„Lucyfera” - recenzja
Dodane: 23-07-2017 12:49 ()
Niezwykły sukces książek Dana Browna sprowokował falę zainteresowania tematyką religijną w kontekście naukowym i pseudonaukowym. Z punktu widzenia chrześcijanina autorzy dzieł na ten temat posuwają się nieraz do bluźnierstw, a z punktu widzenia historyka – do jawnych absurdów, ale czytelników to nie zniechęca. Pochłaniają z wypiekami na twarzy wszystkie powieści, które atakują ustalone schematy biblijne i dogmaty, nie bacząc ani na ich wiarygodność, ani na rzeczywistą wartość. Nie zmienia to faktu, że czasem w tym nurcie można wyłowić coś naprawdę ciekawego. Jak, na przykład, „Lucyfera”, książka autorstwa dwóch panów, Jerzego Andrzeja Masłowskiego (znanego prozaika i poety) oraz Wojciecha Michała Cegielskiego, archeologa i felietonisty.
Maria Niewiadomska, polska aktorka o bretońskich korzeniach, dostaje niespodziewanie propozycję roli w autorskim filmie francuskiego reżysera. Razem ze swym chłopakiem przybywa do Prowansji, gdzie mają odbyć się zdjęcia. Już pierwsze dni są dla niej naznaczone niezwykłością – dostaje smsem ostrzeżenie przeciwko „komuś, kto będzie jej mówił o Chrystusie” i wiersz poety Charlesa Peguy. Jest zdezorientowana, zwłaszcza gdy francuski reżyser zaprzecza, by mogła to być część scenariusza. W czasie powitalnej kolacji Maria dowiaduje się nieco więcej o filmie, który ma – zdaniem reżysera – wstrząsnąć podstawami chrześcijaństwa. Jego centralną postacią ma być Maria Magdalena, według niektórych żona Chrystusa. To jeszcze nie byłoby takie zaskakujące, gdyby nie dziwne osoby, które zdają się śledzić Marię, i nawiedzające ją uporczywie przerażające sny. Do tego dochodzi obecność w tym wszystkim tajemniczego młodego historyka, Adama, do którego dziewczyna czuje niewytłumaczalny pociąg. No i swoista maszyna czasu, o której wszyscy mówią, niepozwalająca co prawda na podróże w przeszłość, ale ukazująca człowiekowi dawne wydarzenia. Zaciekawiona możliwościami, które się przed nią otwierają, polska aktorka nie słucha ostrzeżeń i już wkrótce staje w obliczu wydarzeń, które przerosłyby każdego na tym świecie...
Narracja czasu teraźniejszego – moja zmora. To chyba jedyne, co mam do zarzucenia „Lucyferze”. Naprawdę nie wiem, co współcześni literaci widzą w tej nieznośnej, irytującej manierze stylistycznej, która psuje mi radość z nawet najlepszej lektury. A ta była naprawdę dobra, na tyle, że zaledwie po kilku stronach... zapomniałam o swej abominacji do użytej przez autorów maniery narracyjnej. Coś takiego do tej pory mi się nie zdarzyło. Trzeba jednak przyznać, że książka jest wyjątkowo ciekawa i wciągająca czytelnika. Oprócz sporej dozy fantazji zawiera też garść faktów naukowych, czemu trudno się dziwić, zważywszy na to, kto ją napisał. Subtelne splecenie owych faktów z fikcją literacką decyduje o tym, że „Lucyferę” czyta się gładko i przyjemnie. Tematyka może nie wszystkim pasować, ale jeśli odłożymy na bok naszą religijność, łatwo będzie docenić solidny warsztat autorski. Ogromne znaczenie ma też piękny, literacki, klasyczny język i barwne portrety bohaterów. Opis przepięknych krajobrazów Prowansji pomaga wyobrazić sobie akcję opowieści w odpowiedniej scenerii, w której – zdawałoby się – nic złego nie może człowieka spotkać. O tym, jak złudne jest to wrażenie, przekonuje się Maria i jej chłopak, gdy jest już za późno na odwrót.
„Lucyfera” bez żadnej przesady trzyma człowieka w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Świetnie nakreślone postacie, zwłaszcza te mroczne, ożywają przed oczami czytelnika. Nawet ktoś, kto zdecydowanie nie przepada za tego typu literaturą, przeczyta tę powieść z przyjemnością. Także wtedy, gdy będzie dogłębnie przekonany, że to grzeszna przyjemność. W końcu lansowane w niej tezy - nawiasem mówiąc nie nowe - rzeczywiście mogą mocno urazić ortodoksyjnego katolika. I nie ma w tym nic dziwnego, bo w końcu albo traktuje się swoją religię śmiertelnie poważnie, albo w ogóle nie jest się człowiekiem religijnym. Sądzę jednak, że warto spojrzeć na sprawy z drugiej strony – okiem ateisty i naukowca, który usiłuje skodyfikować jakoś rzeczy bardzo mało uchwytne. „Lucyfera” jest bardzo dobrą lekturą na taką okazję. Jeśli pominąć moje osobiste uprzedzenie do sposobu narracji, to jedyną rzeczą, jaką można zarzucić tej książce, jest wyjątkowo nieudana okładka. Można jednak spokojnie ją zignorować. W końcu najważniejsza jest treść.
Tytuł: „Lucyfera”
- Autorzy: Jerzy Andrzej Masłowski, Wojciech Michał Cegielski
- Okładka: miękka
- wydanie: 1
- Data premiery: 18.05.2017
- Ilość stron: 345
- Format: 12.4 x 19.4 cm
- Wydawnictwo: 12 Posterunek
- ISBN: 978-83-63737-40-5
- Cena: 32,90 zł
Dziękujemy 12 Posterunek za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus