„Leatherface" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 01-11-2017 21:57 ()


W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia amerykańskie kino grozy spopularyzowało gatunek slashera. Cztery naczelne straszydła dużego ekranu co rusz starają się wychodzić ze swej kryjówki i nawiedzać widzów. O ile jednak dla niejakiego Freddy’ego K., Jasona V. i Michaela M. współczesne produkcje nie były zbyt łaskawe, a ich powroty zazwyczaj kończyły się nagle, o tyle Leatherface w ostatnim piętnastoleciu doczekał się aż czterech filmów.

Każdy z nich cechuje się intensywną brutalnością, momentami wręcz odrażającą i ohydną, ukazującą nie tylko bezwzględnych morderców urządzających sobie krwawe łaźnie, co ludzi zdegenerowanych i zepsutych do szpiku kości, dla których nie istnieją żadne granice ani moralne hamulce. Tak wygląda właśnie rodzina Sawyerów żyjąca na zapadłej teksańskiej prowincji. Ich farma cieszy się złą sławą, a niejeden śmiałek, który z nimi zadarł, skończył jako kompost lub pokarm dla świń.

Narodziny legendy Leatherface’a – postaci owianej swoistą kultową otoczką – odsłaniają gros czynników, jakie wpłynęły na kształtowanie się zwichrowanej osobowości, powołanej do życia przez zmarłego w tym roku Tobe Hoopera i Kima Henkela. Śmierć córki lokalnego szeryfa sprawia, że najmłodszy z rodziny Sawyerów – Jedidiah – trafia do osławionej placówki dla trudnej młodzieży, trudniącej się w leczeniu zaburzeń psychicznych. Spędziwszy w tym przybytku dziesięć lat, przy nadarzającej się okazji ucieka wraz z grupą niezrównoważonych i agresywnych pensjonariuszy, uprowadzając jedną z pielęgniarek. Tak rozpoczyna się pościg za zbiegami, którzy pozostawiają za sobą stosy trupów.

Oryginalny film z 1974 r. to klasyk, który nie tylko wyznaczył ramy gatunku, ale też pokazał, że slasher w kinie zasługuje na szczególne miejsce. Film Tobe Hoopera miał niepodrabiany klimat, gęstą atmosferę paranoi i epatował wstrząsającymi scenami mordów. Próbę dobudowanie mitologii do tego dzieła, można nazwać wyzwaniem praktycznie niemożliwym. Bo czymże musieliby się posiłkować autorzy, aby pokazać proces kształtowania się osobowości bezwzględnego i pozbawionego uczuć mordercy, który bez wahania sięga po piłę mechaniczną i tnie ludzkie ciało niczym drewno w lesie, mając przy tym dużo satysfakcji? Nakreślenie wszystkich czynników, które doprowadziły do zniszczenia psychiki dziecka i narodziny bestii żądnej ludzkiej skóry, jest trudne do wyobrażenia. W zamian otrzymujemy dziesięcioletni pobyt w miejscu odosobnienia z jednostkami całkowicie zdegenerowanymi, dyrektorem sadystą, wdrażającym nieetyczne metody leczenia, w końcu zabicie jedynego uczucia, które sprawiało, że Jed nie poddawał się napadom nieokiełznanej agresji. Ucieczka z zakładu i dramatyczny rozwój wypadków okazały się silnym i jedynym bodźcem, który pchnął go w objęcia mrocznej osobowości skrywanej za maską pozszywaną ze skóry jego ofiar.

Akt narodzin Skórzanogębego to festiwal makabry, nadmiernej przemocy i chaosu. Pierwsza część filmu wydaje się pretekstem do pokazania scen gore, a i fabularnie nie wszystko się w niej klei. Ciekawsza część filmu rozpoczyna się wraz z ucieczką młodych z zakładu psychiatrycznego. Potem mamy namiastkę kina drogi, podczas którego u Jeda budzą się najbardziej prymitywne i zwierzęce instynkty. Dodatkowo wpajana przez matkę ślepa miłość do rodziny – jako jedynej struktury zapewniającej w tym kłamliwym świecie bezpieczeństwo, pcha młodego Sawyera w objęcia obłędu, z których już nigdy się nie uwolni. Tak jak oszpecona zostaje jego twarz, tak również jego umysł zostaje trwale zdeformowany, a jego osobowość ulega rozbiciu.

Końcówka w pełni rekompensuje początkowy chaos. Lili Taylor jako głowa klanu Sawyerów jest przerażająca i przesiąknięta złem. Z kolei Stephen Dorff jako szeryf łamie przepisy napędzany uczuciem ogromnej straty. Żal przemienia w nienawiść, a jego szaleńczy pościg za zbiegami pokazuje, że nie różni się on niczym od morderców. Z kolei Sam Strike w roli młodego Jeda stworzył postać rozchwianą, z jednej strony niewinną, będącą ofiarą niewydolnego systemu resocjalizacji, z drugiej nadpobudliwą i agresywną, dającą się ponieść emocjom i niepanującą nad swym wewnętrznym gniewem. Jego finałowa przemiana to popadanie w coraz większy obłęd i utrata kontaktu z otoczeniem. Przedłużenie sprawiedliwości według jego norm jest zabójczo precyzyjna piła mechaniczna.

Jeżeli Leatherface kuleje w sferze fabularnej, to zdecydowanie lepiej radzi sobie na polu wizualnym. Twórcy nie tylko w przekonujący sposób filmują sceny epatujące brutalnością, ale też nad całością unosi się atmosfera terroru, która nie ustępuje do ostatniej sekwencji.

Istotne pozostaje tylko pytanie, czy postać Skorzanogębego pokazana w filmie Tobe Hoopera potrzebowała takiej genezy? Czy niedopowiedzenia i tajemnice nie dawały jej większej siły i nie budowały wokół niej szczególnej aury grozy? Poprzez narodziny Leatherface’a mamy odsłoniętą całą przeszłość postaci, która może być przekonująca, ale też rozczarowująca. Czasami warto nie rozgrzebywać przeszłości, zwłaszcza osób, które piłę mechaniczną traktują jak członka rodziny. Niemniej dla spragnionych wrażeń, hektolitrów posoki oraz makabry widzów dzieło Bustillo i Maury'ego spełni pokładane w nim oczekiwania. Wszak jest to ten rodzaj slashera, który nieczęsto gości na naszych ekranach. Zasłużenie bowiem może wywołać obrzydzenie lub wzmożone dyskusje, czy współczesne kino potrzebuje jeszcze chodzących symboli zła, czy też pora najwyższa odesłać je do lamusa. Popularność nawet takich straszydeł jak Skórzanogęby ma swoje granice i nie będzie trwało wiecznie. Trudno też sobie wyobrazić, aby po takiej genezie był potrzebny jeszcze jeden film z Leatherfacem. Zawsze jednak bez krępacji można sięgnąć po oryginał, który wciąż jest jednym z najlepszych dokonań tego gatunku.

Ocena: 6/10

Tytuł: „Leatherface"

Reżyseria: Alexandre Bustillo, Julien Maury

Scenariusz: Seth M. Sherwood

Obsada:

  • Stephen Dorff
  • Lili Taylor
  • Sam Strike
  • Vanessa Grasse
  • Finn Jones
  • Sam Coleman
  • Jessica Madsen
  • James Bloor

Muzyka: John Frizzell

Zdjęcia: Antoine Sanier

Montaż: Sébastien de Sainte Croix

Scenografia: Alain Bainée

Kostiumy: Ina Damianova

Czas trwania: 90 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji


comments powered by Disqus