Mary E. Pearson „Fałszywy pocałunek” - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 31-07-2017 08:47 ()


Kocham opowieści o księżniczkach i rycerzach, takie w dawnym stylu. Z czasów, gdy damy były słodkie, delikatne i wierne, a ich adoratorzy szaleńczo przystojni, dzielni i zawsze dotrzymywali słowa, bez względu na konsekwencje. Wiem, że takie bajki są podwójnie fantastyczne w sensie nieprawdziwe, ale też może właśnie dlatego tak przypadają mi do gustu. I dlatego współczesna fantasy aż nazbyt często powoduje u mnie uczucie pewnego niesmaku. Damy zachowujące się jak dziewczyny z miejskiego półświatka ani mnie nie przekonują, ani nie fascynują. Dlatego niezbyt chętnie zabrałam się za lekturę książki „Fałszywy pocałunek”. Spotkało mnie jednak przyjemne zaskoczenie.

 W dniu swego ślubu, zaaranżowanego z wielkim nakładem sił dyplomatycznych przez dwa zwaśnione od dawna królestwa, księżniczka Arabella ucieka razem z zaufaną służącą, a zarazem przyjaciółką, przyjaciółką Pauline. Księżniczka pragnie dotrzeć do Terravin, rodzinnej wioski swej służki, by zamieszkać tam i żyć z pracy własnych rąk. Jej decyzja nie jest efektem nagłego impulsu, a wynikiem długich rozmyślań. Arabella, zwana przez bliskich Lią, zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo zrani rodziców i do jakich perturbacji politycznych doprowadzi, nie chce jednak zostać podarowana komuś, kogo nigdy nie widziała, niczym kanarek w klatce. W dodatki żywi przekonanie, że jej narzeczony jest podstarzałym zboczeńcem i to w końcu przeważa szalę. Nie wie, że książę jest w rzeczywistości młodym i bardzo przystojnym rycerzem, równie niechętnym wobec wymuszonego małżeństwa, jak ona, jednak bardziej zdyscyplinowanym. Po ucieczce narzeczonej, w obliczu wojny między królestwami, wyrusza, by ją odnaleźć, a głównie po to, by poznać przyczyny jej zachowania. Jednak nie tylko dzielny książę szuka Lii. Jej śladem podąża też płatny zabójca...

Trudno oprzeć się wrażeniu, że dzisiejsze fantasy stało się aż nazbyt poprawne politycznie. Prym wiodą silne aż do przesady kobiety, w których często nie pozostało ani źdźbła kobiecości. Zastąpiła ją agresja, nazywana walecznością i odpowiedniejsze raczej dla mężczyzn zachowanie. Owszem, są i takie kobiety. Ale czy nie pozostały gdzieś inne, istoty słodkie i subtelne, których wartość nie jest mierzona brutalną siłą? Czy przewodzenie armii, siekanie mieczem przeciwników i zdobywanie wrogich okrętów dodaje kobiecie blasku bardziej niż delikatność i zamiłowanie do sztuk pięknych? Czyżby czytelnicy do tego stopnia mieli dość biernych, omdlewających piękności, ratowanych przez dzielnych rycerzy? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na tak postawione pytanie. W każdym razie jedyną księżniczką „w dawnym stylu”, z jaką ostatnio zetknęłam się w literaturze fantasy, była osiowa postać trzeciego tomu „Morza Drzazg” Joe Abercrombiego. W osobie księżniczki Skary ten autor stworzył postać słabą i delikatną, która rozwija się i hartuje przez ciężkie przejścia, ale jedynie duchowo. I chwała mu za to.

Księżniczka Arabella to zupełnie inna para kaloszy, jeśli wolno wyrazić się tak o księżniczce. Nie jest co prawda wojowniczką, ale będąc dziewczyną zdrową i silną, daje sobie radę z przeciwnościami lepiej, niż niejeden mężczyzna. Ucieczka sprzed ołtarza jest niewątpliwie czynem nieprzemyślanym i na dodatek egoistycznym, może bowiem wtrącić dwa królestwa w stan wojny i kosztować życie wielu ludzi. Rozpieszczona, nastoletnia dziewczyna nie sięga jednak myślą tak daleko, a wszystkie wątpliwości kwituje nieśmiertelną mantrą „Jakoś to będzie”. Nie różni się tym samym od wielu innych młodych dziewcząt, które nie widzą dalej końca własnego nosa. Nie sposób jednak przy tym nie westchnąć nad losem księżniczek, bynajmniej nie różowym. W grze o władzę były tylko marionetkami, klaczami rozpłodowymi, które nie miały prawa głosu w żadnej sprawie. Ich podstawowym obowiązkiem było wyjść za mąż, za człowieka czasem dwu, trzy- lub nawet czterokrotnie starszego i urodzić jak najwięcej dzieci. Czy czują do małżonka cokolwiek poza wstrętem, nikogo nie interesowało. Czy umrą przy porodzie, też nie. Trudno uznać to za przysłowiowy „królewski los” i decyzja Lii staje się w tym kontekście zrozumiała. Inna rzecz, że inicjuje ona ciąg wydarzeń, nad którymi trudno będzie zapanować.

A co z księciem, który okazuje się niezgrzybiałym „obrzydliwcem”, jak go określa Lia, a prawdziwym księciem z bajki? On też będzie musiał dokonać niełatwych wyborów i nauczyć się wiele o świecie, ale będąc zaprawionym do niewygód i pracy fizycznej – z woli ojca odbył szkolenie kadeta w wojsku – daje sobie radę lepiej niż jego niedoszła żona. Ma przy tym szansę pokazać jej, co jest wart i spróbować zdobyć jej serce w sposób bardziej tradycyjny.

Mary E. Pearson stworzyła barwną opowieść, dzięki której możemy podziwiać opisywane krajobrazy i ekscytować się losami bohaterów. Trzeba przyznać, że budzą one żywe zainteresowanie, a książkę czyta się gładko i przyjemnie. Na pewno warta jest swojej ceny, zwłaszcza że wydawnictwo postarało się o piękną, elegancką oprawę i dobrej jakości papier.

 

Tytuł: „Fałszywy pocałunek”

  • Autor: Mary E. Pearson
  • Cykl: „Kroniki ocalałych”
  • Tom: I
  • Język oryginału: angielski
  • Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
  • Wydawnictwo: Initium
  • Data wydania: 3.08.2017 r.
  • Format:125x195 mm
  • Oprawa: miękka
  • Liczba stron: 544
  • Cena:39,90 zł


comments powered by Disqus