„Valerian i miasto tysiąca planet” - recenzja
Dodane: 05-08-2017 21:44 ()
Komiks europejski, a zwłaszcza francuski cieszy się bogactwem i różnorodnością tytułów, w których filmowcy mogą swobodnie przebierać w celu powoływania do życia kinowych przebojów. Nie tylko amerykańscy herosi muszą królować na dużych ekranach całego świata, równie dobrze mogą to być popularni bohaterowie frankofońskich komiksów. Tych jednak wciąż jest jak na lekarstwo, a szansą na zmianę tego stanu rzeczy miała być ekranizacja kultowego dzieła Pierre'a Christina i Jean-Claude'a Mézièresa. Przygody Valeriana i Laureliny od lat elektryzowały czytelników nad Sekwaną, nie ustępując w niczym sławniejszym komiksowym braciom zza wielkiej wody. Wydawać się mogło, że ten samograj w dobrych rękach okaże się wakacyjnym hitem, przebojem wdzierającym się na listy box office’u. Tak też zapewne myślał Luc Besson – jeden z najsłynniejszych francuskich reżyserów, który podjął się realizacji tego zadania. Doświadczony na polu kosmicznych widowisk i komiksowych ekranizacji był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Dlatego też trudno uwierzyć, że wzorcowy wręcz materiał na film został w sporej mierze zaprzepaszczony.
Valerian i miasto tysiąca planet jest tym typem produkcji, którą ogląda się dla wizualnych i wysublimowanych efektów, bogactwa wykreowanego świata, nieokiełznanej niczym wyobraźni autorów. Już samo pokazanie skazanej na niechybną zagładę planety Mul zapiera dech w piersiach. Jej mieszkańcy, flora i fauna wywołują ogromne wrażenie, jakiego nie było w kinie od czasu Avatara. Besson ma smykałkę do tworzenia obcych cywilizacji, osadzonych w futurystycznym anturażu łączącym ze sobą elementy zaawansowanej technologii i baśniowej fantazji. Wszystko wygląda przepięknie, a kolejne pomysły na międzygalaktyczny targ czy akcję szpiegowską Valeriana rozpracowaną i przeprowadzoną z finezją ogląda się z niekłamaną rozkoszą. Podobnie jak flirtującą z widzem Rihannę zmieniającą odzienie i kształty w miarę potrzeby swojego pokazu. Bubble w jej interpretacji pokazuje jednak kuriozum tego filmu. Otrzymujemy postać fascynującą i przyciągającą uwagę, ale twórcy nie mają konkretnego pomysłu na umiejscowienie jej w fabule, poza rzecz jasna wspomnianym pokazem.
Niewykorzystany potencjał postaci i świata to główna bolączka Valeriana. Cóż z tego, że zachwycimy się dopieszczoną stroną wizualną, damy ponieść akcji, która, mimo że przewidywalna, angażuje widza, a patrząc na komiksowy pierwowzór czerpie z materiału źródłowego. Problemem pozostają aktorzy. Nie umniejszając nic umiejętnościom Cary Delevingne ani Dane’owi DeHaanowi – ich casting był całkowicie nietrafiony. Zwłaszcza w przypadku Valeriana, który na kartach komiksu jest postacią na wskroś inną. Laurelina również, ale tutaj przynajmniej brytyjskiej aktorce i modelce udało się nieco wykrzesać z niej charyzmy, gdy zaś DeHaan jest całkowicie bezpłciowym bohaterem w dodatkowy z przyszywanym szelmowskim uśmieszkiem, który do niego nie pasuje. Ponadto najbardziej irytującym elementem fabuły były całkiem przestrzelone dowcipy dotyczące związku bohaterów. Mało śmieszne, odstające od fabuły i nieprzekonujące, zwłaszcza przy braku choćby odrobiny chemii między Delevingne a DeHaanem. To nie jedyny problem obrazu, ponieważ antagonista, jak i najwyżsi rangą oficerowie Alphy wydają się sztywni i pozbawieni cech, które decydowałyby o ich wyrazistości, a ich gra opiera się na mało emocjonującym pokrzykiwaniu. O ile Besson jest niezrównany w kreacji wizualnych majstersztyków, o tyle nie ma sprawnej ręki w prowadzeniu nawet doświadczonych aktorów.
Każdy, kto wybiera się na Valeriana i miasto tysiąca planet w przekonaniu, że otrzyma podobny do komiksowego klimat i dobrze znanych bohaterów srogo się zawiedzie. Natomiast jak ktoś nie zna pierwowzoru, będzie czerpał radość z czysto rozrywkowego widowiska, które nie bez powodu nazywane jest najdroższą produkcją w historii francuskiej kinematografii, bo Besson przyłożył się do strony wizualnej i pokazał fantazyjne postaci oraz porażające monumentalnością i oryginalnością światy. Jednak, aby całość sprawiała pozytywne wrażenie, zabrakło tu wyeliminowania kilku scenariuszowych mielizn i postawienia na całkiem inną obsadę. Szkoda, bo potencjał był przeogromny. Zobaczymy, czy mimo szumnych zapowiedzi doczekamy się kolejnych odsłon przygód agentów Galaxity. Jak twierdzi twórca Piątego elementu, pracuje już nad kolejnymi częściami, planuje nakręcić trylogię. Oby wyciągnął odpowiednie wnioski z jej pierwszego aktu.
Ocena: 6/10
Tytuł: „Valerian i miasto tysiąca planet”
Reżyseria: Luc Besson
Scenariusz: Luc Besson
Obsada:
- Dane DeHaan
- Cara Delevingne
- Clive Owen
- Rihanna
- Ethan Hawke
- Herbie Hancock
- Kris Wu
- Sam Spruell
- Alain Chabat
- Rutger Hauer
- John Goodman
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Thierry Arbogast
Montaż: Julien Rey
Scenografia: Hugues Tissandier
Kostiumy: Olivier Bériot
Czas trwania: 137 minut
comments powered by Disqus