„Barry Seal: Król przemytu" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 08-09-2017 14:18 ()


Tom Cruise ostatnio nie rozpieszcza swoich fanów, a jego produkcje, poza kolejnymi misjami niemożliwymi, pozostawiają wiele do życzenia. Można rzec, że od czasów Magnolii (i epizodu w Jajach w tropikach) aktor popadł w pewną monotonię i prezentuje w kinie ten sam typ bohatera. Na szczęście czasami udaje mu się w zalewie podobnych kreacji sięgnąć po coś innego. Takim przykładem jest jego najnowsza ekranowa inkarnacja - Barry Seal.

Tytułowy bohater - etatowy pilot - pragnie zmienić coś w swoim życiu. Dlatego też, gdy pojawia się u niego agent CIA, przyjmuje jego ofertę tylko z lekkim zawahaniem. Zadanie nie wygląda na specjalnie trudne, ot latanie nad terytorium wroga i robienie zdjęć instalacjom wrogo usposobionym na amerykańską władzę lokalnych watażków. Barry, mający przydomek gościa, który zawsze dostarcza towar, nigdy nie zawodzi. Ma też masę szczęścia, ale tak jest zazwyczaj w przypadku ludzi, którzy pragnął poczuć adrenalinę, a przy okazji nieźle zarobić. Sytuacja zmienia się, kiedy po Barry'ego sięgają szefowie słynnego kartelu z Medellin. Osławiony brawurowymi akcjami pilot od tej pory działa na dwa fronty, a współpraca z narkotykowymi bossami jest nader intratnym, acz wyczerpującym zajęciem, które wymaga najęcia grupy pomocników. Pytanie, jak długo jego amerykańscy mocodawcy będą przymykać oko na pracę po godzinach swojego asa lotnictwa?

Film Douga Limana to rozkoszny koktajl dramatu, komedii i kina akcji. Historia króla przemytu podana została w bardzo lekkiej formie, a Tom Cruise z powodzeniem odnalazł się w roli brawurowego pilota, którego najważniejszym zmartwieniem jest upychanie po kątach pięknego domu kolejnych toreb z dolarami. Nie ma w tej opowieści patosu ani zadęcia, nie ma nerwówki o jutro, a jest za to przygoda, trochę zwariowanej akcji i przede wszystkim sympatyczny główny bohater, który pragnie służyć krajowi, bo jest to jeden z rodzajów realizacji jego kariery, ale też przy tym dobrze zarobić. A Cruise udanie portretuje cwaniaczka wietrzącego okazję, ale też trochę naiwniaka, który robi to, co potrafi najlepiej, nie bardzo przejmując się konsekwencjami swoich czynów. Pieniądze są dla niego miłym dodatkiem, liczy się możliwość poczucia wiatru w żaglach, rywalizacji, dreszczu emocji, robienia codziennie tego, na co ma się ogromną ochotę.

Mimo że dzieło Limana z każdą minutą przybliża nas do dramatycznej końcówki, nawet zwiastuny nieuniknionej porażki autor potrafi pokazać w dość żartobliwym świetle, nic nie ujmując z ich pierwotnej wymowy. Postać Barry'ego Seala jest niezwykle barwna, niejednoznaczna, niepozorny pilot ze smykałką do biznesu, który nie bał się ryzyka, co w najlepszym okresie jego działalności przynosiło mu krociowe zyski. Trzeba uczciwie przyznać, że film trzyma w ryzach wyśmienita, zagrana ze swadą kreacja Toma Cruise'a, jak i dynamiczne tempo akcji, które nie pozwala się widzowi nudzić. Całości dopełniają role drugoplanowe, ale to Cruise błyszczy przed kamerą, nadając postaci Seala tak potrzebnej autentyczności na wymogi tej quasi-biograficznego produkcji. I nie jest to kreacja zmanierowana czy zbyt egzaltowana. Przyjemnie się ogląda tego aktora u szczytu formy.

Liman nakręcił żywiołowy i dynamiczny film o życiu króla przemytników, który nie mógł narzekać na brak atrakcji i wrażeń, a jego lotnicze akcje to wprost wymarzony materiał na ekranowy hit. I takim trochę jest właśnie Barry Seal, nieco niedoceniony, ale nie tylko niekwestionowany as przestworzy, ale też przebój dużego ekranu. Polecam.

Ocena: 7/10

Tytuł: „Barry Seal: Król przemytu"

Reżyseria: Doug Liman

Scenariusz:  Gary Spinelli

Obsada: 

  • Tom Cruise     
  • Domhnall Gleeson
  • Sarah Wright     
  • Jesse Plemons     
  • Caleb Landry Jones     
  • Lola Kirke     
  • Jayma Mays     
  • Alejandro Edda     
  • Benito Martinez   

Muzyka: Christophe Beck

Zdjęcia: César Charlone

Montaż: Saar Klein, Andrew Mondshein, Dylan Tichenor

Scenografia: Kelley Burney

Kostiumy: Jenny Gering

Czas trwania: 115 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus