„Piraci z Karaibów": „Zemsta Salazara" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 26-05-2017 11:51 ()


Jerry Bruckheimer – producent cyklu o pirackim moczymordzie, w którego z wrodzonym wdziękiem wciela się Johnny Depp – nie wyobraża sobie pracy przy kolejnych częściach bez udziału swojego pupila. Najnowszą odsłonę Piratów z Karaibów promuje jakże nieprzekonującym stwierdzeniem, że oto mamy do czynienia z „lekkim” rebootem serii. Najwyraźniej Jerry trzymał w rękach inny scenariusz niż ten, który zlecił do realizacji, bo w innym przypadku dostalibyśmy zapewne co najmniej niezłe kino przygodowe, a nie festiwal tanich, głupich żartów i mało śmiesznych dialogów. Captain Jack is back – ale nie jest to powrót, jakiego byśmy oczekiwali.

Po perypetiach na nieznanych wodach Sparrow i resztka wiernych mu kompanów, którzy chyba jedynie ze swojej głupoty trwają przy kapitanie nieudaczniku, starają się znaleźć alternatywę dla korsarskiego żywota. Bez Czarnej Perły są uziemieni w Saint Martin. Ale nawet tutaj znajduje się złoto, którego pożądają, szkopuł w tym, że kradzież sejfu z pilnie strzeżonego banku – jak twierdzą władze tej zacnej instytucji – różni się nieco od powszechnie praktykowanego abordażu. Trud podjęty w celu organizacji śmiałego rabunku kończy się niespodziewanym finałem, ale przysparza nietrzeźwiejącemu piratowi parę nowych przyjaciół. Jednym z nich jest syn starego druha Willa Turnera, Henry, kolejnym kobieta – Carina Smyth – czarownica skazana na stryczek za swoje postępowe poglądy. Razem wyruszają na poszukiwanie potężnego artefaktu, który dla każdego z trójki bohaterów ma ogromne znaczenie. Śladem Sparrowa podąża jego niegdysiejszy zaprzysięgły wróg, kapitan Salazar, który ma rachunki do wyrównania z najgorszym piratem na Karaibach.

Fabuła „Zemsty Salazara” przejawia niewielkie oznaki interesującej opowieści, zwłaszcza odkrywanie drogi do potężnego artefaktu. Twórcy piątej części nie poradzili sobie z wyważonym podziałem między wątek przygodowy, którego prostota aż bije po oczach, z partiami komediowymi niezbyt wysokich lotów, stanowiącymi zbiór męczących scen o dość wątpliwym komizmie. Kuriozalne i absurdalne sekwencje jawią się jak oddzielne skecze, powiązane cieniutką nicią fabularną, które z powodzeniem można byłoby wpisać do repertuaru przeciętnego kabaretu. Wykorzystywanie tych samych żartów po raz wtóry czy opieranie się na jakże już wyrobionej mimice Johnny’ego Deppa daje świadectwo braku świeżych pomysłów nie tylko na atrakcyjną fabułę skrzącą się błyskotliwym humorem, ale także uniemożliwia zaistnienie innym bohaterom tej morskiej gawędy. Wątki rodzinne, a jest ich tu zatrzęsienie, pokazują tylko, że scenariusz cyklu kurczowo trzyma się poprzednich epizodów, nie pozwalając pirackiej braci obrać całkiem nowy kurs.  

Czar Deppa wcielającego się po raz piąty w Jacka Sparrowa dawno już przeminął. Aktor nie ma umiejętności, aby zmienić choćby odrobinę swoje emploi, a jedynie tkwi niezmiennie w jednej pozie zapijaczonego pozera, który szczęśliwie wyjdzie z każdej opresji bez szwanku. Nawet jeśli taka konstrukcja naczelnego bohatera jest wpisana w formułę opowieści, to ewidentnie brakuje inicjatywy aktora na urozmaicenie zblazowanej i przejaskrawionej do granic możliwości postaci. Przeciwwagą dla Deppa nie jest również ohydnie sepleniący Javier Bardem, grający demonicznego Salazara. Klątwa, jaka na nim ciąży i jego prywatna vendetta są nieciekawe, a konfrontacja z odpowiedzialnym za okrutny los dawnego postrachu mórz sprowadzona została do kilku groźnych spojrzeń. Młodzi bohaterowie również toną gdzieś w zalewie wymuszonego humoru i ogranych schematów, przy czym zdecydowanie lepiej radzi sobie Kaya Scodelario jako żądna wiedzy i pokładająca nadzieję w nauce astronom niż grający bez wyrazu i charyzmy Brenton Thwaites. Ze starej ekipy najlepiej wypada Geoffrey Rush, którego Barbossa to pirat elegant, przebiegły lis, mający jakiegoś asa w rękawie. Postaci drugiego planu są całkowicie bezużyteczni, stanowiąc jedynie mięso armatnie, podobnie jak David Wenham, wcielający się w kapitana brytyjskiej marynarki. W ostatnich latach bardziej instruktażowego niewykorzystania czarnego charakteru ze świecą szukać.

Efekty specjalne i charakteryzacja również nie pozostawiają najlepszego wrażenia, ponieważ jest to recycling poprzednich pomysłów. Bez wątpienia widoczny jest brak Dariusza Wolskiego, którego zdjęcia nadawały pirackim wyprawom niesamowitości, a w przypadku Paula Camerona jest sporo ujęć rozmytych lub zbyt ciemnych (mimo oglądania wersji 2D), by nie rzec tandetnych.

„Zemsta Salazara” nie jest może drogą przez mękę, ale nawet w niewielkiej części nie dorównuje trzem pierwszym epizodom, zarówno pod względem złożoności fabuły, jak i niestety strony wizualnej. Formuła serii uległa wyczerpaniu i wydaje się, że miejsce Jacka Sparrowa pozostaje już tylko na półkach z DVD, a niegdyś zapowiadany szumnie renesans kina pirackiego to już w większej mierze przeszłość. Twór Joachima Rønninga i Espena Sandberga to nieudana próba powrotu do jakże lubianego uniwersum, a patrząc na zakończenie raczej łabędzi śpiew korsarskiej opowieści.

 Ocena: 4/10

Tytuł: „Piraci z Karaibów": Zemsta Salazara"

Reżyseria:  Joachim Rønning i Espen Sandberg

Scenariusz: Jeff Nathanson, Terry Rossio

Obsada:

  • Johnny Depp
  • Javier Bardem
  • Geoffrey Rush
  • Kaya Scodelario
  • Brenton Thwaites
  • Kevin McNally
  • Martin Klebba
  • Golshifteh Farahani
  • Stephen Graham
  • Paul McCartney
  • David Wenham

Muzyka: Geoff Zanelli

Zdjęcia: Paul Cameron

Montaż: Roger Barton, Leigh Folsom Boyd

Scenografia: Beverley Dunn, Shannon Gottlieb

Kostiumy: Penny Rose

Czas trwania: 129 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus