„Tulipanowa gorączka" - recenzja
Dodane: 13-09-2017 22:05 ()
Na początku XVII wieku Niderlandy ogarnęła obsesja posiadania niezwykle rzadkiego i drogiego kwiatu. Jego przeróżne odmiany windowały ceny za pojedyncze cebulki, a spekulanci na zamkniętych aukcjach zarabiali krociowe zyski. Proceder ten kwitł w najlepsze, a w jego tle rozgrywały się ludzkie dramaty. Ekspansja i energiczne działania na zagranicznych rynkach skutkowały rozwojem gospodarczym Holandii, co wiązało się z lawinowym wzrostem majątków lokalnych handlarzy.
Tulipanowa gorączka nie skupia się jednak na tym ryzykownym biznesie. Jest on niejako tłem do historii pewnej sieroty, która za perspektywę przyszłości dla swojego rodzeństwa została oddana w ręce starszego od niej handlarza przyprawami. Jej uroda nie ustępowała w niczym kwiatom, o które toczyła się tak zażarta walka w zaułkach Amsterdamu. Główna oś fabuły kręci się wokół jej związku z dostojnym Cornelisem Sandvoortem, który po stracie rodziny pragnie posiadać potomka, który oddziedziczy zbudowane przez niego imperium. Młoda żona i co nocne stawianie na baczność nadwątlonego zębem czasu „żołnierzyka” nie gwarantują jednak oczekiwanej dobrej nowiny. Mimo starań i prób młodziutka Sophia nie może zajść w ciążę, co wywołuje frustrację u jej męża, a u niej samej niepewność jutra. Sytuacja zmienia się w momencie najęcia przez handlarza młodego malarza, który uwieczni szczęśliwych małżonków na portrecie. Szybko okazuje się, że początkujący artysta nie jest obojętny na wdzięki czarującej pani domu.
Tulipanowa gorączka to produkcja, w której mają zazębiać się dwa wątki i wzajemnie na siebie oddziaływać, ale po prawdzie żaden z nich nie otrzymuje solidnego rozwinięcia. Zarówno małżeńskie perypetie Sandvoortów, podszyte dość lekkim humorem, jak również ryzykowne granie na giełdzie tulipanów nie przynoszą spodziewanych emocji. Trudno bowiem uwierzyć w przemiany bohaterów i nie jest to wina ani Christopha Walza, ani Alicii Vikander – oboje grają według swoich umiejętności. Problem leży raczej po stronie scenariusza, mocno spłyconego, z którego wynikają papierowe osobowości bohaterów, w żadne sposób niewzbudzające emocji u widza. Znacznie lepiej wypada wątek służki i jej kochanka, który został wiarygodniej podkreślony, ponieważ otrzymał więcej antenowego czasu.
Zawodzi też tulipanowa giełda. Intrygi, jeśli nawet sygnalizowane, zostały poprowadzone nieudolnie, a finalny akt odnoszący się właśnie do nielegalnego procederu został wręcz zaprzepaszczony poprzez zbyt oczywiste i łatwe do przewidzenia rozwiązanie, które jest wręcz podawane na tacy przez bohaterów. Mało w tym finezji czy teatralności, a za dużo pośpiechu. Całkiem udanie wypada za to Amsterdam doby początków XVII wieku i tylko szkoda, że nie został on jeszcze solidniej wyeksponowany.
Film Justina Chadwicka nie porywa ani też nie budzi większych emocji. Można rzec, że został nakręcony mocno zachowawczo z założeniem, że utytułowani aktorzy tchną więcej życia w kreacje, a przy tym nadadzą perypetiom głównych bohaterów potrzebnej dramaturgii. Zamiast tytułowej gorączki, pasji czy namiętności otrzymaliśmy jedynie przyjemne pocztówki z epoki i udaną charakteryzację. Nawet humor i przemycane tu i ówdzie żarciki nie ratują produkcji przed nudą.
Ocena: 4/10
Tytuł: „Tulipanowa gorączka"
Reżyseria: Justin Chadwick
Scenariusz: Deborah Moggach, Tom Stoppard
Obsada:
- Alicia Vikander
- Dane DeHaan
- Jack O'Connell
- Holliday Grainger
- Tom Hollander
- Matthew Morrison
- Zach Galifianakis
- Judi Dench
- Christoph Waltz
Muzyka: Danny Elfman
Zdjęcia: Eigil Bryld
Montaż: Rick Russell
Scenografia: Roxana Alexandru
Kostiumy: Michael O'Connor
Czas trwania: 106 minut
comments powered by Disqus