„M jak morderca” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 07-01-2018 11:56 ()


Starzy aktorzy ponoć są dla produkcji czystym zbawieniem. Potrafią wnieść sporo doświadczenia, pokazać kunszt nawet w niewielkiej rólce czy nawet pociągnąć niezbyt porywającą fabułę swoją kreacją. Al Pacino był niegdyś taką ekranową osobowością, która podnosiła atrakcyjność obrazu. Jednak teraz jest on cieniem samego siebie, a role, które są mu powierzane, przypominają pastisz niegdysiejszych występów. Zestarzał się brzydko, można rzec, że zdziadział na ekranie.

Najlepszym przykładem jest ostatnia produkcja z jego udziałem, czyli M jak Morderca. Thriller kryminalny, którego twórca nie wiedział do końca, w którą stronę chce poprowadzić historię. Czy bardziej nasączyć ją grozą i obrzydzeniem, czy może postawić na interakcje między dwoma gliniarzami, starym wygą, powracającym właśnie z cieplutkiej emerytury i jego młodszym partnerem, którego los nie oszczędzał. Do tej dwójki stróżów prawa dorzucił jeszcze dziarską dziennikarkę, która ma przyglądać się pracy policji. Jednak jej motywacja do działania jest mocno naciągana i sprawdza się jak piąte koło u wozu. Ta trójka rozkosznych bohaterów musi odnaleźć mordercę, który prowadzi z nimi grę. Brutalnie traktuje swe ofiary, wiesza je i wydziera na ciałach kolejne litery hasła. Popularna i dobrze znana zabawa w wisielca, tylko hasło ciut przydługie do odgadnięcia i w dodatku po łacinie (widz nie ma co główkować). Funkcjonariusze nie mają jednak czasu na wnikliwą analizę jego działania, ponieważ kolejne ofiary pojawiają się w odstępie doby. Co wspólnego ma zabójca z parą uczciwych, ciężko harujących na wikt i opierunek glin?

Całkiem możliwe, że twórcom przyświecał jakiś pomysł na zrealizowanie tego miałkiego scenariusza, bo trudno wierzyć, aby aktorzy pokroju Ala Pacino i Karla Urbana brali się za role, które są zdecydowanie poniżej ich osiągnięć w karierze. Brak reżyserskiego obycia Johnny’ego Martina, byłego kaskadera, zaprzepaszcza wysiłek aktorów. Relacje postaci są typowe, schematyczne, w żaden sposób nie podnoszą napięcia. Postać reporterki drażni i zakłóca śledztwo, zamiast stać się istotnym ogniwem filmu. Największą bolączką wydaje się powiązanie mordercy z policjantami, motyw, który wprawia całą grę w ruch. Jest nie tyle rozczarowujący, ile niedorzeczny. Bzdurka, błahostka warta krwi niewinnych ofiar. Widz męczy się, oglądając na ekranie znanych aktorów wijących się jak ryba w sieci. Nic z tego nie wychodzi z pożytkiem dla filmu, który z jednej strony chce aspirować do mrocznych kryminałów, z drugiej stawia na tandetną stylistykę rodem z podrzędnych filmów grozy.

Pytanie, kto morduje, z biegiem akcji przestaje mieć znaczenie, a widz zastanawia się, kiedy ten nieudolny spektakl dobiegnie końca. M jak morderstwo to kino wybrakowane, mało emocjonujące i w gruncie rzeczy niepotrzebne. Może okaże się gratką dla zagorzałych fanów Ala Pacino, ale tu warto przestrzec, że dawny mistrz jest kompletnie bez formy.

Ocena: 2/10

Tytuł: „M jak morderca” 

Reżyseria: Johnny Martin

Scenariusz: Michael Caissie, Charles Huttinger

Obsada:

  • Brittany Snow
  • Al Pacino
  • Karl Urban
  • Sarah Shahi
  • Joe Anderson
  • Chelle Ramos

Muzyka: Frederik Wiedmann

Zdjęcia: Larry Blanford

Montaż: Jeffrey Steinkamp

Scenografia: Matthew Groves, Shane Cantrell

Kostiumy: Lorraine Coppin

Czas trwania: 98 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji


comments powered by Disqus