„Kingsman: Złoty krąg" - recenzja
Dodane: 26-09-2017 21:11 ()
Zaskakujący sukces obrazu Matthew Vaughna zaowocował kontynuacją przygód brytyjskich tajnych agentów zrzeszonych pod egidą organizacji zwanej Kingsman. Sequel został przyrządzony z tych samych składników, co pierwszy film, a nawet bije go na głowę pod względem brutalności i czarnego jak smoła humoru. Dlatego też, wszyscy, którzy wyśmienicie bawili się na jedynce, z powodzeniem mogą wybrać się na kontynuację.
Problem Złotego kręgu tkwi natomiast w czymś zupełnie innym, co toczy hollywoodzkie produkcje niczym rak. To brak oryginalności, bo druga odsłona cyklu, mimo że widowiskowa i obfitująca w kilka mocnych występów nie jest niczym odkrywczym, jak tylko kalką pierwotnej fabuły, na którą naniesiono kilka szybkich zmian. Jeżeli ktoś spodziewał się całkiem innego obrotu sprawy, będzie srogo zawiedziony. Z kolei, jeśli nastawiał się tylko na dobrą rozrywkę, mocne i brutalne kino poprzetykane gagami i brytyjską flegmą – dostanie solidną repetę głównego dania.
Próba odbudowy brytyjskiej komórki agentów szybko kończy się fiaskiem, gdy enigmatyczny szwarccharakter praktycznie wycina w pień zastępy Kingsmanów. Szczęśliwie przy życiu pozostają Merlin i Eggsy, którzy postanawiają skorzystać z pomocy swoich amerykańskich „krewniaków”, prowadzących tożsamą organizację o nazwie Statesman. Ich metody nieco różnią się od europejskich standardów, ale kto zwracałby uwagę na detale, gdy świat znów jest w potrzebie. Tym razem nieprzewidywalna handlarka narkotyków zainfekowała śmiertelnym wirusem sporą część ludzkości uzależnionej od środków odurzających. Albo amerykański rząd przystanie na jej warunki, albo miliony osób umrze w męczarniach.
Fabularny szkielet Złotego kręgu żywo przypomina ten z Tajnych służb. Niestety zawodzi odrobinę wykonanie, ponieważ mimo najszczerszych chęci Julianne Moore to nie ta sama liga szalonych wizjonerów co Samuel L. Jackson, a pomysł globalnego ludobójstwa stanowi chyba jedyny sposób zaistnienia szwarccharakterów w światowych mediach. U Vaughna parodia miesza się dynamicznymi, niekiedy przekombinowanymi sekwencjami akcji, a sarkazm wydaje się naczelną bronią bohaterów. Nie jest to jednak złe rozwiązanie, ponieważ relacje między postaciami, zarówno te pikantne, jak i bardziej oziębłe nadają ton przydługiemu seansowi. Przywrócenie zza grobu kluczowej postaci sprawdza się na tyle, aby ponownie zobaczyć w pełnej krasie duet Egerton - Firth. To najlepsze co mogło się przydarzyć sequelowi.
Rozczarowuje za to Statesman nie tylko zmarginalizowaną rolą tej organizacji, ale i zmarnowanym potencjałem wybitnych aktorów. Jedyne co w przypadku amerykańskich krewnych Kingsmanów rzuca się w oczy, to ich urocze pseudonimy, będące polem do kolejnych żartów. Ale już wykorzystanie takich aktorów jak Jeff Bridges czy Halle Berry jest w tym przypadku niewielkie. Podobnie Chaning Tatum, który namaszczany był na jednego z głównych graczy tego widowiska, a został dość sprawnie wyautowany już na początku rozgrywki. Niewielką pociechą mogą być standardowe występy gościnne jak mały epizod Eltona Johna. Słynny muzyk nie jest może aktorskim wirtuozem, ale jedna scena z jego udziałem skutecznie osładza przydługi finał.
Kingsman: Złoty krąg jako kino stricte rozrywkowe radzi sobie całkiem nieźle, czerpie garściami z oryginału, zwiększa tempo akcji i dostarcza jeszcze większej dawki przemocy. Jednak na tle poprzedniej odsłony prezentuje się wtórnie, a autorom nie powiodła się próba dostarczenia czegoś świeżego, jak za pierwszym razem. Jeśli jednak sama formuła pastiszowego kina szpiegowskiego, będącego parodią klasyki gatunku i wysokooktanowa akcja wystarczą, aby zapewnić wam solidną rozrywkę, to najnowsze dzieło Matthew Vaughna spełnia wszelkie kryteria produkcji skierowanej do masowego odbiorcy o wybitnie ludycznym charakterze. W innym przypadku może pozostać spore uczucie niedosytu.
Ocena: 6/10
Tytuł: „Kingsman: Złoty krąg"
Reżyseria: Matthew Vaughn
Scenariusz: Matthew Vaughn, Jane Goldman
Na podstawie komiksu Marka Millara i Dave'a Gibbonsa
Obsada:
- Taron Egerton
- Colin Firth
- Julianne Moore
- Jeff Bridges
- Mark Strong
- Halle Berry
- Chaning Tatum
- Edward Holcroft
- Hanna Alström
- Pedro Pascal
Muzyka: Henry Jackman, Matthew Margeson
Zdjęcia: George Richmond
Montaż: Eddie Hamilton
Scenografia: Rosemary Brandenburg
Kostiumy: Arianne Phillips
Czas trwania: 141 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus