowiedzieć się, że został stworzony przez Douga Moencha oraz Dona Perlina. Moon Knight po raz pierwszy pojawił się w roku 1975 w 32 numerze serii zatytułowanej „Werewolf by Night”. Jego debiut wiązał się z rolą złoczyńcy – miał porwać tytułowego bohatera tej serii na zlecenie tajemniczego Komitetu. Ostatecznie jednak Moon Knight nie tylko nie zrealizował tego zadania, ale zakumplował się z sympatycznym Wilkołakiem. Później przez pięć lat pojawiał się to tu, to tam, by w roku 1980 uzyskać własną serię i porządny origin. Za scenariusz odpowiadał wówczas jeden z jego twórców – Moench, natomiast rysunkami zajął się Bill Sienkiewicz. Czytelnicy dowiedzieli się, że najemnik Marc Spector przeciwstawił się swojemu pracodawcy, gdy zorientował się, że ten, zamiast badać archeologiczne znalezisko związane z egipskim bóstwem księżyca Khonshu, ma zamiar je ograbić. Niestety walka z Raoulem Bushmanem zakończyła się porażką Spectora, który został porzucony na pewną śmierć na pustyni. Uratował go jednak sam bóg Khonshu, choć może raczej zrobili to jego wyznawcy, oferując mu drugą szansę w zamian za przyjęcie na siebie odpowiedzialności związanej z wypełnianiem jego misji. Tak rozpoczęła się epopeja tej nietypowej postaci wypełniającej na ziemi wolę egipskiego bóstwa.

Polski czytelnik rozpoczyna swoją przygodę z Księżycowym Rycerzem od przygód tworzonych przez Warrena Ellisa i Declana Shalveya w ramach inicjatywy Marvel Now niemal czterdzieści lat po narodzinach tej postaci. Pierwszy tom zawiera sześć pierwszych zeszytów serii (dodajmy od razu, że są to jedyne napisane przez Ellisa zeszyty) publikowanych oryginalnie od maja do października 2014 roku. Wszystko, co trzeba wiedzieć, by cieszyć się lekturą, zostało ujęte w kilku zdaniach wstępu, po którym od razu rozpoczynają się szaleńcze przygody Moon Knighta. Warren Ellis zdecydował się stworzyć kilka osobnych, krótkich opowieści o tytułowym bohaterze, choć na dobrą sprawę pierwsza i ostatnia historia stanowią ciekawą klamrę spajającą całość. Przyjmując taką formułę, scenarzysta nie za bardzo musiał się przejmować wszelkimi ograniczeniami wynikającymi z przeszłości tego bohatera, a także nie utrudnił zbytnio zadania swoim następcom. Dzięki temu mógł skupić się na stworzeniu oryginalnych, bardzo zróżnicowanych i intrygujących historii. Mamy tu zatem opowieść o dość groteskowym (tak, jak jego ksywka) Ciachaczu, mroczną historię zemsty pewnego snajpera, rozprawę z dziwnymi duchami, opowieść o badaniach nad meandrami snu i beztroską nawalankę w opowieści o ratowaniu porwanej dziewczynki. Wszystko to zostało zwieńczone opowieścią o pewnym policjancie, któremu nie za bardzo podobała się dość powszechna fascynacja superbohaterami i postanowił jakoś jej zaradzić.

Każda z tych historii utrzymana jest w innej konwencji. Głównego bohatera widzimy zarówno podczas prowadzenia śledztwa, jak i zagłębiania się w odmęty snów czy wreszcie, gdy po prostu wyżywa się na swoich przeciwnikach, okładając ich bez opamiętania. Widzimy również, jak niczym Batman, używa coraz bardziej wymyślnych i zapewne nietanich gadżetów. Za każdym razem upaja się momentem, w którym jego wrogowie dostrzegają go zbliżającego się i niosącego im nieuchronne cierpienie. Warto odnotować, że nie jest to trudne, gdyż Marc Spector zawsze chodzi ubrany w nieskazitelną biel i wszystkie jego gadżety również utrzymane są w takiej kolorystyce. Widać go zatem z daleka.

Bardzo dobre wrażenie sprawia również graficzna warstwa komiksu. Rozpięte pomiędzy rygorystycznym podporządkowaniem schematowi a szalonym odwzorowywaniem narkotycznych wizji rysunki Declana Shalveya są niezwykle mroczne i sugestywne. Sekwencja, w której obserwujemy Moon Knighta zapadającego się halucynogenne głębiny snu, sprawia niesamowite – także za sprawą kolorystyki – wrażenie. Równie intrygująca, choć już utrzymana w zupełnie odmiennej konwencji jest sekwencja, w której snajper po kolei pozbywa się swoich ofiar. Tu już z chirurgiczną precyzją rysownik odtwarza schemat działania bezwzględnego mściciela. Ważną rolę odgrywają tu oczywiście kolory. Jordie Bellarie dba o to, by w każdym z tych wariantów plansze prezentowały się przekonująco. Wisienką na torcie jest galeria okładek regularnych oraz alternatywnych, tworzonych przez różnych autorów. Najbardziej klimatycznie prezentuje się dzieło Billa Sienkiewicza, ale swój urok – jak zawsze – ma również dzieło Skottiego Younga, utrzymane w charakterystycznej dla niego, dziecięcej stylistyce.

Debiut Księżycowego Rycerza w Polsce wypada zatem całkiem obiecująco. Ciekawe historie, interesująca oprawa graficzna i nietuzinkowa postać, którą jak na razie poznaliśmy jednak bardzo pobieżnie, stwarzają ciekawe możliwości narracyjne. Pytanie tylko, jak seria będzie radzić sobie w kolejnych odsłonach, bo zapowiedziany już drugi tom został stworzony przez inną parę twórców.

 

Tytuł:Moon Knight” tom 1 „Z martwych”

  • Tytuł oryginału: „Moon Knight. Vol 1. From The Dead”
  • Scenariusz: Warren Ellis
  • Rysunki: Declan Shalvey
  • Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 24.01.2018 r.
  • Wydawca oryginału: Marvel Comics
  • Objętość: 132 strony
  • Format 165x255 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus