„Storm” tom 5: „Uśpiona śmierć. Piraci z Pandarwii” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-05-2017 11:39 ()


Musiało powstać aż osiem pełnych albumów serii, za której sprawą Don Lawrence stał się jednym z najbardziej cenionych autorów komiksu europejskiego, by spróbował on swoich sił również jako jej scenarzysta. A to z tego względu, że zamieszczona w piątym już wydaniu zbiorczym przygód zagubionego w czasie i przestrzeni astronauty Storma oraz jego nieodłącznej towarzyszki Rudowłosej „Uśpiona śmierć” jest w pełni autorskim utworem brytyjskiego twórcy. W dwójnasób przełomowa okazała się druga z zebranych tu fabuł, tj. „Piraci z Pandarwii”.

Po pierwsze od tegoż właśnie albumu rola pełnowymiarowego (i co najważniejsze stałego) twórcy skryptów cyklu przypadła jednemu z jej pomysłodawców (a zarazem autorowi scenariusza tomu drugiego pt. „Ostatni zwycięzca”), Martinowi Lodewijkowi. Pod drugie „Piraci…” inicjują zupełnie nowy etap w dziejach pary głównych bohaterów. Bieg wypadków sprawia bowiem, że miejsce akcji ulega zmianie z postapokaliptycznego matecznika ludzkości ku odległym rubieżom wszechświata i usytuowanej tam planecie Pandarwia. Rządzona twardą ręką przez miejscowego odpowiednika mezopotamskich władców imieniem – nomen omen – Marduk (czyli dokładnie tak jak zwało się bóstwo opiekuńcze Babilonu) okazuje się światem jeszcze bardziej zadziwiającym i w nie mniejszym stopniu pełnym niebezpieczeństw niż cywilizacyjnie zdruzgotana Ziemia. Wspomniany władca (notabene wykazujący wizerunkowe podobieństwo zarówno do medo-perskich satrapów, jak i… Salvadora Dalego), zaintrygowany pojawieniem się czasoprzestrzennej anomalii (bo takim mianem zwykł on określać Storma) hen po drugiej stronie przestrzeni kosmicznej z niewyjaśnionych powodów decyduje się niezwłocznie sprowadzić przyczynę swego zafrapowania do władanego przezeń świata. Posiłkując się zaawansowaną technologią zasilaną artefaktem zwanym Jajem Pandarwii, połowicznie spełnia swój zamiar, dzięki czemu Storm i Rudowłosa zostają przeniesieni w zupełnie nowe i zaskakujące dla nich realia.

Tym samym Lodewijk zapewnił tej serii nie tylko swoistą drugą młodość oraz spójną linię fabularną przygotowywaną przez jednego scenarzystę, ale też zwiększenie stopnia ogólnej egzotyki serii. Mimo że Pandarwia (a przy okazji inne światy w pobliskiej jej strefie Kosmosu) w znacznym stopniu przypomina Ziemię - chociażby za sprawą dominującego na nich humanoidalnego wariantu istot mniej lub bardziej inteligentnych – to jednak przeniesienie perypetii Storma i Rudowłosej w bądź co bądź odmienną lokalizację zapewniło ilustratorowi cyklu większą swobodę twórczą oraz mnogość dodatkowych okazji do artystycznego wyżycia się. Z tym większą mocą, że klasycznie pojmowane prawidła fizyki - zarówno w jej odmianie newtonowskiej, jak i einsteinowskiej - w nowej scenerii obowiązują tylko na tyle, o ile są one przydatne kreatorom do wygenerowania emocjonujących fabuł. Te z kolei tradycyjnie nie wykazują nadmiaru złożoności, w czym zresztą tkwi ich awanturniczy urok. Owa dobrze pojmowana prostota, nie wolna od coraz to nowych odniesień do science fiction doby Złotej i Srebrnej Ery tego nurtu fantastyki (w tym m.in. dorobku nieprzecenianego Edgara Rice’a Burroughsa) już wcześniej sprawdzała się znakomicie i tak się sprawy mają również na obecnym etapie serii. Światy przemierzane przez parę głównych bohaterów – czy to rejony Ziemi zamieszkiwane przez quasi-inkaskie plemiona wykazujące zamiłowanie do osobliwego kultu, czy też piracką enklawę na planecie Vertiga Bas – zaprojektowano z plastyczną swadą i starannością. Epickości oraz rozmachu nigdy tej serii nie brakowało (by wspomnieć chociażby zmagania z Azurianami w „Tajemnicy fal nitronu”). Tym razem jednak zakres rzeczywistości kreowanej został znacząco poszerzony, co obiecująco rokuje w kontekście kolejnych odsłon tej serii. Dodajmy, że częściowo zresztą przez polskich czytelników rozpoznanych (vide „Labirynt śmierci” opublikowany niegdyś w magazynie „Komiks”). „Piraci z Pandarwii” to ponadto debiut wzmiankowanego Marduka, jednej z najbardziej charakterystycznych postaci w gronie przeciwników tytułowego bohatera oraz czerwonoskórego Nomada, towarzysza Storma i Rudowłosej w ich kolejnych przygodach.

O sugestywność świata przedstawionego po raz kolejny zadbał Don Lawrence, nie szczędząc swej pracy i talentu. Efekt tradycyjnie wręcz olśniewa bogactwem detalu, projektami osobliwej fauny, wyrazistością emocji portretowanych postaci oraz konceptami środków lokomocji wzbudzającymi uzasadnione skojarzenia z XIX-wiecznymi wyobrażeniami napowietrznych okrętów (np. w wykonaniu Alberta Robidy). Wzbogacenie cyklu o ten właśnie element retro-fantastyki sprawdził się doskonale, pogłębiając poczucie, że mamy do czynienia ze swoistą mozaiką różnorodnych odmian fantastyki: od tzw. space opery poprzez heroic fantasy aż po steampunk. Bez względu, który ze wspomnianych nurtów doczekiwał się swojej emanacji na stronicach „Storma”, Lawrence zdawał się czuć w każdym z nich niczym w ulubionej konwencji ikonograficznej. Tytułem ciekawostki wypada nadmienić, że pomimo dojrzałego, w pełni ukształtowanego warsztatu końcowe plansze „Uśpionej śmierci” rzeczony plastyk wykonał nieco odmienną manierą od dlań standardowej, tj. przy zwiększonym natężeniu kreski. Widać zatem, że nie był on przeciwny choćby symbolicznym eksperymentom formalnym. Analogicznie do poprzednich tomów tej serii nie mogło zabraknąć eseju wprowadzającego, pełnego ciekawostek m.in. dotyczących zawirowań rynkowych tygodnika „Eppo” oraz trudności towarzyszących Lawrence’owi w trakcie jego prac nad scenariuszem pierwszego z zebranych tu albumów.

„Storm” to sprawdzona marka i gwarancja jakości – rzecz jasna dla tej części komiksowej braci, która zwykła akceptować założenia niniejszej serii. Dla fanów komiksowej fantastyki i po prostu pięknych ilustracji lektura oczywiście obowiązkowa.

 

Tytuł: „Storm” tom 5: „Uśpiona śmierć. Piraci z Pandarwii”

  • Tytuł oryginału: „Storm: The Creeping Death – The Pirates of Pandarve”
  • Scenariusz: Martin Lodewijk
  • Ilustracje: Don Lawrence
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Krzysztof Janicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: Big Baloon  
  • Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc    
  • Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): 1 lutego 2006 r.
  • Data premiery wersji polskiej: 18 maja 2017 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 21 x 29,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 112
  • Cena: 75 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano w magazynie „Eppo”, a następnie osobnych albumach w latach 1982 („Die Sluimerende Dood) i 1983 („Die Piraten van Pandarve”).

 

Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus