Andrzej Pilipiuk „Wilcze leże” - recenzja trzecia

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 05-09-2017 14:12 ()


Z twórczością Andrzeja Pilipiuka zapoznałam się dopiero niedawno. Jakub Wędrowycz już samego opisu wzbudził moją odrazę i nie chciałam brać do ręki książek o nim – bez urazy, szacowny autorze. Siłą rzeczy nie zwracałam potem uwagi na inne książki oznaczone nazwiskiem Pilipiuk. To się skończyło, gdy pewnego dnia dostałam do recenzji zbiór opowiadań tego pisarza. Zacząwszy z niechęcią, pochłonęłam następnie błyskawicznie cały tom i chciałam więcej. Szczególnie przypadły mi do gustu opowiadania o Robercie Stormie, ale te inne wcale nie są gorsze. A teraz otrzymałam nowy tom do recenzji i wprost nie mogę się nacieszyć. Tytuł „Wilcze leże” powoduje już zawczasu dreszcz emocji.

Robert Storm nie ustaje w poszukiwaniu nowych zleceń, jednak ostatnio kiepsko mu się wiedzie. Jedna z zagadek pozostaje nierozwiązana, a wziąwszy się za drugą, wpada w nie lada tarapaty. Śledzony przez zawodowych zabójców tylko cudem uchodzi z życiem i za radą znajomego policjanta postanawia zniknąć na jakiś czas. Jak to jednak bywa, na dobrowolnym wygnaniu też przyciąga do siebie zagadki. Nawet te drobne i na pozór mało znaczące są dla niego okazją do ćwiczenia szarych komórek. Niekiedy jego dociekliwość prowadzi do sytuacji zagrażających bezpieczeństwu poszukiwacza przygód. Storm nie zważa na to, szczególnie że jego prywatne życie pozostawia wiele do życzenia...

Może się wydawać, że Andrzej Pilipiuk coraz mocniej inspiruje się w swoich opowiadaniach takimi serialami jak „Z archiwum X” albo „Czynnik PSI”. Wiąże tajemnicze wydarzenia z polityką i unika czasem narzucających się prostych wyjaśnień, zakładając, że nie istnieją. Opowieści o Robercie Stormie przeplata obrazami z dawniejszych czasów, tworząc jakby osobliwy, barwny gobelin. Ukazuje on nasz świat, ledwie zarysowując ukryte w nim przejście w nieznane. Jego opowiadania są finezyjne, dopracowane w każdym szczególe i czyta się je naprawdę wspaniale. To, że ten autor ma lekkie pióro, wiadomo nie od dzisiaj. Ma też lotną wyobraźnię i godną podziwu zręczność we wiązaniu opowieści realistycznych z elementami fantasy.

Oprócz opowiadań o Robercie Stormie mamy w tym tomie też dalsze losy dobrego doktora Skórzewskiego oraz historię żydowskiej służącej, kryjącej przed Niemcami podczas okupacji – jak dla mnie najciekawszy fragment książki. Jest bardzo realistyczny mimo ledwie zaznaczonego wątku paranormalnego. Ponadto, poruszając problem Żydów w czasach wojennych, autor nie próbuje jednocześnie ukazywać w złym świetle ich polskich sąsiadów, co jest ostatnio dość modne. Można powiedzieć, jeden z nielicznych obecnie literatów, który nie wstydzi się polskości i nie usiłuje jej zdyskredytować. Przeciwnie, w słowach Roberta Storma: „Jestem Polakiem. My tak robimy.” - wypowiedzianych na pytanie, czemu trudził się z iluzorycznej przecież wdzięczności dla kogoś, kto od dawna nie żyje, przebija rzetelna duma narodowa. Jednym słowem, Andrzej Pilipiuk nie boi się być niemodny w tym, co pisze.

„Wilcze leże” przeczytałam z wielką przyjemnością, podobnie jak poprzednie tomy opowiadań Pilipiuka. Zajmą poczesne miejsce na mojej półce, szczególnie że wydano je bardzo ładnie, z wielką i rzadką obecnie starannością.

 

Tytuł: „Wilcze leże”

  • Autor: Andrzej Pilipiuk
  • Wydawnictwo: Fabryka Słów
  • Data publikacji: 28.06.2017 r.
  • Miejsce wydania: Lublin
  • Liczba stron: 350
  • Format: 125x195 mm
  • Oprawa: miękka
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus