„Król Artur: Legenda miecza" - recenzja
Dodane: 17-06-2017 07:30 ()
Legendy arturiańskie nie były ostatnio obecne w kinie rozrywkowym, więc najwyższa pora, aby ponownie odwiedzić świat mitów. Szczególnie jeśli za projekt odpowiada nie kto inny, jak Guy Ritchie. Czy jednak twórca Porachunków i Przekrętu znalazł udaną receptę na przywrócenie chwały rycerzom doby magii i miecza?
Opowiadanie po raz kolejny klasycznej historii o królu i rycerzach Okrągłego Stołu raczej mijało się z celem, co dobitnie pokazała ostatnia nieudana próba. Jednak, jak w przypadku każdego odświeżania legendy i przerabiania jej na współczesny język kina warto na początek zadać sobie pytanie, po co to robić. Czy dla przedstawienia wartościowej i porywającej historii, czy może wpasowania się jedynie w pewien nurt, schemat, znak rozpoznawczy danego artysty, aby po raz kolejny pokazać to samo tylko w całkiem innym anturażu. Nie jest to bynajmniej pójście na łatwiznę, ale również nie stanowi żadnego odświeżania. Zmieniają się aktorzy, scenografie i kostiumy, a otrzymujmy praktycznie ten sam produkt. Nie można odmówić Ritchiemu fantazji oraz lekkości, z jaką perypetie bohatera wciska w ulubiony styl narracji czy bawi się szybkim montażem. Ale nie jest to dzieło zapadające w pamięć, a już na pewno ciekawe czy przełomowe.
Tytułowy Artur to podrzutek wychowany w burdelu, który dba ogólnie o siebie, ale roztacza też opiekę nad bliskimi mu osobami. Oszust, kanciarz, uliczny zabijaka, nieprzejawiający jakiegokolwiek zainteresowania rządami bezwzględnego Vortigerna. Dziedzic królewskiego tronu nie jest bowiem świadom swojej pozycji, a zmienia się ona, gdy zmuszony do wyciągnięcia Excalibura czyni to bez większego kłopotu. Od teraz staje się śmiertelnym zagrożeniem dla swego wuja i prawowitym następcą tronu. Ucieczka wydaje się dla niego jedyny ratunkiem. Jednakże Artur ucieka nie tylko spod pręgierza, odrzuca swoje dziedzictwo, jak również władzę, którą daje mu magiczny miecz. Nie dorósł do roli króla, a jego wyboista ścieżka ma dopiero sprawić, że dojrzeje do odpowiedzialności, jaka wiąże się ze spuścizną Uthera Pendragona.
Dzieło Guya Ritchiego to niestety miks teledyskowej akcji, przeładowania scen niepotrzebnymi i męczącymi efektami komputerowymi, które miast upiększać widowisko stają się jego największą zmorą. Nienaturalność i sztuczność, a także zbyt wybujałe rozwiązania fabularne sprawiają, że produkcja nie jest ciekawym widowiskiem. Oprócz potworów wszelkiej maści zabrakło już chyba tylko kosmitów. Gdy aktorzy dają się ponieść opowieściom serwowanym przez Ritchiego pokazanych w ulubionym przez niego stylu flashbacków – to obraz ogląda się z przyjemnością. Gdy natomiast bohaterowie mierzą się z dobrodziejstwem CGI, wypowiadając ciężkie od patosu kwestie, to z trudem patrzy się na schematyczność postaci czy nadmierne rozbuchanie scen akcji. Ktoś najwyraźniej nie powiedział Ritchiemu, że to nadal ma być film, a nie gra komputerowa nastawiona na zauroczenie widza kinową magią, której de facto w obrazie jak na lekarstwo. Motyw zemsty również poprowadzony został podręcznikowo, wręcz nudnie.
W filmie nie uświadczymy też kilku kluczowych postaci, w tym Merlina. Nie dziwi to, gdyż Ritchie planował swoją rycerską epopeję na kilka części, które po artystycznym i finansowym fiasku „Legendy miecza”, raczej nie ujrzą światła dziennego. Mówi się, że krawiec kraje, jak mu materii staje, w przypadku twórcy przygód króla Artura środków było aż nadto, tylko że zostały wykorzystane niewspółmiernie do możliwości historii. Odświeżanie ikon popkulturowych raz się udaje, a raz trzeba przełknąć gorzką pigułkę porażki. Pokaz umiejętności walki głównego bohatera plus nastrojowa muzyka to odrobinę za mało jak na widowisko aspirujące do miana wakacyjnego hitu.
Ocena: 4/10
Tytuł: „Król Artur: Legenda miecza"
Reżyseria: Guy Ritchie
Scenariusz: Joby Harold, Guy Ritchie, Lionel Wigram
Obsada:
- Charlie Hunnam
- Astrid Bergès-Frisbey
- Jude Law
- Djimon Hounsou
- Eric Bana
- Aidan Gillen
- Freddie Fox
- Tom Wu
- Kingsley Ben-Adir
- Annabelle Wallis
Muzyka: Daniel Pemberton
Montaż: James Herbert
Zdjęcia: John Mathieson
Scenografia: Gemma Jackson
Kostiumy: Annie Symons
Czas trwania: 126 minut
comments powered by Disqus