„Mroczna Wieża" - recenzja
Dodane: 09-08-2017 21:13 ()
Na najsłynniejsze dzieło Stephena Kinga pazerne oczy Hollywood spoglądały nie raz i nie dwa, ale zawsze gdzieś w ferworze walki między autorską wizją a zwykłą żądzą zarobienia na głośnej marce chodziło o detale, które uniemożliwiały zekranizowanie Mrocznej Wieży. Nie dał rady J.J. Abrams ani Ron Howard, ale widać, że ktoś za wszelką cenę próbował przenieść utytułowany cykl, nie licząc się w ogóle z jego potencjałem, a jedynie chęcią pokazania słynnego tytułu na kinowych bilbordach.
Niechciane dziecko Hollywood trafiło w końcu na drogę, która nie prowadzi wprawdzie do upragnionej wieży, ale na samo dno ekranowego piekła. Dużo by marudzić, że tylko szczątkowe fragmenty fabuły znalazły swoje miejsce w tym filmie, ale zawsze można rzec, że wielotomowego cyklu nie da się zmieścić w jednym nawet długim obrazie. Jednak skala uproszczeń, korzystania z najłatwiejszych środków i schematów jedynie urąga dziełu Kinga. Mistrz horroru jest nadzwyczaj spokojnym człowiekiem i nie unosi się jak Alan Moore, patrząc na profanację swoich komiksów. Bo w przypadku dzieła Nikolaja Arcela nie można mówić inaczej jak o całkowitej porażce.
Człowiek w Czerni pragnie zniszczyć Wieżę stojącą na straży wielu światów. W tym celu porywa kolejne dzieci, których niecodzienne zdolności – zwane lśnieniem – mają pomóc skruszyć mury potężnej fortyfikacji. Jedyną osobą, która może stanąć mu na drodze, jest Roland Deschain – ostatni rewolwerowiec z rodu Eld. Ten jednak rozpamiętujący swoją porażkę stał się zgorzkniały, a w jego sercu zagościła wątpliwość. Bo czyż można powstrzymać nieuniknione? Wieża kiedyś upadnie, jak nie teraz to za jakiś czas, a on będzie wobec tego faktu bezsilny. Sytuacja ulega zmianie, gdy na drodze obu rywalizujących ze sobą protagonistów pojawia się młody chłopak – Jake Chambers, którego moc lśnienia ma ogromną moc. Nie znajdując posłuchu w swoim świecie, rusza on do jałowej ziemi, by szukać odpowiedzi na dręczące go koszmary nocne.
Film Arcela odrzuca całą wspaniałość i niepowtarzalność magicznego świata Kinga – przedstawiając wielowątkową i długą historię w momencie nadciągającego jej finału. Przez to postaci wypadają niezmiernie papierowo i nienaturalnie, a gros bohaterów pojawiających się po jednej czy drugiej stronie barykady to jedynie statyści mający do wypowiedzenia beznamiętnie wyuczone kwestie. Rywalizacja Dobra ze Złem ma tu tylko dwa oblicza. Niemogącego rozwinąć skrzydeł i uwięzionego w jednej pozie Matthew McConaugheya, który ewidentnie mógłby pokazać, jaki jest z niego kawał skurczybyka, ale dzięki niskiej kategorii wiekowej mógł jedynie wypowiadać śmiertelne zaklęcia. Jego postać tym bardziej rozczarowuje, że na te nieliczne pojawienia się na ekranie nie miał nic szczególnego do zagrania. Ale Idris Elba wypada podobnie. Roland w jego interpretacji jest człowiekiem złamanym, bez wiary i takim pozostaje do samego końca, gdy siły dodaje mu mężnie stawiający opór Jake. Jednakże sama przemiana bohatera – odbywająca się w dwie minuty – jest nieprzekonująca. To nie jest kino lat osiemdziesiątych, gdzie każda naiwna bajeczka dostarczała nam wyidealizowanych bohaterów, którzy z uśmiechem na ustach gromili przeciwników, by na końcu powiedzieć oklepany morał, ale tak to wygląda w finale. Nie ma w tym ani grama emocji, wszystko jest przewidywalne i tak ohydnie prosto skonstruowane. Pozostali aktorzy, a nie są to nieznane nazwiska - Jackie Earle Haley, Abbey Lee, Dennis Haysbert, Katheryn Winnick – starają się ładnie wypełnić krajobraz odwiecznej walki Waltera i Rolanda – odhaczając kolejne sceny ze swoim udziałem.
Średni budżet, patrząc przez pryzmat zatrudnionych aktorów, jak i chęci pokazania zdegenerowanego Dzikiego Zachodu odbił się na kiepskiej scenografii, biednych efektach specjalnych, gdzie atak jedynego wartego uwagi potwora odbywa się podczas bezksiężycowej nocy, aby przypadkiem nic konkretnego nie było widać. Obskurne pomieszczenia służące za bazę Waltera i wioska mieszkańców świata pośredniego potwierdzają oszczędzanie na każdym kroku. Zamiast zanurzyć się w wybujałą wyobraźnię Kinga, na ekranie widzimy jakiś nieszczególnie udany zamiennik jego wizji. Mroczna Wieża straszy realizatorską miernością i brakiem oryginalności.
Film Arcela może być niewymagającą rozrywką dla widzów nieznających oryginału i niemających wielkich wymagań względem gatunku fantasy. To również obraz dla tych wszystkich, którzy nie lubią siedzieć więcej w kinowym fotelu niż półtorej godziny. W pozostałych przypadkach Mroczną Wieżę należy omijać szerokim łukiem, czekając na ekranizację z prawdziwego zdarzenia. Ten substytut nie jest wart ceny biletu.
Ocena: 4/10
Tytuł: „Mroczna Wieża"
Reżyseria: Nikolaj Arcel
Scenariusz: Akiva Goldsman, Jeff Pinkner, Anders Thomas Jensen, Nikolaj Arcel
Obsada:
- Idris Elba
- Matthew McConaughey
- Jackie Earle Haley
- Abbey Lee
- Tom Taylor
- Nicholas Hamilton
- Claudia Kim
- Dennis Haysbert
- Katheryn Winnick
Muzyka: Junkie XL
Zdjęcia: Rasmus Videbæk
Montaż: Alan Edward Bell, Dan Zimmerman
Scenografia: Anneke Botha
Kostiumy: Trish Summerville
Czas trwania: 95 minut
comments powered by Disqus