Co się czytało w 2017 roku?

Autor: Damian Podoba Redaktor: Motyl

Dodane: 06-01-2018 15:53 ()


Ubiegły rok był obfity w różnego rodzaju lektury. W sumie przez moje ręce przeszło około 70 książek, z czego 42 doczekały się recenzji. Nie wszystkie zebrały pozytywne noty, nie każda była też świeżą nowością prosto z taśmy produkcyjnej od wydawcy. W kilku słowach postaram się podsumować literacki 2017 rok.

U szczytu mojej listy najlepszych książek przeczytanych w 2017 r. nie stoją pojedyncze tytuły. Żeby dać wyraz swojemu uznaniu, umieszczam tam nazwiska autorów, którzy bez reszty porwali mnie w piękną, pełną akcji, humoru i doskonałej rozrywki przygodę. Mam tu na myśli Roberta J. Szmidta i jego trzy tomy „Pól dawno zapomnianych bitew”, które całkiem zasłużenie doczekały się publikacji anglojęzycznej. Tuż obok stoi seria o przygodach Mercedes Thompson Patricii Briggs, która jest wspaniałym przykładem wyjątku od niechlubnej reguły, że książki napisane przez kobiety i z kobiecymi bohaterkami są dla mnie absolutnie nieprzyswajalne. W tym wypadku bawiłem się świetnie i czekam na kolejne wznowienia i tomy, które powinny się ukazać w 2018 r. Ex aequo z wymienioną dwójką autorów stoi Marcin S. Przybyłek z fenomenalnym cyklem „Gamedec”, którego drugi tom „Sprzedawcy lokomotyw” wznowił Rebis. Zacieram ręce na myśl o dalszym ciągu, który jest już na horyzoncie. À propos autora i „Horyzontów wyobraźni”, to wysoką pozycję Przybyłka zapewnia mu także szalona wizja różowej wyspy zatopionej w zielonym, agresywnym oceanie, czyli „Orzeł Biały” a dokładniej jego drugi tom, który ujrzał światło dzienne właśnie w 2017 r.

Bardzo mile wspominam także lekturę najnowszego dzieła Jakuba Ćwieka o tytule „Zawisza Czarny”. Książka ta jeszcze przed premierą zetknęła się z falą krytyki i zarzutów. Jak to możliwe? Cóż, wystarczyło, że autor polskim patriotą uczynił czarnoskórego mężczyznę, który niczym czołg rozjeżdża nierozgarniętych pseudopatriotów z ultraprawicowych obozów. Wizja chwytająca za serce. Z bardziej historycznym podejściem do postaci Zawiszy Czarnego, miałem do czynienia podczas czytania książek Szymona Jędrusiaka, który stworzył bardzo ciekawą powieść historyczną, skupioną właśnie na postaci wielkiego, polskiego rycerza. Co więcej, Zawisza Czarny był też jednym z bohaterów cyklu krzyżackiego, który napisał Dariusz Domagalski. Czterotomowy opowieść miała w sobie więcej fantastyki, niż to, co napisał Jędrusiak, ale jej wartość faktograficzna jest na równie wysokim poziomie. Co ważne, książki nie straciły przez to na swojej rozrywkowej stronie.

Na uznanie za pomysłowość i powiew świeżości doceniam Marcina Jamiołkowskiego, którego „Okup krwi” bardzo mnie wciągnął. Fakt, że dopiero w 2017 r. książka ta wpadła w moje ręce, jest niefortunny. Znałem co prawda kontynuację przygód warszawskiego maga Herberta Kruka, jednak zetknąć się z pierwszym tomem jest zawsze lepiej. Mam nadzieję, że autor nie porzuci tej postaci po trzech częściach. Pozostając w tematyce magii, nie sposób nie powiedzieć kilku słów o Agnieszce Hałas i jej cyklu „Teatr węży”. Początkowo ciężko było mi wejść w wykreowany przez nią świat, ale jak odrzuciłem wszystkie elementy, które mnie rozpraszały, to okazało się, że jest to fantasy na wysokim poziomie i reklamy umieszczone przez wydawcę na okładce i wewnątrz książki nie były przesadzone.

Interesującą wizję futurystycznej przyszłości przedstawił czytelnikom Jarosław Grzędowicz w powieści „Hel3”. Książka była bardzo dobra i fabularnie stała na naprawdę wysokim poziomie. Niestety odniosłem wrażenie, że zakończenie jest nieco chaotyczne i urwane. Chętnie widziałbym kontynuację tej historii, ale nie jestem pewien czy autor pociągnie fabułę dalej. Podobne odczucie miałem po skończeniu przygody z „Impulsem” Tomasza Duszyńskiego. Książka opowiadająca historię alternatywną już od ukazania się zapowiedzi wydawnictwa SQN znalazła się na moim celowniku. Oczekiwania nie zostały zawiedzione, bo autor pokazał coś zupełnie nowego i wielopłaszczyznowego. Nie była to lekka lektura, ale bez dwóch zdań wciągająca. Również w tym przypadku mam nadzieję, że na księgarskie półki trafi niedługo ciąg dalszy. Całe szczęście nie muszę się zastanawiać czy Fabryka Słów wyda kontynuację cyklu „Materia Prima” napisanego przez Adama Przechrztę. Po świetnym „Adepcie” z 2016 r. i jego kontynuacji o tytule „Namiestnik”, nie sposób urwać interesującej historii alternatywnej, w której do naszej rzeczywistości przeniknęły magiczne siły i zaburzyły i tak nierówny układ sił w Europie na przełomie XIX i XX wieku. Autor zbudował ciekawą wizję losów Polski, łącząc fakty z fikcją na sobie tylko znany, wspaniały sposób.

Ciekawą serią promowaną jako militarne SF była trylogia „Czerwień”, zapoczątkowana w 2016 r. i dokończona w 2017 r. tomami „Ciężkie próby” i „W stronę mroku”. Jak zazwyczaj staram się unikać dziwnych tworów pióra zagranicznych autorów, to tym razem cieszę się, że podjąłem wyzwanie. Oj to była szybka lektura. Co prawda fabuła trochę się pogubiła w pewnym momencie, jednak dało się serię doczytać z przyjemnością.

Biorąc pod uwagę, że nie samą fantastyką człowiek żyje, to w moje ręce trafiło kilka powieści spod szyldu grozy. Z reguły nie jest to mój ulubiony gatunek, ponieważ często grozą czy horrorem nazywa się mocniejsze historie obyczajowe, które dzieją się gdzieś obok nas i przechodzą niezauważone, chyba że trop podejmą media. Oczywiście czasami do motywów obyczajowych dołączają siły nadprzyrodzone, przez co zyskujemy horror mieszczący się w definicji fantastyki. Tak czy inaczej, kilka takich tytułów udało mi się w 2017 r. przeczytać. Do najbardziej oczekiwanych można śmiało zaliczyć „Nowy dom na Wyrębach” Stefana Dardy. Kontynuacja fenomenalnego debiutu jest książką zbliżoną do pierwowzoru, ale podobieństwo jest w niej trochę doczepione. Wątki i fabuła oczywiście łączą się znakomicie, widać jednak jaką ewolucję przeszedł styl autora, stąd wielu fanów pierwszego tomu nie mogła przełknąć kontynuacji łatwo i przyjemnie. Ja z radością wróciłem na Wyręby i chętnie wrócę tam przy okazji zapowiedzianej kontynuacji. Odmienną powieścią jest „Złe” Michała J. Chmielewskiego. Jest to bardziej thriller niezwykle mocno zakorzeniony w najciemniejszej rzeczywistości, która dzieje się tuż za rogiem. Książka ta urzekła mnie stylem i oryginalnym podejściem do budowania fabuły jako całości. W pewnym sensie podobną składankę całokształtu stosuje Darda, jednak u Chmielewskiego, jeśli nie doczytamy któregoś fragmentu, to możemy zupełnie stracić wątek.

Ciekawie stało się, że przed moje oczy trafiły w ubiegłym roku dwie książki bazujące na teoriach spiskowych i historii, gdzie autorzy w zasadzie nie musieli wciskać wiele fantastyki. Jedną z nich jest „444” Macieja Siembiedy, która nawiązuje do legendarnego obrazu Jana Matejki i legend o pojednaniu się Chrześcijaństwa i Islamu. Druga zaś to wznowiony przez Insignis „Czas zmierzchu” Dmitra Glukhovskiego. W tym przypadku autor serwuje czytelnikom podróż na półwysep Jukatan, w okresie podboju Majów przez hiszpańskich konkwistadorów. Mimo oczywistych różnic dzielących te dwie powieści to teraz wydają mi się one zaskakująco podobne, szczególnie jeśli chodzi o połączenie narracji współczesnej z opowieścią osadzoną w przeszłości. Obie czytało mi się równie dobrze i cieszyłem się intrygującą fabułą.

Dobrych lektur było jeszcze kilka, jednak i tak moje podsumowanie rozrosło się do niebotycznych rozmiarów i czas kończyć myśl. Na wypunktowanie zasługuje ciekawy debiut Tomasza Marchewki „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział”. Jest to powieść, którą trochę ciężko sklasyfikować pod względem gatunkowym. Ja postawiłbym ją gdzieś między kryminałem a urban fantasy, jednak nie jest to nic zobowiązującego. Trochę szkoda, że ten debiut przeszedł bez większego echa, bo opowiedziana tutaj historia ma potencjał i jest rozwojowa, mimo że nie była to nadzwyczaj lekka książka. W tym momencie muszę odnieść się do bardzo mizernego odsetka debiutów, jakie w tym roku zaistniały na rynku. Wielu autorów decyduje się na selfpublishing, bo wydawnictwa stawiają takie warunki, że płakać się chce, albo w ogóle odrzucają nowych autorów. Przykre i słabe dla nas – czytelników. Owszem, znanych autorów dobrze się czyta i zapewne jeszcze lepiej się sprzedaje, ale w końcu zaczyna ich dopadać powtarzalność. Młodzi (stażem) autorzy często mają bardzo oryginalne pomysły, vide Grzegorz Wielgus i Przemysław Karda, których książki, wydane własnym sumptem, dostałem w ręce w ubiegłym roku i bardzo cenię sobie ich lekturę. Wydawcy, zacznijcie inwestować w świeży potencjał!

Jak zawsze, nie może być tak, że wszystko jest doskonałe i czyta się dobrze. Także w tym roku stanąłem w obliczu wyzwań, które mocno szarpały moimi nerwami. Całe szczęście nie było ich wiele. Uważam, że nie warto przywoływać autorów i tytułów, które mnie umęczyły. Trzeba natomiast wspomnieć, że niektórzy autorzy nie umieją znieść krytyki. Cóż… Gusta są różne i każdy powinien o tym pamiętać. Autor przede wszystkim. Jeśli prześledzicie recenzje mojego autorstwa, to zobaczycie, że jest kilka tytułów, które można sobie odpuścić. Szczególnie przestrzegam przed jedną serią „steampunkową” oraz pewnym niezwykle oryginalnym SF. I jedno i drugie pióra polskich autorów.   

Gdyby pokusić się o plebiscyt na najlepszą okładkę 2017 r. to miałbym nie lada problem ze wskazaniem zwycięzcy. Mogę natomiast z powodzeniem wymienić trzech twórców, którzy plasują się na zbliżonym poziomie, prezentując zupełnie różne style. Bez dwóch zdań trzech muszkieterów grafiki okładkowej to: Dark Crayon, Iwo Strzelecki oraz Dariusz Kocurek. Swoistym D’Artagnanem jest Tomasz Maroński, którego pomysły wchodzą do popkultury.

Poza recenzowanymi tytułami znalazłem czas na odkurzenie kilku książek, które leżały jakiś czas na półce. Bardzo przyjemnie czytało mi się „Nadzieję czerwoną jak śnieg” Andrzeja W. Sawickiego. Pozostaje dorwać gdzieś kontynuację, która podobno ujrzała światło dzienne właśnie w minionym 2017 r. Nie mniej interesującym przeżyciem była lektura powieści „Czerwona mgła” Tomasza Kołodziejczaka z pierwszego wydania. Oczywiście sam rzuciłem się w środek akcji, bez znajomości pierwszego tomu i o dziwo nie odebrało mi to przyjemności z czytania. Udało mi się także poświęcić chwilę na n-tą przygodę z cyklem Razumowskiego napisanym przez Adama Przechrztę, który jest dla mnie jedną z najlepszych serii książkowych w ogóle. Również po raz „któryś” z ogromną radością przeczytałem drugie wydanie „Apokalipsy wg Pana Jana”, która jest dla mnie białym krukiem, poszukiwanym długo i upolowanym dla mnie, zanim ukazało się masowe wznowienie z paskudną granatowo-fioletową okładką. Sięgnąłem również po nowy kanon z uniwersum Star Wars w postaci powieści „Tarkin” i „Lordowie Sithów”. Jako fan starego-dobrego, miałem mieszane uczucia. Chociaż nie był to ten sam poziom co dawne amberowe książki, to nie było tragedii. Mam tylko nadzieję, że nowy kanon wprowadzi w końcu postacie, które wyryją się w pamięci fanów tak jak nieodżałowana Mara Jade albo Corran Horn.  

Ubiegły rok obfitował w świetne wznowienia. Przyniósł też kilka doskonałych tytułów zupełnie nowych. Każdy czytelnik powinien być w stanie znaleźć coś dla siebie. Może fani steampunku mieli kłopot, ale ukazała się całkiem interesująco wyglądająca „Wilcza godzina”, więc może zaspokoiła niedosyt oryginalnych, polskich utworów  z tej gałęzi fantastyki. Polskie fantasy i SF mają się dobrze. Podobnie literatura grozy, która miewa lepsze i gorsze dni, ale trzyma poziom. Chociaż nie miałem okazji czytać kryminałów, to liczba wydawanych książek z tego gatunku jest bardzo wysoka. Świadczy to o dużej popularności autorów, więc nie dziwi fakt powstawania kolejnych serii wydawniczych. Bardzo słaba jest sytuacja, jeśli chodzi o antologie opowiadań. Gdyby nie zbiory popularnych autorów jak „Wilcze leże” Andrzeja Pilipiuka oraz „Azyl” Jarosława Grzędowicza, to ten typ literatury w formie książkowej by umarł. Pocieszający jest fakt, że pojawiają się nowe czasopisma oferujące opowiadania, jednak ich żywotność pozostawia nieco do życzenia. Mocno trzyma się tylko „Nowa Fantastyka”, ale i w jej przypadku widać już zadyszkę. Brakuje dopływu świeżej krwi. Wydawcy boją się ryzykować z wypuszczaniem na rynek debiutantów. Nie chcę być złym prorokiem, ale za jakiś czas może się to odbić czkawką. W zasadzie jedyną szansą dla autorów poszukujących swojego miejsca na rynku są wspomniane czasopisma. Z końcem roku pojawił się też pokonkursowy tom opowiadań ze świata „Wiedźmina” wydany przez superNOWĄ i prezentujący w większości nieznanych autorów. Jest to zdecydowanie jeden z nielicznych takich przykładów z ostatnich lat.

To był dobry rok, a co przyniesie 2018? Ciężko powiedzieć. Oby kolejne tomy pani Briggs i Marcina Przybyłka. Czekam też na IV tom „Pól dawno zapomnianych bitew” oraz „Riese” Roberta J. Szmidta. Resztę przygarnę z radością, o ile wystarczy czasu na czytanie i pisanie.


comments powered by Disqus