Marlon James „Księga nocnych kobiet” - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 03-10-2017 11:18 ()


Opowieści o niewolnikach nigdy nie są wesołe, bo i jakże mogłyby takie być? Ich los znamy z książek i filmów, i nikt dziś nie ma wątpliwości, że sam fakt istnienia w nowożytnym świecie czegoś takiego jak niewolnictwo był i jest haniebny. To, co się działo na plantacjach, stanowiło nie tylko nieustający festiwal okrucieństwa, ale też narastające upodlenie dla obu stron. I jeśli biali byli diabłami, to ich przykład zmieniał czarnych niewolników w demony niewiele lepsze niż ci, których tak się bali. Marlon James opisał to z bezwzględną dosłownością w swej powieści „Księga nocnych kobiet”, której akcja rozgrywa się na owianych złą sławą plantacjach Jamajki. To miejsce, będące piekłem dla czarnych mężczyzn i po stokroć gorszym miejscem dla czarnych kobiet. Razem z historią nieludzkiego okrucieństwa poznajemy też wierzenia, które Afrykańczycy przywieźli ze sobą na Jamajkę i ducha, którego nie można złamać.

Lilit rodzi się jako niewolnica, choć jej ojcem jest biały nadzorca Wilkins, pracujący na największej plantacji Jamajki, Montpelier. Właścicielami są państwo Quinn, bezwzględni i bogaci. Matka dziewczynki, zgwałcona przez nadzorcę, umiera przy porodzie. Wychowywana przez nienawidzącą jej, zdeprawowaną niewolnicę Kirke i chorego psychicznie Tantala, zielonooka Mulatka rośnie jak dziczka w sadzie, póki nie dochodzi do pierwszego wypadku. Gdy w obronie własnej dziewczynka zabija „batowego”, czyli jednego z niewolników dozorujących pracę w polu, jej własne życie jest w niebezpieczeństwie. Z pomocą mimowolnej zabójczyni przychodzi kucharka „państwa”, stara Homer, która ukrywa Lilit w piwnicy. Stara się zrobić z dziewczyny domową służącą, nie jest to jednak takie łatwe. Lilit jest uparta, gwałtowna, egoistyczna i ambitna. Za wszelką cenę pragnie być najlepsza, najwyżej postawiona spośród domowej służby, którą gardzi. Jej uczucia podnieca zadurzenie w swoim właścicielu, bardzo niewłaściwe, ale silne. Próbując osiągnąć swój cel, doprowadza jednak do wypadku, którym ściąga na siebie gniew pana domu i okrutną karę, a to dopiero początek nieszczęść...    

Lilit nie odróżnia zła od dobra, bo nikt jej tego nie nauczył. Nie wie, co to litość, altruizm, wdzięczność, obce jest jej myślenie o tym, co czują inni. Jaka jednak ma być, skoro wszyscy dokoła niej są tacy sami? Mężczyźni, niezależnie od koloru ich skóry, myślą tylko o jednym, a białe kobiety... Gdyby to było możliwe, byłyby jeszcze gorsze. W niczym nie przypominają przesłodzonych obrazków, znanych z „Przeminęło z wiatrem” (to porównanie nasuwa się samo). Są zdeprawowane do szpiku kości. Swą podłością i okrucieństwem przewyższają nawet mężczyzn. Próżno w nich szukać szlachetnej w gruncie rzeczy Scarlett O'Hary, która wmawia sobie, że Murzynami trzeba opiekować się jak dziećmi, bo tacy są głupiutcy, choć poczciwi. Lilit widzi wokół siebie samo najgorsze zło, nic więc dziwnego, że sama nie jest dobra. Ale choć jej ręce są splamione krwią, waha się przelać jej jeszcze więcej – bo gdy myśli na spokojnie, kiełkuje w niej jakiś nieśmiały zalążek człowieczeństwa. Tego, czego jej odmawiają od chwili narodzin. Jest najgorszą zbrodniarką spośród szykujących się do krwawego buntu „nocnych kobiet”, a jednocześnie najlepszą z nich, mimo wszystkiego, co doświadczyła w swym krótkim życiu.  

„Księga nocnych kobiet” jest straszniejsza niż najgorszy horror, bo opowiada o prawdziwych wydarzeniach. Napisana brutalnym, wręcz wulgarnym językiem powieść ukazuje rzeczywisty status i los niewolników. Począwszy od najmniej wartego robotnika polowego aż do kosztownej, wykwalifikowanej służby domowej oni wszyscy stanowili własność prywatną. Nikt się za niewolnikiem nie ujmował. Winny czy niewinny, bez różnicy, gdy postanowiono go wychłostać, okaleczyć lub zabić, robiono to, z przyczyną lub bez dla przykładu lub zabawy. Los czarnych był zależny od kaprysu pana, pani albo choćby nadzorcy. Odmawiając ludziom o ciemnej skórze prawa do bycia człowiekiem, biali właściciele rzeczywiście pozbawiali ich człowieczeństwa. Najlepszym przykładem są tu maroni, dawni buntownicy żyjący w jamajskiej dżungli, którzy – zamiast pomagać uciekinierom - za pieniądze dostarczali białym zbiegów z ich majątków. Również „batowi”, niewolnicy uczynieni nadzorcami, zamiast pomóc swym braciom, dręczyli ich z równą gorliwością co panowie. Nie znali czegoś takiego jak empatia, nie mieli pojęcia o czymś takim jak solidarność w niedoli. Gdyby użyć tu języka narracji Marlona Jamesa, „czarnuch” na plantacji najbardziej marzył nie o wolności, tylko o tym, by móc znęcać się nad innymi „czarnuchami”. Co dopiero, gdy ktoś taki nieoczekiwanie zyskiwał szansę, by zemścić się na swych właścicielu?

Jeden robił to metodycznie, powoli, jak stara Homer i jej popleczniczki. Drugi posuwał się do zbrodni pod wpływem impulsu jak Lilit. Ta inteligentna i żywiołowa dziewczyna nie jest zła z natury, jednak ambicja i poczucie własnej wartości popychają ją do coraz gorszych czynów. Okrutne traktowanie ze strony białych plantatorów tylko przyspiesza bieg wydarzeń. Trzeba tu podkreślić, że los niewolnic był jeszcze dużo gorszy niż sprzedawanych w niewolę mężczyzn. Upokarzane na każdym kroku, gwałcone przez każdego, kto miał na to ochotę, nie były pewne dnia ani godziny. Nie mogły liczyć na żadną litość ze strony białych „massa”, nawet taką, na jaką zasługuje każde zwierzę. Co jeszcze boleśniejsze, ze strony własnych pobratymców doświadczały niemniejszej brutalności, w istocie zachowujących się czasem jak psychopaci. Urodzone z gwałtów, a mimo to kochane dzieci odbierano im i sprzedawano, albo też zabijano, gdy uznano za nieprzydatne. Należy się dziwić, jakim sposobem większość z nich nie zwariowała albo że buntów na plantacjach nie było więcej. Krwawo tłumione, wybuchały jednak co jakiś czas aż do chwili, gdy wyzwolono niewolników i dawne czasy odeszły w mrok. Czy może dziwić, że mózgami tych powstań były kobiety? Po przeczytaniu tej książki – już nie.

Powieść została napisana - jak już wspomniałam - dosadnym, niekiedy bardzo wulgarnym językiem, wydaje się jednak, że inaczej nie dałoby się jej napisać. Tłumacz musiał zmierzyć się z niełatwą pracą przełożenia jej na język polski. Było to tym trudniejsze, że Marlon James użył przy pisaniu gwary jamajskich niewolników. Jednak wydaje mi się, że przekład jest prawidłowy i nie zniekształca przekazu. Jeśli miałabym coś do zarzucenia książce, to okładkę – jest niepotrzebnie sztampowa, przypomina niemal do złudzenia okładki „Czarnych skrzydeł” Sue Monk Kidd i „Drogi do domu” Yaa Gyasi. Mogłaby być nieco bardziej oryginalna. Poza tym – bez zarzutu.

 

Tytuł: „Księga nocnych kobiet”

  • Autor: Marlon James
  • Język oryginału: angielski
  • Przekład: Robert Sodół
  • Gatunek: powieść obyczajowa
  • Okładka: twarda
  • Ilość stron: 480
  • Oficyna: Wydawnictwo Literackie
  • Premiera: 11 października 2017 r.
  • Cena: 44,90 zł

 Dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus